Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #4 Dan Simmons i obietnice łatwej przyjemności

Autor: Dan Simmons; Książki: Hyperion, Upadek Hyperiona; Powód czytania: klasyka sf

Długo zaczynała się ta wiosna. Podarowała nam jeden piękny weekend na początku kwietnia i zaraz się wycofała. Zostawiła z marzeniem o słońcu. A teraz mam ją w rozkwicie. Wyciągnęłam leżak, rozstawiłam w ogrodzie i czytam. Książkę, której głównym zadaniem jest niczego z tej rozkoszy nie zepsuć.

Cykl Hyperion Dana Simmonsa obejmuje cztery powieści, ale tematycznie dzielą się one na dylogie, sięgnęłam do pierwszej z nich. Spóźniam się z tą lekturą po wielokroć. To książka z 1989 roku, w Polsce wydana po raz pierwszy w roku 2008; wznowienie w Artefaktach – ciekawej i bardzo ładnie podanej czytelnikowi serii Maga, jest z 2015 roku. Doczekała się mnóstwa recenzji, odwołań, przytoczeń, dość bym zyskała pewność  (bo nagrody: Hugo i Locus Hyperiona i Locus Upadku, choć są wskazówką, to jednak marną) że to książka, bez znajomości której żaden ze mnie znawca dobrej współczesnej sf.

Jeszcze informacyjnie, Hyperion (pierwszy tom) ma dwa tłumaczenia, istnieją zwolennicy obydwu, ja czytałam Wojciecha Szypuły i bardzo mi się podobało, warto też dodać, że cały cykl ma tylko jedno spójne tłumaczenie, Szypuły właśnie, wiec jeśli ktoś planuje lekturę całości  i nie chce wkurzać się zmianami nazw własnych to do niego powinien sięgnąć.

 Fabuła:

Przyjemnie i spokojnie czekało się w ten sposób na koniec świata.

Nadchodzi zmierzch Imperium. W skostniałym (wszech)świecie Hegemonii Człowieka obejmującej blisko 200 rozsianych po galaktyce planet i drugie tyle w kolonialnej zależności Protektoratu coś się ruszyło. Na jego granice napierają nowi barbarzyńcy, dziewięć wieków temu wyrzuceni poza obręb cywilizacji Wygnańcy, zaś gdzieś wewnątrz, ukryte Technojądro, zamieszkiwane przez niezależne SI prowadzi własną złowieszczą politykę. I w ten klasyczny schemat, w pierwszym tomie Dan Simmons wrzuca nam drużynę – siedmioro pątników, każde ze swoim brzemieniem, na pielgrzymce do straszliwego boga, zguby ludzkości. Równie tradycyjną jak fabułę ma Hyperion strukturę: każdy z bohaterów opowiada czytelnikom swoją historię, dostajemy sześć opowiadań, każde napisane nieco innym stylem, odzwierciedlającym osobowość opowiadającego. Ta luźna fabuła oczywiście zazębia się czasem, przecież wszystkie historie prowadzą do tego samego punktu – Dzierzby i Grobowców Czasu, ale przede wszystkim opowiadania dopełniają się doskonale jako opowieść o tym czym jest Hegemonia i gdzie ludzkość zawędrowała przez wieki kosmicznej ekspansji. Ich chronologia nie jest przypadkowa. Ostatnia gawęda, snuta przez Konsula, nie byłaby tym samym, bez kontekstu z poprzednich.

Wyobraźnia:

Jego Wysokość król Wilhelm XXIII, suwerenny monarcha Królestwa Windsoru na Wygnaniu, przypomina nieco woskową kukłę, którą ktoś postawił na rozgrzanym piecu.

Kroczymy w Hyperionie po znanych ścieżkach lecz nie nudzimy się ani chwili. Wyobraźnia Simmonsa wstrząsa nami raz po raz. Fenomenalny jest sam Dzierzba (w pierwszym tłumaczeniu przełożony na Chyżwara), postać mogąca być ozdobą najlepszego horroru – myślę też, że nastrój Hyperiona, a zwłaszcza dwóch pierwszych historii, księdza Hoyta i pułkownika Kassada, zadowoli najbardziej wyrafinowanych miłośników grozy. Wspaniałe są Grobowce Czasu i wymarłe Miasto Poetów, duch Johna Keatsa unoszący się (jakże to dosłowne!) nad obydwoma tomami jest wyrafinowanym hołdem złożonym poezji i bardzo pięknym ukazywaniem jej nieśmiertelności. Z niedokończonego poematu Keatsa wzięły się tytuły obydwu tomów, Pieśni Martina Silenusa, nazwa planety. Poezja obecna jest zresztą w obydwu książkach w całkiem obfitych fragmentach z Keatsa właśnie, ale też Yeatsa, Szekspira, i jest tu i wieczna i życiodajna, i to zupełnie niemetaforycznie.

Mój ulubiony wyrywek z wyobraźni Simmonsa to jednak Smutny Król Billy. Jego reputacja ponuraka jest stanowczo przesadzona, gdyż często się śmieje. Ma po prostu pecha, ponieważ większość ludzi myli tę szczególną odmianę śmiechu ze szlochaniem. Billy jest jak Kapelusznik z Alicji w Krainie Czarów, niby nie niezbędny, lecz bez niego to byłaby nie ta książka.

Cały Hyperion, ten pierwszy tom, jest więc jakby długim wstępem, dowiadujemy się mnóstwa rzeczy, ale jeszcze nic się nie wyjaśnia, pielgrzymka właśnie się rozpoczyna, wojna właśnie się zapowiada. Jeszcze nie ma wielu ofiar. Czy można go zatem czytać oddzielnie? Otóż myślę, że tak. Oczywiście jesteśmy bardzo ciekawi, co będzie dalej, co wymyślił autor, ale otworzone zostały drzwi, i jeśli chcemy możemy je przekroczyć sami.

Podział na opowiadania prowokuje też pewien sposób recenzowania tej książki, i też mam na niego ochotę, czyli… moje ulubione opowiadanie to: raczej rzadko typowana przez czytelników w tym quizie, historia Martina Silenusa: W dwudziestym wieku, na Starej Ziemi pewna sieć knajp z fast foodem brała mięso nieżywej krowy, smażyła je na tłuszczu, dodawała substancje rakotwórcze, pakowała w piankę pozyskiwaną z ropy naftowej i sprzedawała w liczbie dziewięciu miliardów sztuk. Tacy są ludzie. Tego nie ogarniesz.

Tom drugi:

I wtedy rozpoczęła się rzeź

Upadek Hyperiona jest kontynuacją bezpośrednią, książki płynnie przechodzą pierwsza w drugą. Tym razem akcja nie dzieli się na opowiadania niezależne, choć narratorzy się zmieniają. Powraca część już nam znanych, pojawiają się nowi – stojąca na czele Hegemonii przewodnicząca Meina Gladstone miała dla mnie rysy twarzy Mary McDonnell -tak podobnej pani prezydent z zupełnie innej historii. Opowieść śledzimy z napięciem: co będzie z naszymi pielgrzymami, co się stanie z ludzkością? Lecz choć świat nadal jest fascynujący, to, może poza Rzeką w Roju, nie pojawiają się już obrazy równie sugestywne co w pierwszym tomie. Dla mnie w tej kontynuacji jest za mało elementów nowych. Jednak to tylko mały minusik, gorsze są dwie inne wady. Po pierwsze nie daje Simmons wybrzmieć tajemnicom. Tajemnica potrzebuje przestrzeni, rezonansu, musi się w czytelniku zakorzenić, żeby jej poznanie sprawiało satysfakcję, tym razem Simmons wszystko tłumaczy nam za szybko – jedyny wyjątek to tożsamość Monety. O ile w Hyperionie, wokół większości postaci, mamy atmosferę pewnej moralnej dwuznaczności, w Upadku nawet jednostkowe motywacje są wyjaśniane łopatologicznie. To jest trochę straszna cecha i fakt, że mnie nie zniechęciła do Simmonsa naprawdę dobrze świadczy o samej bazie tej powieści – przygodzie i rozmachu wykreowanego świata.

Druga wada też wiąże się z wyjaśnianiem. Otóż Simmons cały czas przypomina nam to co było. Tak żebyśmy się broń boże nie pogubili w zawiłościach opowieści (pozdrowienia dla fanów Stevena Eriksona – bo zdarzają się autorzy którzy naprawdę mogliby czasem trochę ulżyć pamięci czytelnika). No cóż, odrobinę podejrzewam tu naciski redaktorów, szykujących książkę dla jak najszerszego kręgu odbiorców, ale teraz, po latach, tak uznany autor mógłby już wyrzucić te, w sumie pewnie kilkadziesiąt stron, powtórzeń. Bo efekt, przynajmniej w moim przypadku był taki, że gdy tylko chciałam się rozpędzić, z wypiekami śledzić akcję, zaraz musiałam hamować na przeszkodach z przypomnień. Taka osiedlowa autostrada.

Jest jeszcze filozoficzny wymiar tej opowieści. Tu mam odczucia ambiwalentne. Jest w tych rozważaniach dużo szczerości, autentycznego zastanawiania się nad istotą boskości, jest całkiem niezły i klarowny wykład z filozofii Teilharda de Chardin. I jestem zwolenniczką przenoszenia filozofii w materię powieści, co Simmons cały czas robi. Lecz niestety i tu popełnia ten grzech dosłowności, skali 1:1, staje się infantylny.

Na koniec jeszcze trochę o innym artyście mocno związanym z Hyperionem. Simmons odwołuje się do jego estetyki wielokrotnie, ja serdecznie polecam w trakcie lektury jakiś album, czy internetową stronę (bardzo ciekawy artykuł ukazał się na Wrocławskim Portalu Matematycznym http://www.matematyka.wroc.pl/doniesienia/w-magicznym-zwierciadle-eschera.) Obie wyobraźnie pięknie do siebie pasują. Mowa o holenderskim, dwudziestowiecznym grafiku Mauritiusie Corneliusie Escherze. Przenikanie się chaosu i porządku to filozoficzna osnowa dylogii Simmonsa i zarazem teren po którym porusza się Escher. Niektóre z grafik Eschera wydają się wręcz bezpośrednimi inspiracjami obrazów z powieści: niezwykłe Metamorfozy, pomagają wyobrazić sobie datasferę, mozaikowe ryby (Granice koła III) nieuchronnie przywodzą na myśl nieszczęsne, spętane służebnym losem płaszczki, Domy ze schodów to wnętrza Grobowców Czasu.

Co mogę dodać? Rozkoszy wiosennego słońca dylogia Simmonsa mi nie zepsuła. Co więcej nawet ją zwielokrotniła. Do kolejnych książek tego autora na pewno sięgnę. Z nadzieją, że znajdzie się wśród nich taka, którą włączę do grona swoich ulubionych lektur. Bo z Hyperionem tak się nie stało.

Tytułowa grafika: autor: Nojhan; tytuł: Chyżwar; źródło: wikipedia commons

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *