Type and press Enter.

LOVECRAFT / KOTY ULTHARU

Po tym, jak ostatnio w ręce i przed oczy wpadł mi Zew Cthulhu, zbiór opowiadań zawierający najsłynniejsze teksty jakie wyszły spod pióra Lovecrafta, do lektury Kotów Ultharu zabierałem się z radością i pewnością, że będzie to czytanie przynajmniej dobre. No i proszę sobie wyobrazić, nastąpiła jedna z tych najmilszych niespodzianek, jakie w czytelniczej tułaczce zdarzyć się mogą – liczyłem na wiele, dostałem zaś znacznie więcej. O, jak dobrze!

Już pierwsze opowiadanko w zbiorze, rozpisana na kilku stronach Polaris, porwało mnie bez reszty. Opowieść o człowieku, który w skrawkach snu wyrywanych bezsennym nocom, zaczyna odwiedzać Miasto – jakąś pradawną, w połowie antyczną, w połowie mityczną stolicę – a każdy kolejny sen zabiera go do niej na nieco dłużej, aż pewnego razu bohater odkrywa, że jest obywatelem owego kraju – prawda przeskakuje na drugą stronę snu: nagle to tutaj jest życie, tam zaś blade senne majaki. To tutaj są ważne sprawy, wojna, inwazja i pewna wyjątkowo ważna misja. A potem jest przebudzenie.

Opowieść o odbitym życiu po drugiej stronie snu to świetne preludium do zbioru fantastycznych utworów Lovecrafta – niemal przez cały czas odwiedzać będziemy tutaj dziwne, po równi cudowne i straszne krainy, które istnieć mogą właśnie tam, po drugiej stronie sennego zwierciadła. W kolejnym tekście bohater, latarnik, odpłynie łodzią z księżycowego blasku w dalekie krainy, w których żył będzie całe epoki tylko po to, by w pewnym momencie zbudzić się i odkryć, że minęła zaledwie jedna noc. Ktoś będzie chciał wspiąć się na górę, gdzie tańczą bogowie, ktoś inny na szczyt klifu, który co dzień spowija mgła i odwiedzają goście prosto z nieba, zaś bohater najdłuższej z opowieści postanowi odkopać w snach pewne starożytne miasto, które śniło mu się gdy był dzieckiem.

Kolejne opowiadania prowadzą w miejsca coraz bardziej cudaczne. Ale ta cudaczność Lovecrafta sięga nieco głębiej, zdaje się być przejawem czegoś więcej, niż tylko zuchwałej wyobraźni. Jego krainy pełne są skłębionych cieni, tajemnic, o których wszyscy milczą, strasznych i donośnych prawd spisanych przed eonami w pradawnych pismach, których nikt już odczytać nie może, aż trzęsą się od opowieści, które już zgasły i wybrzmiały i choć nikt ich już nie pamięta, to jednak majaczą gdzieś na skraju pamięci. Na myśl przychodzą najwięksi przedstawiciele fantazji ostatnich wieków – gdy Gandalf odwiedza Froda i opowiada mu straszliwą prawdę o pewnym Pierścieniu, w powietrzu unosi się ta sama wielka tajemnica. Gdy pewien lew w książce Lewisa postanawia poddać się Starym Prawom i dobrowolnie zginąć – wchodzi w ten sam mrok. Zaginione sygnały znikąd przychodzące w jednym z opowiadań Grabińskiego. No i wszystkie czarne lasy Grimmów i Andersena. To jest jedno tworzywo.

To jest mrok i tajemnica, którą wszyscy znamy. Gdy byłem dzieckiem, gdy tylko zachodziło słońce, wpatrywałem się w horyzont i szukałem ciemnych kształtów, drzew, domów, kłębów dymu i wgapiałem się w nie z mieszaniną przerażenia, ciekawości i nabożnego lęku – to w sobie tylko znanych sprawach po ziemi znów kroczyli giganci, kolosy, golemy, szły z północy na południe sadząc wielkie, siedmiomilowe kroki. „A w owych czasach byli na ziemi giganci”, powiada Księga Rodzaju i ja wiem, że nie kłamie: widziałem. Wszyscyśmy widzieli, wszyscy ich znamy. Te kolosy śpiące gdzieś na skraju naszej pamięci, o krok, dosłownie o krok od tego, byśmy w nagłym przebłysku ich rozpoznali. Czy tak nie jest?

Fantazja Lovecrafta jest rzecz jasna nieco ciemniejsza niż to, co z fantazjowaniem zwykliśmy sobie kojarzyć. Pełna jakichś bluźnierczych szkaradztw i plugastw – te jednak nie dominują, siedzą zakopane głęboko w swoich norach i tylko od czasu do czasu wystawiają łby, gdy przebieg akcji wymaga tego od nich.

Napisać trzeba też kilka zdań o świetnym tłumaczeniu Macieja Płazy, archaiczny język, który nie pozostawia nam ani trochę wątpliwości, że czytamy właśnie o rzeczach doniosłych i wielkich. Płaza był zresztą nominowany i nagradzany za swoje przekłady i całkiem słusznie, jestem pod wielkim wrażeniem jego pracy, z pewnością składa się ona na całościowe wrażenie, o którym w akapicie poniżej. Obraz całości dopełniają ilustracje Krzysztofa Wrońskiego, świetnie wpasowujące się w zawieszony między fantazją a grozą klimat całości.

Koty Ultharu to jest fenomenalny zbiór, to jest chyba najważniejsze, co chcę w tym tekście powiedzieć. Ale najlepsze, co w nim znalazłem to właśnie to osobiste przeżycie, to głębokie wejście w przeszłość, w świat, który już zgasł, w sny i fantazje, które choć wydają się być częścią dalekiej przeszłości, odpowiednio poruszone budzą się, i okazuje się, że były tutaj przez cały czas, blisko, tuż tuż, obok. I tej lekturze towarzyszy to samo uczucie, ta sama fascynacja i ciekawość, ten sam niepokój, który odczuwałem, gdy w zamierzchłych czasach widziałem gigantów sunących wzdłuż horyzontu w jakimś dziwnym pochodzie.

Nie umiem opisać tego trafniej. Chodzi o to, że Lovecraft w swoich fantazyjnych tekstach trafia mnie porażająco celnie, budzi takie odczucia, że chciałbym to czytać od nowa i od nowa i wciąż czuć ten cień wielkiej tajemnicy i wielkiego niepokoju, jaki to pisanie na mnie rzuca. Książka z miejsca uzupełnia poczet najlepszych rzeczy jakie czytałem – nie w tym miesiącu, ani nie w tym roku, ani w dekadzie: w ogóle.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Vesper.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *