Type and press Enter.

STRONY WYŁOWIONE #1 / LATA PIELGRZYMSTWA

Choć spory wycinek w stosunkowo jeszcze niedługim życiu pana Hilarego stanowią podróże, to pan Hilary, myśląc o sobie, nie myśli: podróżnik. Jego wędrówki są chyba zbyt małymi przedsięwzięciami; myśli sobie nieraz i dodaje, również w myśli, że chodzi tu bardziej o przemieszczanie się, niż podróże jako takie. Jakoś trzeba dotrzeć na południe. Jakoś trzeba dotrzeć nad morze. Ja tam, bynajmniej, w celach rekreacyjnych nie jeżdżę, będzie się zarzekał, jeśli go zapytać, ja tam mam ludzi do spotkania, znajomych do odwiedzenia, sprawy do załatwienia. Patrząc w pociągowe okno, zwykł pan Hilary popadać w zadumę, głowić się nad rzeczami, na które zazwyczaj czasu nie miał. Niczego bowiem, tak jak marnotrawstwa nie toleruje. A podróż, wiadomo, czas magiczny i wycinek z życia. Nikt nie wyrzuca sobie, że traci czas na sen, podobnie, jak nikt nie wyrzuca sobie, że w podróży myśli o niebieskich migdałach.

Najbardziej dziwi go to, jak punkt A, w którym zaczyna się każda podróż, z jakichś przyczyn zawsze różni się od punktu B, gdzie każda się kończy. Chodzi rzecz jasna o coś innego niż bycie w innym miejscu, chodzi raczej o bycie w innym stanie. Przemiany te dotyczą przede wszystkim jego samego, zatem ilekroć dociera do miejsca przeznaczenia, stoi jeszcze kilka chwil na peronie i przypatruje się dłoniom, jakby sprawdzał, czy przypadkiem nie brudne, najpierw z jednej, potem z drugiej strony; tak naprawdę sprawdza wtedy, czy to te same, czy nie inne, a jeśli znajdzie na dworcu spore lustro, to i całego siebie lustruje w tym lustrze, czy aby nie wysiadł przypadkiem nieco inny. A jeśli okaże się, że jakieś zmiany zaszły, siada w przydworcowej kawiarni i popijając kawę, stara się odtworzyć w pamięci przebieg całej podróży, znaleźć moment, w którym mogło dojść do zmiany. Nie trzeba dodawać, że jest to każdorazowo moment nieuchwytny, poszukiwania takie są więc bezowocne. Szczęśliwie kawa na dworcu to rzecz na tyle dobra, że trawienie czasu na przeszukiwanie pamięci, nie jest wcale jego marnowaniem.

Myśli nieraz pan Hilary, stary miłośnik Hellady, o przeprawie przez Styks, że i on podobnie się przeprawia. Przez zamiłowanie do antyku, lubi wyobrażać sobie, że antyk jeszcze nie minął. Korci go nawet nieraz, a pomysł to cokolwiek figlarny, by wsadzić bilet do ust i potem, podczas kontroli, wyciągnąć język i jak obol pokazać Charonowi. Powstrzymuje się jednak.

Staje tak każdorazowo przed dworcowym lustrem i przygląda się sobie, jakby jakiemuś obcemu współpodróżnemu. Szkła w okularach, jakby bardziej krągłe, chyba kilka nowych siwych włosów, wciąż nielicznych jeszcze i wyraz twarzy lekko zmieniony. I ma już trzydzieści kilka lat. Jak to się stało, że ma już trzydzieści kilka lat? W którejś z minionych podróży, w którejś z nich musiała zajść zmiana, której nie zauważył… Siedzi więc potem i wylicza w pamięci kolejne przypadki.

***

Ostatniego lata miał do przejechania trzysta kilometrów, cztery godziny w kierunku południowym. W przedziale tylko dwójka młodych ludzi, być może para, siedzieli blisko siebie, choć osobno, bo każde ze swoimi słuchawkami i swoją muzyką w uszach. Jednak para, wywnioskował podróżny, widząc jej rękę wspartą na jego kolanie. Odwiesił torbę, rozsiadł się w przeciwległym kącie przedziału, rezygnując tym samym z bliskości okna i przydzielonego sobie miejsca, jednocześnie zyskując możliwie sporą odległość od współpasażerów, usadowił się wygodnie, wyciągnął książkę i zaczął czytać, a gdy tylko ucichł gwar peronu i szum zajmowanych w całym wagonie miejsc, nagle zaczęła doń docierać muzyka, grająca co prawda w słuchawkach, wydostająca się jednak na zewnątrz, jak pies, co zerwał łańcuch. Kilka głębokich i ostentacyjnych westchnień, mających jasno zakomunikować zniecierpliwienie, nie przyniosło żadnego skutku, rytmiczny, popowy szum, nadal wypełniał przedział, z resztą jak, zasłuchani, mieli to usłyszeć. Pozostało już tylko wstać i zmienić miejsce, co uczynił prezentującymi niezadowolenie ostrymi ruchami, oraz z dezaprobatą wyraźnie wyrysowaną na twarzy. Wszystkie te starania nie zwróciły najmniejszej uwagi towarzyszy podróży, zawieszonych gdzieś pomiędzy widokiem za oknem, sobą a słuchaną muzyką.

Sąsiedni przedział, ział pustkami, zamiana miejsc poszła więc nad wyraz gładko, co niestety nie zagwarantowało ani pogody, ani pokoju ducha, ponieważ pan Hilary po raz pierwszy podróżował nie na swoim, przypisanym mu przez bilet miejscu. Tak też czuł się przez cały czas podróży, przez całe cztery godziny między północą a południem: nie na swoim miejscu. Na każdej stacji przepełniał go irracjonalny niepokój; co jeśli nagle przedział wypełni się właściwymi pasażerami i zostanie wyproszony? Jak uniesie ten wstyd? Na wszelki wypadek nie siadał pod oknem – w końcu to do miejsca pod oknem każdy wsiadający zgłasza pretensje w pierwszej kolejności – oszczędził sobie zatem największych możliwych problemów. Ale wstydu nie było, nikt nie wsiadł aż do końca.

Stał potem przed lustrem i przyglądał się sobie, mijające osoby odwracały się i gapiły, choć wcale wielkiego widowiska nie wyczyniał. Później, rozbierając się już wieczorem, odkrył, że bluzka pod koszulą założona była na lewą stronę, na nogach zaś miał dwie różne skarpety, wszystko wyraźnie nie na swoim miejscu. Podróż czas magiczny.

Ale to nie to, popijając kawę musiał sięgnąć dalej, to nie tutaj się zmienił, to, wyraźnie, gdzieś wcześniej być musiało.

***

Lista spotykanych w pociągach kobiet jest co prawda długa, choć, Bogiem a prawdą, nic z tej długości nigdy nie wynikło. Cieszył się niezwykle z faktu, że rytuał czytania jest w podróży niezwykle popularny; jeśli oprzeć statystyki tylko na badaniach przeprowadzonych w pociągach, wówczas trzeba by dojść do wniosku, że kryzys czytelnictwa to problem wyssany z palca. Radość pana Hilarego nie była jednak spowodowana dobrą kondycją współczesnej książki, kierowały nim bardziej egoistyczne pobudki. Sam, czytając zawzięcie od dzieciństwa, nie miał większych problemów, żeby zagadać do kogokolwiek zajętego lekturą i zapytać o wrażenia, obszerna biblioteczka sprawiała, że był w stanie popychać rozmowę na coraz to nowe tory, nie dopuszczając do niej niezręcznej ciszy, bez względu na autora, czy gatunek na który trafiał.

Najcieplej wspomina pewne grudniowe spotkanie, znów podczas podróży na południe. Dziewczę miało może z dwadzieścia lat i było niewysłowienie piękne: burza kręconych włosów, drobna figura, uśmiech i lekki zez, który paradoksalnie niczego nie burzył, wręcz przeciwnie, bez niego byłaby zaledwie bardzo ładną dziewczyną, on zaś, w jakiś niemal pozaświatowy sposób czynił z niej zjawisko niemal nadprzyrodzone. Sama chyba nie zdawała sobie sprawy ze swojej cudowności, może wręcz się wstydziła, cały czas pozostając w małym cieniu niepewności. Swoją niezwykłość dopełniała grą na fortepianie, o której skwapliwie opowiadała, widząc, że znajduje szczerego słuchacza – pan Hilary od zawsze zwykł uważać, że muzycy, malarze i wszyscy inni, obdarzeni niezwykłą zręcznością artyści, to niemal nadludzie, o czym nie omieszkał zakomunikować towarzyszce swojej podróży. Dla kontrastu, studiowała jakiś absolutnie praktyczny i ścisły kierunek. Do dziś, gdy w myślach zestawia pan Hilary wszystkie te cechy, nie może się nadziwić ich wspaniałości.

I jadą tak, a za oknem deszcz, a pod nogami stukot kół na torach, a ona uśmiechnięta i rozgadana, a on zachwycony i zasłuchany i nagle powiada tamta:
– To już ostatni, więcej ten pociąg nie pojedzie.
– Ale jak to? – zapyta tamten.
– Ano tak, w rozkładzie widziałam i od jutra remont na całej trasie.
I on wtedy już wiedział że po wszystkim, że remont na całej trasie, i choćby teraz zrobił wszystko, co może, to sprawa już przegrana, w rozkładzie tak to rozpisano. I ona wtedy, żeby wszystko potwierdzić i raz na zawsze przypieczętować, wstaje i oznajmia, że za chwilę jej stacja, chociaż dwie dopiero minęli, że pora wstawać i wysiadać.
Wstaje więc i wysiada, z tego pociągu i z życia pana Hilarego, raz na zawsze. Potem jeszcze zobaczy ją na jakimś dworcu, kilka miesięcy później, ale nie podejdzie, nie powie nic o pociągu, który już nie jeździ, w końcu remont na całej trasie i dla pewności w rozkładzie zapisane: sprawa przegrana.

Ale to nie to. To nie tutaj.

***

Dalsze wspomnienia. Razu pewnego, tym razem było to lato, trafił pan Hilary na wagon bezprzedziałowy, miejsce przydzielono mu w środku, tymczasem w części przedniej jechała wesoła i gwarna grupa kibiców jakiegoś klubu. I nic dobrego w tej wesołości i gwarze nie było. Skulił się pan Hilary, wsadził nos w książkę i starał się nie słyszeć kolejnych zaczepek pod różnymi adresami kierowanych, wszystkich piosenek, z których dowiadywał się kto bracia a kto kurwy i całą tę podróż rosło w nim przeświadczenie, że powinien wstać, pójść tam i powiedzieć to, albo owo; niczego podobnego jednak nie zrobił, miał dziwne przeświadczenie, że trafił na ten rodzaj człowieka, który najpierw wyrzuca cię z pędzącego pociągu, potem dopiero zastanawia się, dlaczego to zrobił. Tego wieczoru, lustrując się w łazience czuł się mniejszy, czuł się tchórzem, nie wstał, nie podszedł, nie zwrócił uwagi, już nigdy nie wstanie, nie podejdzie i nie zwróci uwagi. Zapadło. Rano ze zdziwieniem zauważył, że wszystkie rzeczy w walizce, są na niego o rozmiar za duże.

Innym razem, nieco wcześniej, trafił na przedział zajęty przez świętujących coś młodych ludzi, zdaje się również kibiców. Trochę przeraziła go ta zamknięta przestrzeń, dobrze wiedział, że wśród śpiewów i śmiechów niczego nie przeczyta, niczego nie wymyśli. W końcu, zapytany, czy się nie napije, przyjął zaproszenie i przez resztę drogi nauczył się niezbędnych przyśpiewek, wtopił się w ten przedział jak kameleon, do dziś uważa tę podróż za jedną z lepszych i bardziej udanych.

Jednym z najgorszych było z kolei natknięcie się na przedział wypełniony chrześcijańską młodzieżą, która zamiast iść w pielgrzymce, postanowiła dotrzeć do pewnego sanktuarium pociągiem. Na osiem miejsc przedziału, poza panem Hilarym, mającym miejsce pod oknem, siedem pozostałych zajmowali ci kolejowi pielgrzymi; znalazło się też miejsce na trzy gitary, mały bębenek a nawet marakasy, owoc jakiejś iberyjskiej fascynacji. Trzy godziny podróży szczelnie wypełniły kolejne, wzbogacane układami choreograficznymi pieśni, przerywane jedynie z okazji kolejnych anegdot i żartów, w końcu grupa była mieszana, chłopcy więc na wyścigi konkurowali o miano najbłyskotliwszego i najzabawniejszego, tymczasem skulonego pod oknem nieszczęśnika, bolały od tego wszystkiego zęby. I choć sam też w sanktuarium tym, czy tamtym bywał, znalazł w tej grupie największych wrogów, z wdzięcznością i ulgą spotkałby wówczas ową rozśpiewaną, agresywną grupę, której nie śmiał zwrócić uwagi…

***

Z młodzieńczych podróży, tych majaczących na skraju pamięci, wyniósł pan Hilary dwa wspomnienia, po które także w swych poszukiwaniach sięgnąć musiał. Pierwsze to wielokrotnie spotykani żołnierze jadący na przepustkę. Do dziś, gdy trafia do przedziału z kimś w mundurze, odczuwa nieuzasadniony i dziwny niepokój. Kilka dłuższych i miłych rozmów, pozwoliło mu ograniczyć go do minimum.

Drugim wspomnieniem jest autobus, Hilary jedzie nim z mamą i nie jest jeszcze panem Hilarym, jedzie, trzyma się maminej spódnicy i boi się bardzo. W tyle autobusu jedzie staruszka i na kolanach wiezie kota. Wtem do pojazdu wpadają dwaj kontrolerzy i sprawdzają wszystkie bilety, co było akurat ciekawe: przez całe dzieciństwo był pierwszy przy kasowniku i musiał skasować bilet sobie, siostrze, mamie i tacie, wszystko, co związane z biletami niezmiernie go fascynowało, fascynowała go również ta kontrola, chyba pierwsza jaką pamięta. Nie słyszał jeszcze o obolach, więc nawet nie przyszło mu na myśl, żeby położyć bilet na języku i w ten sposób uczynić z siebie duszę nieboszczyka, z kontrolera zaś Charona, podróż czas magiczny.

W końcu dwu mężczyzn dotarło do końca autobusu, gdzie siedziała owa staruszka i jej kot, zaczęła się awantura. Oni domagali się biletu także dla zwierzęcia, ona płacić nie chciała, zaczęli więc krzyczeć, ubliżać jej, wyśmiewać, może nawet szarpać, wspomnienie nie jest wyraźne. Ona chciała jechać do końca, oni chcieli ją wyrzucić. Jak skończyła się ta historia, tego Hilary nie pamięta. Pamięta, że był przerażony, nigdy wcześniej nie widział i nie słyszał, żeby ktoś na kogoś wrzeszczał, żeby ktoś kogoś szarpał. I bał się później przez czas jakiś wsiadać w autobus i musieli go uspokajać rodzice, że to na pewno już się nie zdarzy. I mieli rację rodzice, już nikt nigdy nikogo za kota wyrzucić znikąd nie chciał, przynajmniej w tym, co zapamiętane.
To znów nie tutaj, zostało jeszcze ostatnie wspomnienie, jak ostatni ratunek.

***

Pierwszą, związaną z podróżą rzeczą, jaka majaczy w pamięci Pana Hilarego, jest szary dzień, deszcz, grzmot wtaczającego się na stację pociągu i zimny kamień peronu. Jest jeszcze dzieckiem i cały ten huk przeraża go, kładzie się więc plackiem na ziemię, z wszystkich sił bije w nią pięściami i z całego gardła wrzeszczy. Tata bierze go na ręce i wnosi do pociągu, jak w brzuch jakiegoś wielkiego, czarnego potwora, chłopiec dobrze pamięta, dwa światła zbliżającej się lokomotywy, jasne jak ślepia i dobrze pamięta to spojrzenie, które nigdy nie oznacza niczego dobrego, jest więc przerażony. Wszystko inne ginie w mgle.

***

A teraz przyjechał nad morze. Ten obecny Hilary, różny od siebie samego z każdego wspomnienia. Wyszedł ze stacji i zanim złapał taksówkę, przyglądał się jeszcze chwilę swojemu odbiciu w sklepowej witrynie, jakby jakiemuś obcemu współpodróżnemu. Szkła w okularach, jakby bardziej krągłe, włosy bardziej zmierzwione i znowu nieco bardziej siwe, wyraz twarzy nieco inny. Więc znowu, znowu, znowu! Skąd te wszystkie zmiany?

Wzrusza ramionami, wsiada w taksówkę, każe wieść się nad morze, byle bliżej, i patrząc przez szybę w niebo, myśli sobie, że podróż to czas magiczny. Potem wysiada, przechodzi kilkaset metrów, zdejmuje buty, skarpety i przez ciepły piasek rusza w stronę morza. Będzie tak siedział przez pół dnia z nogami utkwionymi w rozmywających się falach i będzie układał sobie to wszystko w głowie. Całą galerię współpasażerów, pijanych chuliganów, dziewczynę z zezem, za którą tęsknił będzie już na zawsze, staruszkę z kotem…

Kiedy ja się zmieniłem?, myśli sobie pan Hilary. Kiedy stało się to wszystko? Na jednym końcu jest on, leżący na peronie, tłukący pięściami w ziemię, na drugim końcu jest także on, na tej plaży z nogami w wodzie. Potrafi wyliczyć wszystko, co stało się w międzyczasie, wszystko doskonale pamięta, a jednak ze zdziwieniem przygląda się swoim rękom, patrzy na ślady stóp na piasku. Gdzie jest tamten chłopiec? Co się z nim stało, między punktem A, a punktem B? Podróż czas magiczny.

***

W końcu ustępuje i kładzie się. W nogach ma szum wody, we włosach piasek i myśli sobie, myśli sobie, czy przypadkiem tamten remont, remont linii na południe, tej którą zamknęli, czy on już się nie skończył? Czy jeśli wsiądzie w ten pociąg, spotka dziewczynę z zezem? Czy ona jest już pianistką?
Trzeba jeździć dalej.

Niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *