Type and press Enter.

BUDZĄCE GROZĘ PĘTA – o miłości – cz. 1.

Największym, najbardziej pustoszącym i dewastującym uczciem (tfu!) jest miłość – budzące grozę pęta. Wciąż dla mnie niepojęty proces chemiczny, burzący homeostazę ludzkiego ciała, wpływający na jego istotę, jego „ja”. Gnuśny narkotyk, plądrujący zmęczoną świadomość, od której każdy na tym parszywym kurwidołku jest uzależniony. Staram się jak mogę, by rzucić to cholerstwo. Pamiętam jak przed kilku laty marzyłem, by posiąść świat na własność i rządzić nim, niczym Bóg. Byłby to za razem świat panteistyczny, bo miałbym władzę i nad swoją istotą, sobą samym, co mogłoby umożliwić dokonanie cudu – wyrzec się Miłości. Stan faktyczny niestety jest zgoła odmienny, bo cały czas chodzę na głodzie. Kochałem nie raz, lecz nigdy nie byłem kochany. Zaś gdy raz się już to stało, niby rażony piorunem, wycofałem się i uciekałem. Teraz wszystkie te imiona krążą w mojej głowie… Czekałem na nią. Czekałem na Chopinowskie „kocham cię” z walca a-mol, a dostaję jeno końcowe takty improwizacji… Słyszałem tylko śmiech, jak podczas czytania mego listu, wyznania szczenięcej miłości, po którym to zatraciłem umiejętność pisania jakichkolwiek wierszy. Długo trwałem w przekonaniu (i trwam w nim nadal), że jedyne uczucie, które potrafię wzbudzić w kobiecie to litość, a ta jest dla mnie jak pęknięta lina linoskoczka… Chodzę zresztą jak on całe swoje życie, tęskniąc za ryzykiem, nieprzyzwyczajony do chodzenia po ziemi. Umieram. Umieram jak staw, w którym tlenu już brak, ale jakoś wyglądam… Diabeł gra mi ostatnią sonatę na skrzypcach, popisując się przed gawiedzią, zaś jego brata zjadają na liściu sałaty. „To wszystko przez to, że jadłem widelcem” – powiedzą.

Poszukiwałem. Wypatrywanie tej jedynej jednak demonicznie wręcz utrudniała mi ślepota. Pal licho fizyczną wadę wzroku, ja nie widzę uczuć! Z wielkim trudem przychodzi mi dostrzeżenie zainteresowania się przez kobietę moją osobą. Próby flirtu, mimo wszystko zdarzające się dość rzadko (chyba), rozchodzą się niedostrzegalnym widmowym echem okalającej mnie nieświadomości. Zaprzepaściłem tak już niejedną znajomość, przez co pluję sobie w brodę do dziś…

Coś we mnie pękło na pewnym etapie – poszukiwanie miłości rozdzieliło się i cielesność stała się dla mnie zwykłym aktem hedonizmu, bez krzty emocji, czysta przyjemność. Co dziwnego, po samym akcie, będącym momentem największego zezwierzęcenia, uwolnienia wszelkich instynktów, wyobrażeń i perwersji, nadchodzi moment największej wzniosłości! Ta po krótkiej chwili zmienia się jednak w… posępność… Dziwaczna to siła, którą rozważałem nawet jako trzecią siłę rządzącą estetyką. Jednak jej status nie jest do końca oczywisty, bo rodzi się właśnie we wzniosłości, ale jej potęga jest na tyle przytłaczająca, że człowiek nie może sobie poradzić z ogromem wzniosłości, ogromem ogromu! Posępnością! Tym właśnie jest – mrocznym przeładowaniem empirii, uniesieniem, a raczej zesłaniem do Otchłani, w której ujrzeć można trzy głowy samego czarta. Dlatego też zawsze po skończeniu cielesnego zezwierzęcenia, opuszczam współtowarzyszkę na przynajmniej pół godziny, bym mógł dojść do siebie, pisząc, komponując… Lub zupełnie przeciwnie – czytając bądź słuchając! Świetnie spełniają się w tym przypadku wzniosłe do granic możliwości kompozycje Pankracego Royera. Zabijam wtedy rodzące się w mojej głowie wyższe uczucia, próbujące dojść do głosu. Taka miłość to nie idea. Taka miłość to parodia, którą trzeba spalić. Byłem kochankiem, teraz jestem katem.

(Nie rozumiem również tego dzikiego optymizmu, który pcha ludzi do małżeństwa. Uczucia, wszakże trwają w czasie i przemijają. Słowo dane na ślubnym kobiercu może i jest wiążące prawnie, ale nie ma takiego ślubu, który również prawnie może zostać unieważniony. Miłość wietrzeje. Małżonkowie z czasem już nie kochają, a tylko pamiętają, że powinni kochać. On w kryzysie wieku średniego znajduje sobie kochankę, ona udaje, że tego nie widzi, a jeśli są temperamentni, biorą rozwód i dzielą się majątkiem, dziećmi, zwierzętami… Życie toczy się dalej, niestety. Ah, czy jeszcze kiedyś słowa „i że cię nie opuszczę aż do śmierci” nabiorą mocy, a wyschnięta i utracona miłość będzie powodem do zbiorowego samobójstwa?)

Leopold Relikt

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *