Type and press Enter.

Pies nad psami / Olaf Stapledon – Syriusz

Dzieje fantastyki naukowej sięgają XIX wieku, ale jej prawdziwy rozkwit (i przekwit) przypadł na wiek dwudziesty. Zanim popularne w USA wydawnictwa pulpowe zyskały największą popularność i na wieki wieków przykleiły science fiction łatkę niewybrednej rozrywki, szlaki gatunkowi przecierali twórcy poważni, oferujący utwory przystępne w formie, a głębokie w treści, wiążącej się oczywiście z zagrożeniami rosnącymi wprost proporcjonalnie do postępu technologicznego. Prym wiódł wśród nich Herbert G. Wells, przywoływany zresztą dwukrotnie na kartach „Syriusza”, a dzielnie sekundowali mu Europejczycy, wśród których należy wymienić Karela Čapka czy Andre Maurois. Ciekawą postacią był w tym elitarnym gronie Olaf Stapledon.

Historyk i filozof, napisał jedenaście powieści science fiction. Bardzo ceniony za oceanem, w Polsce doczekał się jedynie dwóch tłumaczeń, nie licząc fragmentu jego pierwszej i najsłynniejszej powieści „Last and First Men”, który ukazał się w antologii „Droga do science fiction” z 1986 roku. Oprócz „Syriusza”, polski czytelnik otrzymał tylko „Dziwnego Johna”, którego tłumaczenie budzi zresztą podobno sporo zastrzeżeń. O tyle to wszystko dziwne, że gorącym orędownikiem pisarstwa Stapledona był sam Stanisław Lem, dostrzegający jego niedoskonałości, ale i doceniający siłę jego wizji. Niedoścignione opowiadania dodane do „Dzienników Gwiazdowych” pod frapującym tytułem „Ze wspomnień Ijona Tichego” są utrzymane właśnie w klimacie twórczości Stapledona.

„Syriusz”, jedna z jego późniejszych powieści, wydany został w roku 1944 i siłą rzeczy stanowi efekt zderzenia idealizmu autora z brutalną rzeczywistością w tym znamiennym momencie. Opowiada o uzyskanym na drodze eksperymentu naukowego psie, którego inteligencja dorównuje ludzkiej. Stapledon sprytnie używa więc ogranego schematu SF, w którym zderzenie z obcą inteligencją pozwala spojrzeć na człowieka z innej perspektywy. W jego autorskim ujęciu jest to jednak perspektywa zarazem obca i bliska, psa łączą bowiem z człowiekiem potężne więzi emocjonalne. Jakby tego było mało, Stapledon ucieka się do kolejnego triku – bohaterem powieści jest wprawdzie pies, ale narratorem człowiek, dzięki czemu otwiera się całkiem unikalne spojrzenie na ludzi – pies wyraża swe zdziwienie tym czy innym mechanizmem, człowiek zaś bardzo przemyślnie je wyjaśnia, sięgając często do zdobyczy psychoanalizy, traktowanej jednak nie jako wyrocznia, a jedynie przydatne narzędzie. Nadając swym obserwacjom charakter wybitnie indywidualistyczny, prezentuje więc Stapledon, wbrew oczekiwaniom, podejście bardziej psychologiczne niż socjologiczne, dopiero na szczycie swej konstrukcji dorzucając wnioski natury filozoficznej.

Jest też „Syriusz” opowieścią o alienacji, a nawet, w myśl współczesnych kategorii, o wykluczeniu, do tego całkowicie nieodwracalnym – Syriusz jako jedyny w swym rodzaju miota się bowiem między biologiczną przynależnością do świata zwierząt a intelektualną przynależnością do świata ludzi. Na jego rozdarcie nie ma remedium. Cały ten dramat przedstawiony jest w konwencji chwilami naiwnej, chwilami melodramatycznej, co nie przysporzy mu z pewnością popularności dziś, gdy w modzie jest kontestacja, choćby pusta. „Syriusz” ma jednak ten niezbywalny atut, że jest powieścią o czymś.

Tego „czegoś” jest nawet więcej, bo Stapledon rozgrywa też na nowo mit o stworzeniu i trudnej relacji między stwórcą a stworzonym. Nieprzypadkowo więc chyba dzieło tego agnostyka przepełnione jest głębokim spirytualizmem, w niektórych ustępach wyrażonym przez Syriusza bardzo wprost. Ale mnie najbardziej ujęła chyba niewiarygodna przenikliwość tej książki, wynikająca wprost (choć przecież niekoniecznie) z zastosowanych przez autora zabiegów narracyjnych. I bijąca dzisiejsze prawdy objawione literatury na głowę.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *