Type and press Enter.

BUDZĄCE GROZĘ PĘTA – o miłości – cz. 3.

Mimo wszystko tli się we mnie ostatni, nieuśmiercony przeze mnie atom, pragnący kochać. Rozpaczliwie miotam się i wiję, niczym ćma, rażona płomieniem świecy, do którego tak chciała dolecieć, lub (co trafniejsze, wszak u ćmy to ślepa fizjologia) Ikar, jęty pychą, szybujący ku Słońcu… Tak ja się miotam, spadając, rozpaczliwie wzrokiem szukając obiektu, który mógłbym obdarzyć ostatkiem bezsensownego uczucia, jakie tli się w moim ostatnim sercu.

Jakiekolwiek relacje są powodem do cierpień, ciągłym pasmem niekończących się zawodów. Nawet przyjaźnie ulegają spaczeniu. Rozkładają się w niezwykle śmierdzący sposób, wywołując łzawienie… Nie sposób, by takowa powstała z grobu, będzie już tylko żywym trupem, traktowanym jak żywy jedynie z przyzwoitości. Wszelkie starania, by dokonać aktu wskrzeszenia są bezzasadne i jałowe. 

A jak przyjaźń ma się w ogóle dziś narodzić? Nawet gdy ktoś zaczyna być po prostu miłym… Dzisiejszy świat wyprał nawet te zachowanie z jakiegokolwiek sensu. Bezustanne nastawienie na zysk i autoprezentację siebie w najlepszym możliwym świetle… Wszystko to tylko pogłębia mój antropologiczny pesymizm. Dziś mało kto jest miły szczerze, dlatego tak trudno to zauważyć. Trudno nie patrzeć na świat oczami romantyka i nie doszukiwać się miłości zewsząd, choć to uczucie dla mnie tak obce, surowe, autodestrukcyjne i niepotrzebne. Najlepsze jej określenie jakie słyszałem to „budzące grozę pęta”.

(Jest we mnie za to pewien element, który sprawia, że przyciągam do siebie ludzi z każdej warstwy i każdego środowiska. Potrafię z każdym złapać przynajmniej szczątkową nić porozumienia… Na pewno pomaga tu alkohol, ale… Może przez bagaż doświadczeń, od którego niesienia plecy nie dają już rady… Posiadłem cechę, która czyni mnie geniuszem kontaktów międzyludzkich! Mowa tu o cesze o której po raz pierwszy usłyszałem w kontekście komedii, to jest bycie ciekawym. Najprostsze co mogłem usłyszeć, przerodziło się w niesamowitą orgię znaczeń, sugerując za równo pojęcie „bycia ciekawym” jako autoprezentacji w najkorzystniejszy sposób, jak i też bycia ciekawym drugiej osoby. Jest to wytrych, który pozwala choć przez chwilę poczuć się na swoim miejscu i czerpać z tego (szczątkową, ale jednak) radość. Ot, taka kropla olejku różanego w kanałach wypełnionych po brzegi szambem. Przywodzi to na myśl staruszka Sartre’a i przesłanie o bezsilnym uzależnieniu auto-spełnienia od innych… Ale dla mnie jest to zbyt wyblakłe, zbyt  miałkie… W końcu problem jest o wiele szerszy – wszystko jest zależne od wszystkiego, nawet w Boga ktoś musi wierzyć, by ten istniał w świadomości ludzi.) 

***

Bójcie się mnie! Zabiję każdego, kto spojrzy na mnie choć z odrobiną litości, bez grama strachu w swym nędznym spojrzeniu! Kto nie przeklnie dnia, w którym mnie spotkał! Gdy dziecko nie spyta matki, dlaczego na świecie rodzą się potwory – będzie takie jak ja. Jestem bestią zesłana na ten świat, odrzucającą każdego, kto choćby się do mnie zbliży. Jeśli kto jednak nie ucieknie w czas, rozszarpię na strzępy, do krwi, do kości się wgryzę, aż wyssę szpik. Resztki poćwiartuję i zjem, bym stał się silniejszy, by dalej trwać jako demoniczny samotnik, diabelski król  rozpaczy! A kochankom? Tym, gdybym mógł, ucinałbym ręce. Nie mogliby już trzymać się za nie, czy to prozaicznie idąc ulicą, czy próbując uratować spadającego w przepaść.

Bo Miłość to najwyższa forma autodestrukcji. Prawdziwa miłość to zaprzeczenie egoizmu, pozbawienie jednostkowego jestestwa, wyrzeczenie się Siebie!

(Leopold) Relikt.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *