Type and press Enter.

RADEK RAK / BAŚŃ O WĘŻOWYM SERCU

W niedzielę, kilka minut po pierwszej w nocy dosłuchałem do końca nową książkę Radka Raka, przed snem postanowiłem jeszcze poczytać o niej w sieci, a tam wieści o nagrodzie Nike, którą Baśń o wężowym sercu właśnie zgarnęła! Siedzę więc cały poniedziałek i się głowię: jak teraz napisać o niej tekst, tak żeby nie wyszła z tego laurka gratulacyjna dla autora? To dość trudne zadanie, książka była bowiem cholernie dobra, no ale spróbujmy.

Rzecz dzieje się w dziewiętnastowiecznej Galicji (czy może raczej Golicji), jej motywem przewodnim jest fantazja na temat życia Jakuba Szeli oraz galicyjskiej szlachty i chłopstwa. Realia historyczne są jednak jedynie pretekstem do opowiadania niestworzonych historii zlepionych z fantastyki, baśni i ludowych podań – całość zresztą podana jest czytelnikowi w formie zręcznie tkanej gawędy i gawęda ta właśnie jako pierwsza porywa i trzyma do samego końca.

Rzecz nie tylko w pięknym, śpiewnym, pełnym refrenowych powtórzeń i rytmu języku (przywodzi mi on na myśl Riemizowa, nie wiem czy można napisać lepszy komplement, gdy o języku mowa), ale też w samym, często nieliniowym opowiadaniu. W kolejnych rozdziałach narrator skacze między wydarzeniami, niektóre wątki to zaledwie wtrącenia niewpływające na historie bohaterów, malujące szersze tło dla całej narracji. Część z opowiadanych tu rzeczy dzieje się na jawie, część jest majakami tego, albo innego bohatera, część to czysta baśń i legenda, a czasem i zwykłe bujdy powtarzane od chałupy do chałupy. I zdarza się rozdział, gdzie autor napisze, że ludzie powiadają to i owo i nieraz spora historia się z tego robi, tylko po to, żeby w kolejny rozdział wejść ze słowami, że ludzie różne rzeczy gadają i że nic z tej gadaniny prawdą nie było.

I tak toczy się historia Szeli, idzie naprzód tym swoim kulawym krokiem, od czasu do czasu rozgląda się na boki, czasem skręci nie w tę stronę i trzeba się cofać, i koniec końców nie wie się, czy dokądkolwiek ta droga prowadzi, a mimo to czyta się to z gębą rozdziawioną i chłonie te wszystkie wtręty, te ślepe uliczki – czyta się dla samej przyjemności brnięcia dalej i dalej, w coraz gęstsze galicyjskie błoto. To jeden  z powodów, dla którego książka jest ważna, zwłaszcza w kontekście nagrody, sprawiającej, że trafi w ręce wielu czytelników, do których nie dotarłaby innymi drogami. A masowemu czytelnikowi potrzeba tak błyskotliwych drogowskazów, pokazujących, że opowiadać można w nieoczywisty, nielinearny sposób, że przekazanie historii i dostarczenie rozrywki nie jest jedynym zadaniem literatury.

Poza tym Baśń to jest ważny głos odnośnie pozycji fantastyki w literaturze jako takiej. Sam autor w jednym z wywiadów podkreśla, jak absurdalnym jest fakt, że w kraju Lema i Dukaja trzeba wciąż udowadniać, że fantastyka nie jest jakąś podliteraturą, ubogą krewną „prawdziwego” pisania. Sam uporczywie obstaje przy nazywaniu swojej książki fantastyką, krytykując wszelakie próby przefarbowywania jej na realizm magiczny, albo jakieś inne określenia mieszczące się w słowniku literatury „poważnej”.

Fantazja Raka jest na wskroś przesączona ludową wiarą i folklorem – w karczmach razem z chłopami piją przebrane za chamów diabły; miejscowa wiedźma wyleczy z choroby, przyszłość przepowie, a jak kto będzie krzywo patrzył, to w koguta przemieni i rosół ugotuje; w górach, jak mówią legendy, żyje wężowe plemię, a każdy zabobon przybiera namacalną formę. I tak dalej, i tak dalej. W takim świecie rozwiesi autor swoją opowieść o sprawiedliwości, niesprawiedliwości i o porządku świata. I opowieść ta ma swój ciężar, pozwala dostrzegać w sobie mnóstwo nawiązań na licznych polach. Bo cham zawsze będzie chamem, pan zaś panem i jednemu będzie wolno wszystko, drugiemu zaś nic.

Szalenie cenię też kierunek, w jakim autor popchnął losy swoich bohaterów. W pierwszej połowie książki, dość obficie pokazuje barbarzyństwa jakich panowie dopuszczają się na chamach. Łechta tym czytelnika, prowokuje go do konkretnych emocji – gniewu, poczucia niesprawiedliwości i bezsilności i jest w tym na tyle skuteczny, że z niecierpliwością czeka się na drugą część książki, w której rachunki zostaną wyrównane a strudzonych bohaterów (a wraz z nimi czytelnika) spotka niemała satysfakcja. Losy Szeli idą jednak w zupełnie inną, niespodziewaną stronę i choć może temu towarzyszyć pewne ludzkie rozczarowanie, to jednak pod kątem literackim takie ich poprowadzenie jest bardzo dobre. Potrzeba nam takiego nieoczywistego snucia opowieści, no przecież zasnąć można na tych wszystkich opowieściach o zemstach, mszczeniu niesprawiedliwości, wychodzeniu na swoje i tak dalej!

Podsumowując: Radek Rak dostarcza nam szalenie dobrze opakowaną opowieść, która broni się nie tylko swoją formą, ale świetnie działa sama w sobie, ma spory ciężar, między słowami przemyca mnóstwo komentarzy, ma niespodziewany i zaskakujący przebieg, nie zwalnia nawet na chwilę, cały czas zmieniając punkty widzenia, cały czas mamiąc czytelnika, tak, że ten nie będzie koniec końców wiedział, które wydarzenia zdarzyły się naprawdę, które były snem, a które zmyślili ludzie. I na koniec najważniejsza, przynajmniej dla mnie rzecz: książka jest zwyczajnie piękna. Gdzieś między tym, co mówi i tym, jak mówi, jest coś, co sprawia, że chciałoby się w niej tkwić i tkwić. To trzeba koniecznie sprawdzić, zwłaszcza gdy od lat powtarza się: „fantastyka, to nie dla mnie!”.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *