Type and press Enter.

Niesamowitości w obfitości / „Dziecko na niebie” Jonathana Carrolla

Wyobraźnia to dar cokolwiek niebezpieczny. Posiadana w nadmiarze, może przywieść właściciela na skraj szaleństwa i do myśli –  a w konsekwencji czynów – które nie będą mieściły się w żadnych kategoriach, jakimi operuje człowiek normalny. Może w końcu przywieść do tworzenia takich dziwacznych i pokręconych fabuł, jakie serwuje swoim czytelnikom Jonathan Carroll.

Jest więc „Dziecko na niebie” poniekąd powieścią autotematyczną, której sporą część poświęcił autor bliskim z konieczności swemu sercu zagadnieniom: jaką cenę płaci artysta za swój talent, jaka jest odpowiedzialność twórcy wobec jego odbiorców, co by wreszcie było, gdyby zasłona między rzeczywistością a fikcją okazała się przenikalna i wybitnie silna wyobraźnia potrafiła materializować swe wytwory – nie tylko na kartce papieru czy taśmie filmowej.

Tak właśnie dzieje się w dziele Carrolla, co stanowi przyczynek do szerszych rozważań o naturze zła, jego komplementarności i nie-zawsze-rozróżnialności z dobrem, czy jego atrakcyjności dla człowieka, który – niczym bohaterka utworu Edyty Bartosiewicz – za dużo widzi, zbyt mocno czuje. Tak zarysowany problemat domaga się wręcz wykorzystania motywu faustowskiego – i Carroll istotnie nie odmówił sobie kilku stosownych wzmianek.

Trzeba pochwalić zarówno konstrukcję powieści, jak i kryjącą się za nią, przemyślaną i dość pociągającą koncepcję. Carroll bardzo swobodnie żongluje perspektywami i planami, a szczególne mistrzostwo – i chyba zarazem swój znak firmowy – osiągnął w stopieniu świata niesamowitego z samowitym. Przejście między nimi jest łagodne, niekiedy wręcz niedostrzegalne, za to mocne kontrasty pojawiają się w obrębie każdego z nich. Wywołuje to w czytelniku bardzo silne wrażenie, że czarno-biały świat to niedopuszczalne poznawcze uproszczenie, możliwe co najwyżej w „Bolku i Lolku”, gdzie Bolek zawsze rozrabia, Lolek nieodmiennie łagodzi, a Tola gotuje obiad. Ale niemożliwe w życiu czy w prawdziwej literaturze.

Trzeba też podkreślić niezwykłą filmowość „Dziecka na niebie”. Pal sześć, że dwaj główni bohaterzy są reżyserami; ta historia aż prosi się o sfilmowanie! Tymczasem profil Carrolla na IMDb ujawnia tylko jedną realizację na podstawie jego tekstu, do tego ocenioną wyjątkowo mizernie. Muszę przyznać, że nie rozumiem braku zainteresowania Hollywood tak intrygującymi i znakomicie skrojonymi historiami.

Żeby jednak nie było tak czołobitnie: są tu dwa mankamenty, które sprowadzają tę powieść na zdecydowanie ziemski poziom. Pierwszym z nich jest styl, amerykański aż do bólu. Półtorej dekady w Europie (liczone do momentu publikacji książki) najwyraźniej nie wystarczyło autorowi na przejęcie europejskiej ogłady; stąd prostota oraz przesadna familiarność, objawiająca się, co gorsza, poprzez zwracanie się do czytelnika w liczbie mnogiej, jak gdyby Carroll podważał doniosłość jednej z najcenniejszych wartości – indywidualności.

Problemem są też nader liczne ustępy, w których narrator, odchodząc od relacjonowania akcji, zaczyna się dzielić swoimi przemyśleniami, nierzadko stanowiącymi pewną interpretację zachodzących wydarzeń. Po pierwsze, pozostawia to czytelnikowi za mało przestrzeni na własne myśli. Po drugie, przy bliższym oglądzie, wynurzenia narratora ujawniają przesadną liczbę porównań i skłonność do banału, zakamuflowaną w formie sentencji gotowych do użycia i dobrych na każdą okazję. Dobry redaktor część tych ustępów by powycinał i powieść byłaby jeszcze lepsza.

Ale i tak jest bardzo dobra. Cieszę się więc, iż już za dwa tygodnie będzie miała polską premierę najnowsza książka Carrolla. Ma ona wprawdzie niejednolitą, eklektyczną formę, ale to akurat w ogóle mi nie przeszkadza. Będę mógł przekonać się na własne modre oczy, czy jest to pisarz stojący w miejscu, czy podążający w (czytelnikowi) nieznane.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0 comments

  1. Muszę przyznać, że opowieść o artyście, złu i przenikaniu się elementów fantastycznych ze zwykłymi brzmi bardzo interesująco, i dopóki nie dotarłam do części recenzji poświęconej mankamentom byłam gotowa bez wahania wypożyczyć tę książkę. A jednak wady trochę Carrolla przekreślają. Już pal licho amerykański styl, ale na podsuwanie gotowych interpretacji, a tym bardziej na banał mam alergię, którą wywołał po raz pierwszy nie kto inny, ale Carroll właśnie, swoim „Zakochanym duchem” czytanym przeze mnie w czasach licealnych, kiedy to byłam jeszcze trochę nieopierzonym czytelnikiem, a mimo to banał i tak mnie odrzucił. Z drugiej strony planuję i tak dać Carrollowi w przyszłości jeszcze jedną szansę, więc może to właśnie po „Dziecko na niebie” sięgnąć…?

    1. Z tym banałem to bardzo subiektywna sprawa, większość czytelników chwali autora za „wnikliwy wgląd” w duszę ludzką czy inne organa. Sam jestem na tyle zaintrygowany pisarzem, że bez wahania sięgnę po „Kolację dla wrony”, tym bardziej, że ma ona przynieść Carrolla w wersji eseistycznej.
      Pozdrawiam!

      1. Jak pisałam wyżej, mimo odczuwanego przeze mnie banału i tak po którąś z książek Carrolla w przyszłości sięgnę, nie wiedziałam natomiast, że „Kolacja dla wron” nie jest powieścią – przyznaję, że to może być ciekawsze doświadczenie, przeczytać Carrolla w tej wersji. Będę czekać na Twoją relację z lektury na Statku, gdyż zakładam, że takowa się pojawi.
        Pozdrawiam również! 😉

        1. Prędzej czy później się pojawi. Chyba że nic nie zrozumiem 😉
          A z tymi interpretacjami chyba się trochę zagalopowałem, chodziło mi raczej o to, że zdecydowana większość tajemniczości kryje się w warstwie fabularnej, a nie alegorycznej.

          1. Rozumiem. Ale tak czy inaczej ja tajemniczość w warstwie fabularnej również lubię. 😉