Type and press Enter.

CZERWONY KOGUT LECI WPROST DO NIEBA / BULATOVIĆ

Kiedy oko słońca wysoko na niebie, wziąłem małą zieloną książeczkę i zacząłem czytać pod drzewem się wylegując, ziemia pod stopami gotowała się od nadmiaru mizerii świata całego, a żar z nieba zlewał mnie z nią w jedno; do tego kotła wszystkiej niedoli, dolewał także moje, małe bóle. Gdzieś w tle głowy Tom Waits śpiewał o tym, że całe dobro świata zmieści się w naparstku i że zostanie jeszcze tam miejsce dla mnie i dla Ciebie. Chodź, posiedzimy razem, opowiem Ci jak czytałem Miodraga Bulatovića. Pod tym słońcem i pod liśćmi, półsen-półlektura.

Po książkę sięgnąłem przez wzgląd na tytuł – Czerwony kogut leci wprost do nieba – to w sumie tak, jak z ocenianiem po okładce: zobaczyłem to zdanie na okładce i z miejsca wiedziałem, że będzie dobry. Rzadko się mylę w podobnych sytuacjach, dobry jestem we wróżeniu z tytułów. To jest opowieść o wielkiej niedoli, wielkiej pogardzie i wielkim bólu. Biorąc ją do ręki, bądźcie pewni, braciszkowie moi, że jeśli na jej kartach zastaniecie coś, co może się źle skończyć, to finał będzie jeszcze gorszy, niż to sobie pomyśleliście. Jeśli coś się tu może nie udać, nie uda się; jeśli ktoś może tutaj cierpieć, będzie cierpiał. I tak dalej i tak dalej. Porzućcie nadzieję, którzy małą tę książeczkę otwieracie!

Bulatović zabiera nas do małej serbskiej wioski, w której pewnym przesadnie upalnym popołudniem kilka rzeczy dzieje się na raz. Dwaj włóczędzy wylegują się pod drzewem i patrzą jak dwóch pijaków niesie zwłoki młodej kobiety, by je pogrzebać, bardziej niż o nieboszczkę dbając przy tym o właściwe nawodnienie organizmu. W tle pędzi bezładne stado bydła, wzbijając zalewające wszystko tumany kurzu. Miejscowa wariatka biega i zaczepia kolejnych ludzi, przed jedną z chałup toczy się wiejskie wesele, a drogą do miasta idzie poczciwy Muharem, kurczowo ściskając cały swój dobytek – pięknego koguta, którego zaraz sprzeda, by mieć za co dalej żyć. Wszystkie te opowieści autor opowiada na raz, przeplatając je ze sobą, wpychając jednych bohaterów na drugich i wszystkim tym rządzi ta jedna, nadrzędna zasada: jeśli coś złego może się zdarzyć, zdarzy się.

I tak rozbawieni weselnicy postanawiają zabawić się kosztem biednego, chorowitego Muharema, któremu z pewnych powodów niebo zwaliło się przed chwilą na głowę. Wezmą go więc i będą szczuć, bić i męczyć i tego koguta mu zabiorą. Nie dlatego, że są źli, sam Muharem wie o tym dobrze. Po prostu był w złym miejscu i złym czasie, a ci ludzie, dobrzy ludzie przecież, tylko robią złe rzeczy, jak czytamy w pewnym miejscu: „Diabły wchodzą tylko w dobrych”. Podobnych scen jest wiele, ale najbardziej szokuje chyba scena gwałtu, w trakcie której gwałcona kobieta ma tę samą świadomość, co wcześniej Muharem – to są dobrzy ludzie, którzy po prostu muszą robić złe rzeczy. Zło jest u Bulatovića bezosobowe. Przepełnia ono świat, wlewa się w ludzi, przepełnia ich i nie ma od niego żadnej ucieczki. Jest w obojętności, jest w słabości, jest w rozbawionym tłumie, jest w tym nieznośnym żarze, który z nieba się leje. Po prostu jest. Autor nie zadaje naiwnych pytań, nie chce wiedzieć „dlaczego” i nie obchodzi go „po co”. Zło jest zło. Być może do takiego spojrzenia trzeba właśnie bałkańskiej duszy – człowiek z kraju podzielonego między różne narody i religie doskonale wie, że diabły czasem w ludzi wchodzą, nawet jeśli ci wcale źli nie są. Byłem dawno temu w Bośni i Hercegowinie i słyszałem opowieści o rzeczach, których wolałbym nie słyszeć, a jednocześnie widziałem wszystkich tych ludzi i podskórnie wyczuwałem: to dobrzy ludzie są. Autor doskonale zło zna i jest wobec tego bezsilny, nie szukając ani odpowiedzi ani remedium.

A mimo to jest Kogut książką niosącą dobro. Autor gasi w niej wszystkie światła, granice bezsensownego i bezpodstawnego cierpienia przesuwa aż do absurdu, to jest naprawdę czarna, choć podstępnie oprawiono ją w zieleń, książka. Ale gdy zapanują już zupełne ciemności, da się w końcu dostrzec, że światło świeci w tych ciemnościach. Że nadal jest jakieś piękno i dobro. Jest kojący odpoczynek pod gruszą, jest rakija słodsza niż nektar i wspólnie śpiewane zbereźne przyśpiewki, jest przebaczenie tego bezsensownego zła, jest w końcu Czerwony Kogut wymykający się z rąk oprawców, zgodnie z tytułem lecący wprost do nieba. Małe błyski dobra, piękna i światła, dzięki którym być może warto wstać z tego pyłu i iść dalej. Jak w swoim czasie śpiewał Layne Staley: kogut nie umrze!; trzymajmy się tej myśli.

O tym, żeby o dobru pamiętać ciągle, przypomina pozdrawiając przy okazji dalej podpisany brat Wasz i przyjaciel, niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *