Type and press Enter.

Człowiek na kruchym lodzie / Cylinder Heidelberga / Jonathan Carroll

Zbiory opowiadań to niemałe dobro! Jeszcze lepszym dobrem są zwięzłe tomy z krótkimi opowiadaniami. Opowiadankami, rzec można. Takim właśnie zbiorkiem jest Cylinder Heidelberga. Na zaledwie 169 stronach książki, udało się autorowi pomieścić aż DZIEWIĘĆ tekstów. Wziąwszy pod uwagę, że tytułowe opowiadanie rozpycha się bezczelnie na równo sześćdziesiąt stron, łatwo zauważyć, że średnia długość pozostałych oscyluje około stron dziesięciu (nawet mniej, gdyż ostatnie opowiadanie swoją niemalże trzydziestką nieco podnosi tę średnią). Cóż można zdziałać takimi, nieraz kilkustronicowymi miniaturkami?

Otóż: wiele. Wiele można zdziałać. Do tej pory z panem Carrollem spotkałem się dwukrotnie i muszę przyznać, że wyniosłem z tych spotkań uczucia mieszane. Z jednej strony fundamentem opisów są tam relacje międzyludzkie, konflikty wybuchające z nagła w związkach, powracający starzy znajomi, wspomnienia… aż tu nagle cały ten realizm szlag trafia, na scenę wkraczają elementy niewytłumaczalne, jak pięść do nosa pasujące do toczącej się do tej pory, wcale racjonalnej opowieści. Co o tym myśleć, jak to odbierać – byłem bezradny.

Kolejne zetknięcie z Carrollem, tym razem w krótkiej i – co najważniejsze – licznej formie, wnosi wiele światła w moje postrzeganie autora. Ilość opowiadań, ich przystępność i intensywność mają jedną, podstawową zaletę: miast jednego (co prawda rozbudowanego) pomysłu, dostaję tutaj dziewięć opowieści. Widzę autora oświetlonego dziewięcioma reflektorami. To naprawdę pozwala na lepsze przyjrzenie się, zrozumienie. Lekturze kolejnych opowiadań towarzyszyła pełna zaskoczenia myśl z gatunku „a więc o to w tym wszystkim chodzi!”.

Carrol okazuje się – piszę to z perspektywy odkrywcy, pioniera, badającego dawno już zbadany ląd – autorem bardzo odważnym i ceną tej odwagi były, między innymi, moje wcześniejsze mieszane uczucia. W swoich literach mocno ingeruje w rzeczywistość. Wykrzywia ją, udziwnia, łamie, wprowadza na scenę wydarzenia absolutnie pozbawione logiki i ciągu, często nie tłumacząc się z nich wcale. I takie wyginanie (przeginanie, chciałoby się napisać) musi rodzić pewne wrażenie nieuporządkowania i kiczu, cudactwa, chaotycznej mozaiki… Zauważmy jednak, że mimo absolutnej nieracjonalności świata, bohater carrollowy pozostaje ostoją rozsądku rozsądku rzecz jasna gubionego, jak bowiem reagować na rozpad rzeczywistości? Tym co interesuje pisarza jest zatem nie rzucający się w oczy pękający świat, a reakcja postaci na owe pęknięcia. Człowiek z kruchym lodem pod nogami.

Miałem nieraz wrażenie, że autor wybierał losowy, niepasujący do historii motyw i wrzucał go do niej, przyglądając się z ciekawością – cóż z tego wyniknie? No bo co innego może pomyśleć sobie czytelnik natykający się na Jaskiniowca w tytułowym opowiadaniu? Jest to rzecz jasna przykład jaskrawy i przerysowany, zazwyczaj bowiem owe carrollowe przegięcia wywołują zaskoczenie połączone raczej z przyjemnym zdumieniem niż poczuciem sztuczności.

I tak na przykład zdarzają się tutaj rzeczy w stylu podmiany przeszłości – wchodzisz do sklepu, a wychodząc jesteś nadal sobą, masz jednak inną przeszłość, z której tylko ty nie zdajesz sobie sprawy… Albo spotykasz kogoś nieznajomego, wymieniasz z nim kilka zdań, w których rozmówca wymieniając kolejne szczegóły z twojego życia, dowodzi że mieszkał z tobą przez kilka lat. Diabeł eksmitujący całą dzielnicę, albowiem „w piekle za mało miejsca”, spotkanie ze znajomym, który od kilku dni nie żyje, lub co gorsza odkrycie, że samemu nie tryska się  życiem…

Wszystkie te pomysły są zupełnie absurdalne, ale pisarz zdaje się nie zwracać na to uwagi. O nagłej podmianie osobowości małżonki bohatera pisze tak, jakby opisywał jego codzienne zakupy. Niczemu się nie dziwi i choć czytelnik doskonale czuje, że ma przed oczami rzeczy niezwykłe (miejscami absurdalne), Carroll nie mrugając patrzy mu w oczy i zapewnia, że wszystko jest w porządku, wszystko gra, nic dziwnego się nie dzieje…

I, muszę przyznać: to jest świetne! Ileż zaskoczeń mnie spotkało na tych 169 stronach! Ile razy piernik, zjawiający się przy przysłowiowym wiatraku budził nie tyle przewracanie oczami, co dziką ciekawość – co dalej, i co dalej, ale jak to, ale skąd, ale jaki w tym sens!

I ja doskonale sobie zdaję, że tym co odróżnia tutaj kolorową i bogatą mozaikę od chaotycznego bohomazu jest nastawienie i odbiór czytelnika. Chyba każde z nas (przynajmniej ci, którzy po książki JC sięgają) musi dokonać samodzielnego sądu: czy Carroll wrzuca na ślepo kolejne pomysły do wora i pozwala im się bezładnie mieszać, czy też jest w tym szaleństwie metoda? Ja z pewnością przychylam się do tej drugiej opcji, choć muszę przyznać, że kilkakrotnie zdarzało mi się dziwić niektórym pomysłom w raczej pozbawiony zachwytu sposób. Tak czy inaczej: czytało się to wspaniale!

Wasz Paweł M.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *