Type and press Enter.

MEMORIA

Dla niektórych oglądanie filmów jest przygodą. To nie tylko obraz, dźwięk, aktorzy, czas na oderwanie się od codzienności, a całe doznanie, w którym można się zanurzyć.

Jaki więc fundament fabularny postawiono na poczet tej przygody? Główną bohaterką jest Jessica – brytyjska botaniczka odwiedzająca chorą siostrę w kolumbijskiej Bogocie. Istotniejszy jest jednak huk, który prześladuje graną przez Tildę Swinton Jessicę, a którego źródło próbuje ona znaleźć w czasie przeszło dwugodzinnego dzieła Apichatponga Weerasethakula.

Sam tytuł – Memoria – oznacza pamięć. I to pamięć właśnie stanie się hasłem-kompasem umożliwiającym nawigację poprzez gęsty w symbole i konteksty utwór.

A więc pamięć. Zdolność umysłu do przyswajania, przechowywania i odtwarzania doznanych wrażeń, przeżyć, wiadomości. Coś immanentnie ludzkiego, dającego pogląd na to, co nas ukształtowało, jaką formę przybraliśmy, kim jesteśmy.

Jeśli miałabym opisać swój największy strach, na pewno mocno pochyliłabym się nad ewentualnością utraty pamięci. Jest to strach uzasadniony, gdyż scenariuszy, w których taka ewentualność się realizuje, nie trzeba wcale daleko szukać – choroby neurodegeneracyjne stają się coraz powszechniejsze i dotykają niezwykle egalitarnie.

To, co czyni utratę pamięci tak przerażającą, jest po pierwsze postępująca alienacja, gdy coraz trudniej jest towarzyszyć otoczeniu w zachodzących zmianach, po drugie stopniowe zanikanie esencji tego, kim jesteśmy – nasze doświadczenia, przekonania, zgromadzona wiedza – wszystko zostaje nam odebrane kawałek po kawałku, jak kropla drążąca skałę

– i w końcu huk. Trzon naszego jestestwa ustępuje chorobie.

Utrata pamięci może jednak mieć też mniej dramatyczny przebieg, jak w przypadku siostry Jessici, która na początku filmu przejawia problemy z pamięcią krótkotrwałą, jednak od pewnego momentu jest od tegoż problemu wolna. Choć i ten epizodyczny problem z rejestracją rzeczywistości, reagowania na nią tworzy dystans pomiędzy siostrami, wyobcowuje.

Wróćmy więc do huku. Ogłuszający, gwałtowny, metaliczny dźwięk o nieznanej etiologii prześladujący główną bohaterkę i tylko przez nią słyszany.

Jak tu połączyć kwestię pamięci z tymże hukiem? Z mojej perspektywy jest on echem przeszłości, czymś niemal freudowskim; doświadczeniem, które dotknęło tak głęboko, by na zawsze zmienić sposób postrzegania i interakcji z rzeczywistością.

Dla niektórych oglądanie filmów jest przygodą. Dla każdego z ‘niektórych’ jednak będzie miała ona inny charakter, zaprowadzi w inne miejsca. Tak jak i każdy z nas niesie ze sobą inny bagaż doświadczeń, a nawet jeśli znajdziemy w naszych pakunkach punkty styku, to każdy z nas czuje i pamięta je na swój własny, niepowtarzalny sposób.

W tym aspekcie każdy z nas może łatwo odnaleźć się jako bohater Memorii – jesteśmy zbiorem blizn i namiętności, które charakteryzują nas jako jednostki. To, jak reagujemy na otaczającą nas rzeczywistość, to, jak wchodzimy z nią w interakcję, wynika ze schematów, które zostały w nas wcześniej zaszczepione – “czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”.

Immersja przychodzi tym bardziej naturalnie dzięki transparentnej urodzie Tildy Swinton, jej oszczędnej mowie ciała ułatwiającej utożsamienie się z bohaterką, wejście w jej skórę, szukanie wspomnianych punktów styku wraz z jej progresją w akcji filmu.

Tak jak Jessica szuka wyjaśnienia, tropu dla prześladującego jej huku, tak każdy z nas po nitce do kłębka stara się dojść do źródła naszych postaw, przekonań i zachowań. I tak jak bohaterka możemy próbować zrobić to z pomocą innych ludzi – miejscowej lekarki, która zasugeruje chorobę wysokościową, młodego dźwiękowca, który przedstawi plejadę możliwych źródeł huku; tak i my staramy się nazwać to, co nas spotkało poprzez innych ludzi. Jeśli zapytam Cię: ‘’Kim jestem?’’ odpowiesz mi zgodnie z własnym przekonaniem. Na ile ta odpowiedź zarezonuje jest już wypadkową Twojej intuicji, tego, jakie informacje na mój temat zebrałeś, jak długo i poprzez jakie konteksty udało Ci się mnie poznać,

Nigdy jednak nie trafisz w sedno. Prześladujący mnie huk to nie zmiana ciśnienia wynikająca z nagłego znalezienia się na dużej wysokości. Prześladujące mnie uderzenia to nie pobliska budowa czy różne zestawienie dźwięków.

Tak więc i Jessica, dostając rozmaite odpowiedzi, nie jest w stanie znaleźć w nich siebie, przynajmniej nie w pełni. Brakujące ogniwo musi odnaleźć samodzielnie. Memoria jest przez to dla mnie filmem o poszukiwaniu samej siebie, zrozumienia kim jestem, jak się tu znalazłam, co tu robię.

Główną bohaterką jest Jessica – brytyjska botaniczka odwiedzająca chorą siostrę w kolumbijskiej Bogocie. To łatwe do nazwania elementy służące ujęciu postaci bohaterki poprzez pryzmat powszechnie rozumianych pojęć, jest ona skatalogowana w szufladki wzniesione przez społeczeństwo – zawód, rodzina, pochodzenie.

Bo to, kim jestem i jak się tu znalazłam, można w znakomity sposób ująć dokładnie tak. Urodziłam się w tym a tym roku, w tym a tym kraju, z tych a tych ludzi. Chodziłam do tych i tych szkół, poznałam tych i tych ludzi.

Ale to tylko uproszczenie. W końcu postać grana przez Tildę to więcej niż klarowne szufladki. O ile więcej – ciężko nawet określić. Mamy tu splątanie szeregu kontekstów, okresów, historii. Im głębiej zaczniesz kopać, tym więcej się przed Tobą odsłoni.

Przykładowo szkielet młodej dziewczyny poświęconej rytualnie około sześć tysięcy lat temu. Jaka była jej historia? Jakie doświadczenia zdążyła zebrać w ciągu swojego krótkiego życia? Czy przekazała jego dar kolejnym pokoleniom? A może zrobiło to jej rodzeństwo, jeśli takowe miała?

Bo to, kim jestem i jak się tu znalazłam, nie jest wcale tak oczywiste. Pamięć to nie tylko zdarzenia, które selektywnie mogę przywołać w razie potrzeby. To też ciało, które pamięta – głód i strach moich przodków, ich dietę, choroby, wszystko odziedziczone w sekwencji aminokwasów i wychowaniu.

Niewiele w tym mojego wyboru, tak rzucił mną los. Mogę jednak czynić podług swej woli z zasobami, którymi jednocześnie mnie obdarzył.

Tak jak robi to bohaterka Memorii. Podąża za hukiem, tropi swoją historię i rozplata gęstwinę znaczeń, odkrywa wspomnienia i konteksty, które częściowo były przed nią ukryte, inne wyparte lub nieuświadomione. Na swej drodze napotyka niezwykle stary szkielet dziewczyny, dźwiękowca, który zdaniem innych nigdy nie istniał, oprawiacza ryb, który jest encyklopedią wszystkiego, co nosi w sobie Ziemia.

Jak więc ma zrozumieć, kim właściwie jest? Jak ja mam zrozumieć, kim właściwie jestem? Zapytani ludzie nie trafią w sedno, wspomnienia są selektywne i zniekształcone emocjami, a dziedzictwo i wychowanie to jedynie stelaż, na którym mogę oprzeć poszukiwania. Co więc wyłania się z tego eklektyzmu?

Nie ma tutaj prostej odpowiedzi. Jest tylko podróż, która nic nie obiecuje.

Flora

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *