H.G. Wells, Wehikuł czasu, 2021 Vesper.
Niepodobna przypuścić, aby doba obecna (…) była istotnie punktem kulminacyjnym rozwoju ludzkości. Te słowa, wypowiadane przez narratora Wehikułu czasu w epilogu książki, pięknie rysują punkt wyjścia, z którego Wells startował, roztaczając swoją opowieść o podróży w przyszłość. I jest to zdanie cokolwiek ważne, daje jasno do zrozumienia, że nie dał się złapać w pułapkę, w którą od wieków wpadają w zasadzie wszystkie pokolenia – w pułapkę współczesności, która każe nam myśleć o dniu obecnym, jak o punkcie, w którym zbiegają się przeszłe linie, do którego przeszłość zdąża. Główne założenie słynnej książki, to stwierdzenie, że „teraz” jest zaledwie przystankiem na tej drodze, której cel niknie gdzieś za horyzontem.
Dość oczywistym kierunkiem patrzenia, przynajmniej w kontekście ewolucji, jest przeszłość – pochodzenie gatunków, nad którym gdybamy, jakby domyślnie zakładając, że ewolucyjne linie prowadzą z przeszłości aż do obecnego kształtu, który intuicyjnie przyjmujemy za kulminacyjny, przynajmniej w potocznym myśleniu. Wells zaś, całkiem zdroworozsądkowo przedłuża te linie dalej, wyciąga je w przyszłość.
Zawsze, gdy wracam do Wehikułu, w oczy rzuca mi się pewna dbałość o szczegóły, staranie, by opowieść możliwie rzetelnie i wiarygodnie o rzeczach zupełnie niewiarygodnych. Przeskok w czasie o nieco ponad osiemset tysięcy lat do przodu, pozwala na przyjrzenie się konsekwencjom teorii Darwina, musiało w końcu upłynąć sporo czasu, żeby człowiek przestał być człowiekiem.
Ta dziwna era, w którą trafia Podróżnik w czasie pozwala ogarnąć wzrokiem zarówno ślady świetności dawnej ludzkości, jak i upadek, do którego owa świetność doprowadziła. Pośród wielkich i dostojnych ruin dawnego (choć dla nas wciąż wściekle przyszłego) świata, radośnie pląsa sobie bezmyślne plemię Elojów, naszych potomków których wygodne życie bez zagrożeń, głodu i chorób, zupełnie pozbawiło nie tylko jakichkolwiek mechanizmów samozachowawczych, ale także sporej części intelektu – wszak inteligencja wymaga stałego nacisku ze strony środowiska, do których musiałaby się przystosowywać i reagować, tak przynajmniej twierdzi bohater książki.
Tymczasem to, do czego jako ludzkość dążymy, owa świetlana przyszłość bez wojen i chorób, choć jest to raczej utopia, w wizji Wellsa wyrządza ludzkości największą krzywdę i zatrzymuje ją w jej rozwoju. Zrodziła się też we mnie nieco ironiczna myśl powiązana z wszechobecnym narzekaniem na „tę dzisiejszą młodzież”. Że jest taka i owaka, że my mieliśmy ciężej i wiemy co to życie (zatem oni dzisiaj nie wiedzą), ale czy nie na to właśnie pracowały poprzednie pokolenia? Na ten dobrobyt ich dzieci i wnuków? No niby na to. Szczęśliwie do wellsowego odczłowieczenia jeszcze nam daleko i porównań żadnych tutaj się nie dopatruję, ot – skojarzenie.
Drugą stroną monety są pokraczni i straszni Morlokowie, którzy w przyszłości zrodzili się z nizin społecznych pozamykanych w różnych miejscach znoju. Wells, żyjący przecież w czasie agresywnej rewolucji przemysłowej, widzący przemysł pożerający dawny, niemalże sielankowy kształt, upatruje w niej potwora, mającego wypaczyć człowieka, zepsuć go do granic możliwości. I to jest szalenie ciekawy moment w książce, bo z warstwy ewolucyjnej przeskakuje autor na warstwę społeczną, pokazując pewne społeczne nierówności i dalszy ich wzrost. Dziś ten pęd w różne strony, który z każdym rokiem coraz bardziej oddala bogatych od biednych jest widoczny jeszcze bardziej niż w końcówce przedostatniego wieku – i wellsowe przepowiadanie, jakoby rozdźwięk ten miał doprowadzić do powstania dwu zupełnie różnych gatunków jest cokolwiek śmiały i przerysowany, ale z pewnością działa na wyobraźnię.
Owe dwie, tak różne od siebie rasy, to dwa momenty, w których Wehikuł zdaje się być odległym i niezamierzonym co prawda, niemniej cokolwiek celnym komentarzem dla naszych czasów, w których jeszcze zasadniejszym okazałoby się przemyślenie konsekwencji jakie wypływać mogą z dalszego pogłębiania nierówności społecznych i z szeroko pojętego i ogólnie dostępnego dobrobytu.
Jeśli chodzi o samą opowieść, to znów bawiłem się dobrze, we mnie jest sporo tkliwości dla tych starych opowieści, ich zwrotów i elementów charakterystycznych. Piękny jest też moment, w którym po rozwiązaniu problemu Elejów i Morloków (albo raczej po ucieczce od ich problemów) Podróżnik wskakuje na swoją machinę i trochę z przypadku, a trochę z ciekawości wyrusza w podróż w jeszcze dalszą przyszłość, tym razem liczoną już milionami, nie zaś tysiącami lat. Ziemia zmienia się, zmienia się słońce i to, co dzieje się na ziemskim nieboskłonie. Nasza dzienna gwiazda zaczyna powoli gasnąć i rosnąć w oczach (wizja nieco zbliżona do tego, co rzeczywiście nas czeka) a skąpany w czerwonym świetle świat, zdają się zaludniać już jedynie nieludzkie, krabie kreatury. Wizja taka każe uciekać jak najdalej, a raczej jak najbliżej, wracając przy tym do domu.
To tyle – książka jest takim klasykiem, że nie wypada jej nawet oceniać. Wehikuł czasu zwyczajnie jest i zwyczajnie warto go od czasu do czasu przeczytać, zwłaszcza, jeśli kogoś, tak jak mnie, rozczula ta stareńka fantastyka i jej podejścia do odmalowywania przyszłości, to spojrzenie na świat w świetle wiedzy sprzed ponad wieku.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
Książkę do testów na ludziach dostaliśmy od wydawnictwa Vesper, za co mocno dziękuję. Sprawdźcie koniecznie ich nowe wydanie. Ilustracje Jana Wojciechowskiego i ogólny kształt książki niemalże obligują, żeby ją wziąć i na półce postawić (byle wszystko odbyło się na drodze kupna!)