Type and press Enter.

„Twin Peaks” na sterydach / Ukryty

Już za dwa miesiące będzie miała swą premierę kolejna odsłona „Twin Peaks”. Oczekiwanie na nią warto sobie może osłodzić przypomnieniem filmu, w którym to Kyle MacLachlan, przygotowując się niejako do roli agenta Coopera, po raz pierwszy pojawił się na ekranie uzbrojony w budzący szacunek zestaw składający się z garnituru oraz odznaki FBI.

„Ukryty” to nieodrodne dziecko lat osiemdziesiątych i gatunkowa mieszanka. Zaczyna się jak rasowy kryminał, eksploatujący znany i lubiany schemat buddy movie, przy czym osiągnięcie statusu kumpli musi oczywiście zająć bohaterom połowę filmu, bo też, poza osobistymi różnicami, na przeszkodzie staje temu legendarna w amerykańskich filmach niechęć policjantów do współpracy z „fedziami”. Później do przyjęcia dołączają elementy science fiction, a nawet śladowe ilości horroru, a wszystko to w ramach jednej, dobrze przemyślanej historii.

Oto na ulicach Los Angeles zaczyna dziać się coś dziwnego. Przykładni dotąd obywatele zyskują nagłą skłonność do efektownej rozpierduchy, niewinni ludzie padają jak muchy, a śladem sprawców rusza wspomniany duet – detektyw z wydziału zabójstw oraz agent FBI. Powoli staje się dla nich jasne, że sprawy nie sposób rozwiązać w ramach obowiązujących procedur…

Nie chcę zdradzać zbyt dużo z fabuły, gdyż jej siłą są między innymi zaskakujące zwroty akcji. Warto jednak nadmienić, że film wypełniony jest wysokiej próby humorem, którego niepośledni element stanowią chociażby kosmici lubujący się w heavy metalu, luksusowych samochodach i długonogich blondynkach. Pojawiają się również ostatnie podrygi tematyki zimnowojennej w postaci dowcipnie wykoślawionego wątku spisku zawiązanego w celu przejęcia władzy w USA.

Film jest zrealizowany sprawnie i pozbawiony logicznych dziur, które często odbierają wszelką przyjemność z obcowania z produktami hollywoodzkiego przemysłu. Chodzi oczywiście o wewnętrzną logikę przedstawionego świata, nie o wiarygodność kosmitów w ferrari. Tylko zakończenie rozczarowuje, łamiąc wypracowaną wcześniej spójność, bo trudno pogodzić ten nagły familijny skręt z rzeźnią, jaką wcześniej oglądamy na ekranie, niedorównującą może „Johnowi Rambo”, ale gotową usatysfakcjonować miłośników widoku sztucznej krwi.

Co ciekawe, na zasadzie antycypacji pojawia się jeszcze jeden akcent z „Twin Peaks”, w postaci dominującego otwierającą scenę Chrisa Mulkeya, który zresztą wystąpił nie tylko w słynnym serialu Lyncha, ale i właśnie w „Rambo”, tyle że w jego pierwszej części, która pod względem liczby ofiar jest niestety znacznie mniej imponująca niż „Ukryty”.

Ten jawi się zaś jako pierwszorzędna rozrywka, a przy tym – jakkolwiek komicznie może to zabrzmieć w kontekście opisu filmu – niepozbawiona głębszych, nomen omen ukrytych treści. Film Sholdera stawia bowiem – i to w sposób bardzo niesztampowy – pytanie o definicję człowieczeństwa. Stanowi także dość zjadliwą satyrę na amerykański konsumpcjonizm.

Dla ciekawych – trailer. Kto jednak zamierza zapoznać się z całym filmem, powinien wystrzegać się trailera jak ognia, a nawet jak choroby francuskiej, gdyż zdradza on niemal wszystkie niespodzianki, jakie uszykowali dla nas twórcy „Ukrytego”.

 

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *