Type and press Enter.

Krótki metraż multimedialny #1 Systematyczna antysystemowość

 

Na hasło „multimedia” najczęściej odpowiadamy serią skojarzeń: filmy, gry, efekty specjalne, prezentacje, animacje… Z tym że jak filmy, to oczywiście pełnometrażowe, a jak animacje to raczej dla dzieci. O słuchowiskach radiowych wszyscy dawno zapomnieliśmy i w tym toku skojarzeń zwykle nawet nie dajemy im szansy na zaistnienie. Dla odmiany więc proponuję dziś wybór trzech utworów z dziedziny multimediów, które nieco odbiegają od tych, z którymi zwykliśmy obcować na co dzień. Jeden film krótkometrażowy dokumentalny (mistrza wszelkich filmowych dystansów – Kieślowskiego!), jeden poważny i frapujący krótki metraż animowany (i nie jest to „Katedra”!) oraz jedno paradokumentalne słuchowisko radiowe. Wszak wszechwiedząca Wikipedia głosi, że: multimedia (łac. multum + medium) – media, stanowiące połączenie kilku różnych form przekazu informacji (np. tekstudźwiękugrafikianimacjiwideo) w celu dostarczania odbiorcom informacji lub rozrywki. Słuchowisko operuje tekstem i dźwiękiem, dostarcza informacji i – uwierzcie – potrafi przykuć uwagę tak, że nie sposób oderwać od niego ucha. Czyż ta nieodwracalność oczu / uszu / innych części odbierających bodźce nie jest znakiem firmowym rozrywki?

  1. „Z punktu widzenia nocnego portiera” (1977), reż. Krzysztof Kieślowski

Ten 17-minutowy film posiada jednego kluczowego bohatera, pozostałe postacie są tylko tłem dla jego historii – historii człowieka uformowanego przez system socjalistyczny. Jego pasją jest prześladowanie ludzi, choć z punktu widzenia samego prześladowcy jest to służba w imię porządku społecznego oraz zaprowadzenia ładu i harmonii na świecie.

Kieślowski zdecydował się na formę monologu pozorowanego na dialog – bohater w co drugie zdanie (a chwilami nawet kilka razy w ciągu zdania jednego) wplata adresatywną formę: „wie pan”. Jednak ów pan nigdy mu nie odpowiada, ani nawet się nie ujawnia – dzięki temu każdy z nas – odbiorców – może poczuć się, jakby z głównym bohaterem rozmawiał osobiście. Jednak nie wiem, czy to zaszczyt, bowiem bohater-socjalista (i to fanatyczny) budzi raczej lęk tudzież odrazę, aniżeli chęć prowadzenia z nim dialogu. Dlaczego (jeśli nie z definicji)? A dlatego, że głośno deklaruje, iż „najważniejszy jest regulamin, człowiek się nie liczy”. Dlatego też, że z upodobaniem tropi wszystkie przejawy nieposłuszeństwa, bezprawia i postępowania niezgodnie z odgórnie przyjętym schematem – do tego stopnia, że jego celem stają się pracownicy nieodbijający kart zakładowych, wędkarze bez pozwolenia na wędkowanie, wagarująca młodzież, a nawet psy, które „się marnują”, bo brak im tresury. A, i ludzi powinno się wieszać na ulicy. Dla przykładu. Średniowiecze XX wieku.

Tematyka frapująca, bowiem uświadamia i w sposób nietendencyjny piętnuje negatywne zjawisko społeczne czasu, w którym film powstał, a nawet ponadczasową mentalność służbisty-donosiciela, prześladowcy człowieczeństwa, „misjonarza” systemu. Forma przykuwająca uwagę, bo mamy nieustanne wrażenie, jakby bohater właśnie nam zwierzał się ze swej „pasji” albo jakbyśmy podsłuchiwali cudzą prywatną rozmowę. Otwarte zakończenie przypomina, że Kieślowski zawsze celował w ludzi myślących. Niech każdy sam dopowie to, co zostało urwane w pół zdania. Niech każdy sam sobie to „domyśli”.

2. „Labirynt” (1962), reż. Jan Lenica

Kolejne dzieło antysocjalistyczne, a raczej ogólniej – antytotalitarne. No i jeszcze jedno anty-: przede wszystkim jest to antyutopia oparta na idealistycznym wyobrażeniu bohatera o lepszym świecie, do którego – niczym Ikar – leci na skrzydłach mających zapewnić mu osiągnięcie wymarzonego celu. Tak oto dociera do metropolii, która oszałamia go pięknem architektury, bogactwem stylistyki, monumentalnością i paradą dorobku kulturowego ludzkości. Gorzej, gdy z tego dobytku zaczynają wyłaniać się coraz bardziej pierwotne bestie, zwierzęco-ludzkie hybrydy, jakby aberracje biologiczne, które urwały się z poprzednich faz rozwoju istot żywych. Są one ściśle zespolone z obrazem tej „pięknej” cywilizacji – dostojna dama wabi je do okna, z którego wylatują już jako szkielety. Z głowy posągu myśliciela wylatuje gołąb – symbol tego, co szlachetne – tylko po to, by zaraz zostać schwytanym przez hiperbolicznie przerośniętą dłoń, która tłamsi wszystkie przejawy piękna, wolności, wzniosłości i indywidualizmu. Ta sama dłoń porywa w końcu głównego bohatera, który potem więziony, skatalogowany i indoktrynowany jawi nam się w wielu symbolicznych obrazach – wlewania oleju do głowy, prześwietlania jej, ukazania jej wnętrza za kratkami (głowa jako więzienie).

Animacja stwarza ogromne – a w dodatku żyzne i urodzajne – pole do popisu symbolice; obrazom oddziałującym na sieć znaczeniowych skojarzeń. Lenica zagospodarował ten obszar nawet nadspodziewanie produktywnie. Symbol na symbolu, drobne smaczki treści kumulują się i piętrzą, składając się na jedno wielkie rozczarowanie wymarzoną wizją „nowego wspaniałego świata”, transformacji utopii w antyutopię. Napięcie nanizane na nić genialnej muzyki Włodzimierza Kotońskiego, wydaje się szyte na miarę poruszonych problemów i streszczonej w błyskawicznym tempie historii cywilizacji.

Warto.

3. „Traktat o miłości” (2017), scen. Marek Kochan, reż. Anna Wieczur-Bluszcz – słuchowisko Polskiego Radia (Program Pierwszy)

Miłość – największy atrybut człowieka – w tytule. Nieludzkość w treści.

Marek Kochan napisał sztukę ukazującą niemieckie realia w zakresie sprawowania opieki nad dziećmi. Okazuje się, że w Niemczech od niespełna wieku działa organizacja (Libesamt) stojąca ponad prawem, pełniąca rolę „pierwszego rodzica”, czyli podmiotu posiadającego prymarne i najwyższe prawo do stanowienia o dziecku. Nie musi liczyć się ani z opinią rzeczywistych rodziców, ani z żadnymi innymi instytucjami. Posiada monopol na prawdę. A „prawda” w wersji Libesamtu podlega licznym obróbkom.

Polskie dziecko wychowywane w Niemczech zostaje odebrane matce (polski ojciec biologiczny nie żyje, niemiecki ojczym jest agresywny, więc staje się eks-mężem i eks-ojczymem). Dlaczego? A np. dlatego, że nie potrafiła uchronić dziecka przed agresją męża. No bo przecież wcale się z nim nie rozwiodła, żeby odsunąć go od dziecko.

Anna Wieczur-Bluszcz (reżyser) poprzez mistrzostwo reżyserskie nadała całości charakter frapujący, choć już Marek Kochan (scenarzysta) wprowadził tę historię w wymiar atawizmu, jakim jest lęk przed niemiecką władzą. Ten dodatkowy niepokój niewątpliwie pobrzmiewa w tle słuchowiska, choć jego głównym tematem jest matczyny dramat (a więc rzecz ponadczasowa), ulokowany we współczesnych realiach, firmowanych otwartymi granicami w Europie.

Prawidłowość w moim zestawieniu wystąpiła taka, że również tym razem mamy do czynienia z walką z systemem. W innym zakresie, w innych czasach, za pomocą innych środków i – przede wszystkim – w imię innych idei, lecz walka z aparatem władzy wciąż trwa. I to zatrważa najbardziej. Wszystkie czynniki uległy zmianie, a efekt wciąż analogiczny.

Oprawa dźwiękowa niby prosta i nienowatorska, lecz klasyczne budowanie dramatyzmu przez zestawianie dźwięków kontrastowych i tym razem zdaje się sprawdzać wprost idealnie.

Aktorzy również się spisali. Nie ma w tym przesadnej egzaltacji, lecz dawka emocji adekwatna do tematu owszem – została mi niepostrzeżenie wstrzyknięta. O wiedzę kulturowo-społeczno-prawną również zostałam wzbogacona. Rola paradokumentu spełniona.

Dziś spoiwem konstrukcyjnym stał się system. Wkrótce zanurkuję w przestworza multimediów, by odnaleźć i inne perełki, wyłowić je z chaosu i znów znaleźć dla nich odpowiedni schemat, właściwą sieć. Czyż nie to jest celem żeglugi po oceanie kultury?

Ewa Wasiak

***

Gdzie obejrzeć?

http://ninateka.pl/film/z-punktu-widzenia-nocnego-portiera-krzysztof-kieslowski

^^ Stąd pochodzi promująca artykuł fotografia.

Gdzie posłuchać?

http://www.polskieradio.pl/7/5609/Artykul/1755568,Przerazajaca-prawda-o-odbieranych-dzieciach-Sluchowisko-w-Jedynce

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *