Jest taki rodzaj bezkształtnej, nieokreślonej grozy, którą wszyscy, jako coś pierwotnego odczuwamy, niepokój w ciemności, doszukiwanie się kształtów na ciemnym horyzoncie, jakieś nienazwane niepokoje. I chyba właśnie w tych miejscach tkwi powód, dla którego twórczość Lovecrafta jest do dziś rzeczą unikatową i wyjątkową. A utrzymanie wysokiej pozycji w panteonie grozy nie jest tutaj wcale łatwe – minione stulecie w popkulturze, było czasem wielkiego straszenia i niepokojenia! Kino u swego zarania sięgało po motywy fantastyczne i przesycone grozą, literackie thrillery i horrory to jedne z popularniejszych gatunków na rynku; jednym słowem, przez ostatnie dekady straszono nas z wszystkich sił i na wszystkie sposoby, tak, że coraz trudniej znaleźć film albo książkę, które nie byłyby wtórne. A Lovecraft, choć żył i pisał mniej więcej przed stu laty, wciąż pozostaje świeży, oryginalny i zwyczajnie świetny!
Lovecraft nigdzie nie straszy – jego opowiadania pełne są niepokoju, lęku i grozy, ale jego plugastwa niezwykle rzadko przybierają namacalne, cielesne kształty. Pojawiają się czasem, gdy opowieści mają się ku końcowi, jako porażające kulminacje nastroju skrzętnie budowanego przez cały czas. Wielcy Przedwieczni o imionach brzmiących jak pradawne klątwy, straszą nie tym, że się pojawiają i ścigają bohaterów – cała ich siła kryje się w cichej obecności Cthulhu ftagan – Cthulhu śpi gdzieś na dnie oceanu w swoim czarnym mieście! I wcale nie musi się pojawiać, wystarczy, że przewróci się z boku na bok a już po całym świecie idą sny wpędzające ludzi w szaleństwo! Autor wielokrotnie pisze o małości ludzkiej cywilizacji, o tym, jakim jest mgnieniem przy wiecznym trwaniu Przedwiecznych. Żyjemy na ruinach czegoś bardzo wielkiego i czegoś bardzo złego, czegoś co czasem widzimy w snach, co pamiętamy z czasów przed czasem – co za piorunująca i niepokojąca wizja! Zamyka nasz stały i pewny świat w małym nawiasie i umieszcza w wielkiej i groźnej historii wszechświata.
Cholernie ważny jest ten moment, w którym Lovecraft pisze zebrane w tomie opowiadania – końcówka lat dwudziestych XX wieku. Rozwija się psychologia, Jung dociera do zapomnianych treści, które we wspólnej nieświadomości niesiemy. W pierwszej połowie dekady Edwin Hubble odkrywa, że to, co do tej pory nazywaliśmy mgławicami i umieszczaliśmy w Drodze Mlecznej, to tak naprawdę osobne galaktyki, takie same jak nasza! Wszechświat nagle staje się miliardy razy większy niż dotąd sądziliśmy! Mało tego – w kolejnych odkryciach Hubble dowodzi, że wszechświat nie tylko jest kolosalnie wielki ale że wciąż się rozszerza. A jeśli poczekamy jeszcze kilka lat, to przyjdzie ksiądz Lemaître, wszystko policzy i dowiedzie, że to rozszerzanie przyspiesza. W 1927 roku Heisenberg ogłasza swoją zasadę nieoznaczoności, mechanika kwantowa biegnie już pełnym galopem. No i Einstein nieźle nawywijał dekadę wcześniej. Lata dwudzieste XX wieku to moment, w którym odkrywamy, że świat działa inaczej, niż sobie to od tysięcy lat wyobrażaliśmy. W tej dekadzie następuje tak gigantyczny przewrót w naszym pojmowaniu świata, że wszystkie wcześniejsze odkrycia w tej dziedzinie bledną przy niej. Na powrót staliśmy się rozbitkami na małej tratwie pośród wielkiego, czarnego oceanu. Jak porażająco w świetle tego „nowego świata” brzmi pierwszy akapit najsłynniejszego opowiadania Lovecrafta, spisywany właśnie w tym czasie:
Największym dobrodziejstwem naszego świata wydaje mi się to, że człowiek nie potrafi objąć go rozumem. Żyjemy sobie na spokojnej wysepce niewiedzy śród czarnych mórz nieskończoności i nie powinniśmy wypuszczać się z niej za daleko. Nauki ciągną w rozbieżne strony i na razie nie wyrządziły nam wielkiej krzywdy; wszelako przyjdzie dzień, gdy scalimy naszą rozproszoną wiedzę, a wtedy zarówno rzeczywistość, jak i nasze w niej miejsce ukażą się z tak zatrważającej perspektywy, że przyjdzie nam albo oszaleć, albo uciec przed śmiercionośnym światłem tego objawienia w kojące i bezpieczne mroki nowego średniowiecza.
Lovecraft niezwykle celnie wpisuje się w myśl swojej epoki, swojej dekady. I nie wiem czy to dlatego, że z zapałem śledził wielkie postępy w nauce, czy też w jakiś sposób udzielił mu się duch jego czasów. Tak czy inaczej nadaje to jego opowiadaniom niezwykłe znaczenie humanistyczne – nieco bezlitosne, pozbawione złudzeń spojrzenie na nasze miejsce w świecie – pytania o to zadajemy sobie od zawsze, a nowa epoka nauki, w którą wkroczyliśmy w pierwszych dekadach XX wieku, zmusza do zadawania wielkich pytań na nowo i odpowiadania na nie w oślepiającym świetle nowej wiedzy. To poczucie małości wobec gigantycznej, „nienazwanej i nienazywalnej” grozy wszechświata, ten „kosmicyzm”, dudnią głębokim basem na każdej stronie książki.
Ale na pierwszym znajdujemy tu pojedyncze historie opowiadane przez kolejnych bohaterów, świadków niezrozumiałych, przerażających wydarzeń, będących zaledwie echami tej wielkiej pustki, stale obecnej gdzieś w tle. Zdegenerowani i zdeformowani mieszkańcy Innsmouth, zło wypełzające prosto z morza w postaci nieporadnie opisywanych przez przerażonych bohaterów plugastw, niewysłowiona Zgroza nawiedzająca Dunwich, kamień spadający z nieba w jednej z wiosek pod Arkham, stopniowo zamieniający życie miejscowych rolników w koszmar i w końcu sam Cthulhu, swoimi snami pozbawiający ludzi zmysłów. Wszystko to jest po prostu piorunująco dobra groza! To, co ma straszyć niemal nigdy nie pojawia się w pełnej krasie, a nawet jeśli tak się dzieje, opowiadający są zbyt przerażeni, by zapewnić czytelnikowi szczegółowy opis.
Opowieści dostajemy zawsze z drugiej, czasem też z trzeciej ręki, gdy bohaterowie relacjonują niezwykłe wydarzenia, których byli świadkami. Jest tu więc mnóstwo niedopowiedzeń i zniekształceń, na przykład gdy historię miasteczka opowiada bohaterowi miejscowy pijaczyna, jego bełkotowi do końca nie wierzymy, dopiero potem, gdy nad Innsmouth zapada mrok i zaczynają dziać się groteskowe sceny, wcześniej bagatelizowane słowa nagle pęcznieją w coraz ciemniejszym mroku. Przez to wszystko historie, które Lovecraft opowiada są nieco zamglone, zniekształcone i paradoksalnie: jeszcze bardziej wiarygodne! Przecież rzeczowa i spokojna przemowa nie jest w stanie nas wystraszyć. Ale niech taką historię opowiada roztrzęsiony i przerażony człowiek, który połowę faktów gubi, drugą połowę miesza! Jemu wierzymy bez zastrzeżeń!
Spotkanie z Lovecraftem było dla mnie rzeczą niesamowitą. Odkładałem je na później niemal od zawsze, chyba głównie przez to, że z grozą obyty nie jestem. W końcu jednak odważyłem się i to jest fenomenalna lektura. Nie tylko przez te ukryte wartości humanistyczne i zręcznie tkaną prozę, zachwyca też wielka tajemnica, każąca czytać i czytać, dojść w końcu do zaciemnionej, rozmazanej, przerażającej prawdy! Wydawnictwo Vesper umieściło w tym zbiorze kilka „reprezentatywnych” opowiadań, książka więc świetnie nadaje się na pierwsze spotkanie z legendarnym autorem i to chyba działa, bo jestem mocno przekonany, a nie tylko z samym Lovecraftem, ale także z grozą jako taką do czynienia na co dzień nie mam.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
książkę, do testów na ludziach i kotach dostarczyło nam Wydawnictwo Vesper, mocno pozdrawiamy!