Type and press Enter.

Nie wszyscy jesteśmy Meekhańczykami / lektury cotygodniowe

O autorze.

Robert M. Wegner Opowieściami z meekhańskiego pogranicza Północ-Południe debiutował na fantastycznej literackiej polskiej scenie. Zebrał wiele nagród, w tym jedną z najcenniejszych w tym świecie – Nagrodę im. Janusza A. Zajdla za opowiadanie Wszyscy jesteśmy Meekhańczykami.

I ta książka, podzielona na dwie niespojone fabularnie części, które dzielą się na mniejsze opowiadania, obrazujące mroźną północ i pokryte piaskiem pustynie południa, jest absolutnie wspaniała. Po czym wnioskuję – przede wszystkim dostrzegam pozytywne recenzje czytelników. Również fakt, że nie posiadam absolutnie żadnych informacji (ani ich specjalnie dla tego tekstu nie szukam) co do kapituły nagrody im. A. Zajdla i przez to mogę ufać jej wyrokom z naiwną wiarą.

Bo na przykład Nagroda Nike to coroczna komedia literacka z różnymi tam – powinowactwami i brukowymi półskandalami.

Wegner w nich nie musi uczestniczyć, ponieważ pisze, podobno, fantastyczne powieści, które kompletnie do mnie nie trafiają. Ostatni raz, kiedy potrafiłem się cieszyć na fantastykę, po oczywistej przygodzie z Tolkienem, to czas liceum i seria o księżniczce Achai spisana przez Andrzeja Ziemiańskiego. Wspaniała książka i dobre ilustracje, dodatkowo wzmocniona czasem, który upłynął. Później jeszcze tylko czytanie Oka jelenia Andrzeja Pilipiuka. I wielkie nic, jeśli idzie o fantastykę. Wegner to takie łypnięcie okiem na ten temat – czy polska fantastyka ma się ciągle tak nieźle, jak ją zapamiętałem z tych kilku książek.

No ma. Ma się dobrze polska fantastyka, ale na szczęście nie wszyscy jesteśmy Meekhańczykami. W pokoju mojego brata – stosy fantastyki – Krajewska, Cherezińska, Wegner, wszystko Tolkiena, Królowie przeklęci i inne figle. W moim – jakieś poezje, sporo klasyki, dużo eseistyki. To chyba najlepsze, co mogło nam się trafić. Akurat w tej dziedzinie – kompletna nieprzysiadalność.

Chociaż oczywiście gardzę tym, co czyta Adam, a on gardzi tym, co czytam ja. Niemniej jednak ten gad kupił kiedyś poezje Williama Butlera Yeatsa. Czy za moim asumptem? Może. Uznał, że to dziwne i wrócił do swojej literatury. Ja kiedyś kupiłem książkę Murakamiego, choć byłoby korzystniej kupić bułkę, na przykład z różowym dżemem (pozdrowienia dla Pawła Marciszewskiego i tych, którzy już mnie nienawidzą za to stwierdzenie). Zatem, zakręcając kółeczko tego akapitu – ja, po czytaniu Wegnera uznaję, że to dziwne i wracam do swojej literatury.

Dzięki Bogu każdy ma swoje nieprzebrane idearium i byłbym sabotażystą czytelniczym, gdybym powyższy akapit pisał w tonie poważnym. To najwspanialsze uczucie świata rozmawiać z osobą, która uwielbia literaturę, której nie cierpię. W ogrodzie książek można być naprzemiennie neofitą i apostatą, i cóż z tego – najwyżej nazwą nas oczytanymi, a my zaśmiejemy się im w twarz, bo wiemy, że wie ten, kto wie, że nic nie wie.

O Opowieściach…

Wegner jest świetny w budowaniu zaufania do swoich postaci. Może wie, że nie powinno być patetycznie tam, gdzie nie powinno być patetycznie (to być może najprawdziwsze zdanie, które mi się napisało). I tworzy taki świat, w którym się chce być. Mam w głowie powyrzynanych przez Górską Straż półdzikich acherów i lej doliny, w którym parszywi rzezimieszkowie w liczbie stu tysięcy mordowali uciekającą biedotę. I Aspektowaną Moc, która jest zrozumiała w trzy zdania. Zresztą – sugestywny jest literacki sznyt Wegnera i nawet dziób pingwina w tej materii coś niecoś załapie.

I tak dalej. Czytasz i widzisz. Jeśli fantastyka taka ma być – wyraźna, wyrazista, wypełniona postaciami z „krwi i kości”, a także dość niespodziewana, a przy tym literacko lekka, to czapki z głów dla autora. Nawet od profana.

O tym, co myślę o Opowieściach…

Chodzi mi o to źródło, które zaczęło się dość byle jak, daleko temu w szkole. Od baśni, biblijnych starotestamentowych opowiadań i innych fragmentów, które nas nudziły. Mówię „byle jak” nie w odniesieniu do tych monumentów naszej kultury, ale mając na myśli raczej to, że nie zdawaliśmy sobie sprawy z kosmosu, na który patrzymy dziecięcymi spojrzeniami urwisów. Że to po czasie okazało się, że nie ma jednej wykładni, a iskra w nas, którzy czytamy, jakby od tego coś zależało, nie zgaśnie, aż zgaśniemy.

I bardzo dziękuję tym, którzy piszą i czytają fantastykę, i tym, którzy robią poezję, a także nudnym monografistom i historykom w tweedowych marynarkach, bo dzięki nim ciągle uświadamiam sobie, że biblioteka jest potężna – a co dopiero ogród, pełen piskliwych ptaków, a co dopiero kosmos, pełen sędziwych bogów…

Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *