Wypowiadane bez patosu proste prawdy są dla mnie jasnym sygnałem, że mam do czynienia – czytając, czy czasem w rozmowie – z umysłem przenikliwym, niegotowym na łatwe, powierzchowne podejście do natury zachowań czy uczuć. Rozmowa Jonathana Cotta z Susan Sontag to w dużej mierze rozprawa o osobistych doświadczeniach amerykańskiej pisarki i eseistki, które bezpośrednio wpływały na jej intelektualne rejsy. Sontag przyznaje, że „człowiek nie czuje pewnych spraw, póki jego samego nie spotkają”. Jakie to łatwe. Jak to zdanie z Arendt, że trzeba poznać i przepracować pozornie najłatwiejsze prawdy, a wtedy dojdzie się do czegoś więcej. Codzienne zwykłości, którymi nie mamy czasu się zdziwić albo zachwycić.
Adekwatnym dowodem na powyższe może być esej „Choroba jako metafora”, który Sontag „wymyśliła” (to niefortunne słowo niech będzie zamiennikiem „filozofowania”, które autorka uważała za zarezerwowane dla nielicznych, najwybitniejszych umysłów), kiedy zapadła na chorobę nowotworową. Przyznaje, że wielkim wysiłkiem podczas choroby byłoby o chorobie nie myśleć; tak jak myśli się o naturze miłości, będąc zakochanym czy zazdrości, kiedy zdrada wychodzi na jaw. Z tego powstała książka, jakże potrzebna.
Czasami tego brakuje. Chwili zatrzymania, odłączenia. Pomyśl: jaki kolor oczu ma twoja matka? Kiedy znalazłeś czas, żeby z żywym zainteresowaniem pogadać z ojcem na tematy, które was nie różnią? Tyle rzeczy wydaje się ważniejszych. Ale pomyśl o tym, co wyżej. To zastanowienie może wprawić cię w stan nerwowego zakłopotania, że jest już późno, droga dawno zaczęta, pewnych spraw nie nadrobisz. A ktoś czeka, na przekór wierząc, że twoja chwila może być mu poświęcona. Wtedy nawzajem okazujecie się dla siebie ważni. To niepojęte, nawet jeśli zaczerpnięte z wielkiej otchłani przypadku. Stworzyła was miliardowa ciemność przeszłości i pochłonie was miliardowa ciemność przyszłości, a jednak – jak rzadko znajdujemy te chwile!
Widzę to, czytając haiku japońskich starców.
Ro no koe nami o utte
harawata kooru
yo ya namida
Skrzyp wioseł smaga fale
mrozi do szpiku kości
ta noc i łzy
(Basho)
Słuch. Wzrok. Czucie. Natura. Człowiek wyrażony słowem – łzy.
I na koniec: w jakiś sposób imponują mi przechwałki Sontag, która w wieku sześciu lat czytała Hugo, a gdy miała siedem – biografię madame Curie. Jako trzynastolatka znała Manna, Joyce’a, Eliota, Kafkę, Gide’a itd. Nie dlatego, że zaczęła wtedy, kiedy z kolegami goniliśmy się po podwórku, okładając się wiklinowymi kijami po dupach. Nie zazdroszczę, że literatura wysunęłą ją na pole position w próbach intelektualnych. Chyba chodzi o to, że szybko osiągnęła świadomość tego, że literatura, muzyka, sztuka ogółem bardzo wpływa na kształtowanie charakteru i – ale tylko! – odpowiednio spożytkowana – może przynieść wiele pożytku w dorosłym życiu. W innym razie może być autodestruktywnym kloszem ponad kłębem chaosu.
m.