Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #11. Między literaturą a kiczem, czyli jesienne rozterki recenzenta.

Książka: cykl Genialna przyjaciółka, zwany też cyklem neapolitańskim; Autor: Elena Ferrante; Powód czytania: moda

Cykl neapolitański Eleny Ferrante to jedna z wielkich książkowych mód ostatnich lat. Jego pierwszy tom, Genialna przyjaciółka, ukazał się we Włoszech w 2011 (w Polsce w 2014, wydawnictwo Sonia Draga), już w 2012 przetłumaczony na angielski, znakomicie sprzedawał się na rynkach anglojęzycznych. W wyniku tej popularności prawa do książki zakupiło kilkadziesiąt krajów. Nazwisko Eleny Ferrante regularnie pojawiało się w mediach i na różnych listach: najlepszych pisarzy XXI wieku, najbardziej wpływowych pisarzy, najważniejszych książek; listach, co warto dodać, ukazujących się w prestiżowych magazynach. 

Do tego znakomicie rozbudziło czytelniczą ciekawość ukrywanie tożsamości przez autorkę (autora) nie tylko piszącego pod pseudonimem, ale też nieudzielającego wywiadów i całkowicie nieistniejącego fizycznie. A przecież cały cykl prowokuje, by traktować go jako autobiografię. Namnożyły się teorie – niektóre poparte poświadczonymi śledztwami! – wiążące Elenę Ferrante z konkretnymi osobami (np. włoskim pisarzem Dominico Starnone lub jego żoną, tłumaczką z języka niemieckiego, Anitą Raja).

Sonia Draga wydała neapolitańską tetralogię już dwa razy. W pierwszym wydaniu z okładek straszą kiczowate zdjęcia rozwianych włosów i twarzy kobiecych w sepii – wyczytałam, że w podobnych „romantycznych” obwolutach, zazwyczaj znakomicie dopełniających wystawy kiosków z przekąskami, wydaje się Ferrante  na całym świecie. Za drugim razem jest nadal mało kreatywnie, ale i tak o niebo lepiej, na okładkach zawitał Neapol. Pastwię się, bo to w dużej części okładki wybierają odbiorcę, bez szumu medialnego, w księgarni z pewnością ominęłabym sagę Ferrante szerokim łukiem (podobny problem mam z noblistką Alice Munro – porcja kiczu serwowana przez jej wydawców jest dla mnie nie do przełknięcia).

Czterotomowa opowieść stanowi zwartą całość i czytanie jednego tomu nie da nam wyraźnego obrazu tej twórczości. Jest to lektura łatwa. Prosty język (do niego jeszcze wrócę), linearność, wyraziste portrety psychologiczne, kilka znakomitych pomysłów fabularnych i dobrze wykorzystywane klisze zjednują Ferrante czytelników.

Cykl reklamowany jest jako opowieść o przyjaźni dwóch kobiet, i to opisanej na przestrzeni całego ich życia, od dzieciństwa w Neapolu końca lat pięćdziesiątych do XXI wieku. Mnie jednak historią przyjaźni się nie wydawał. Ta spowiedź jednej osoby – narratorki Eleny Greco – choć osnuta w dużej mierze wokół drugiej z kobiet, jest zbyt egocentryczna, by naprawdę dopuścić kogokolwiek, czy cokolwiek innego do głosu. Szkoda, bo nawet czas i zmiany polityczne przemykające na marginesach powieści, zarysowane na tyle wyraźnie, żeby rozbudzić ciekawość dla historii XX-wiecznych Włoch, opisane są i infantylnie, i zadziwiająco narcystycznie (ach, ten smutek Eleny, że piękne słowa jej młodości: marksizm, komunizm, leninizm zyskały tak złe konotacje). W świecie Eleny Greco, będącej w powieści popularną pisarką, nie istnieje też sztuka, w jej miejscu jest tylko pracochłonne rzemiosło; nie ma miłości, jest obowiązek, pożądanie i namiętność; i nie ma przyjaźni! – jest jakaś relacja sklepikarska z rachunkiem zysków i strat. I w tej, na wskroś odduchowionej rzeczywistości, oczyszczonej z absolutów i tajemnic, jedyną tajemnicą, której istnienie Elena uznaje, jest Lila.

Przyznam, że całą lekturę zadawałam sobie pytanie, czy Elena Ferrante pisarka stworzyła ten okropny kobiecy portret świadomie. Wtedy nawet nie do końca przekonująca (chociaż znakomita) postać Lili naprawdę stałaby się kluczem do zrozumienia (choć nadal nie polubienia) Eleny. Niezależnie jednak od autorskich intencji sposób przeniesienia przez Elenę całej wewnętrznej, mimo że nieuświadomionej, potrzeby absolutu na inną osobę, jest dla mnie jednym z najmocniejszych pomysłów powieści. Znakomicie udowadnia, że nawet ktoś tak przyziemny jak  nasza narratorka, i niesie w sobie, i musi jakoś realizować strefę sacrum.

W tej powieści rzeczy, które mi się podobały, przeplatały się nieustannie z motywami, fragmentami, czy prawie całymi tomami (czwarty), w których nie podobało mi się nic. Bo cykl Ferrante potrafi nużyć, śmieszyć nieudolnym językiem, zniesmaczać (a co gorsze nudzić właśnie) skrajnym egoizmem bohaterki. (Pamiętacie, drodzy czytelnicy, te momenty, kiedy Elena zupełnie poważnie oświadcza, że jest dobrą matką? W przeciwieństwie do Lili oczywiście.) Do tego bardzo nie podobało mi się zakończenie, to zawarte na kilku stronach epilogu: ckliwe, rasowo harlequinowe, mijające się ze wszystkim co dobre w atmosferze powieści.

Zawiódł mnie także język. Świadomie uproszczony, niestety często, raczej nieświadomie, niezgrabny, szczególnie raził w czwartym tomie (współdzielone przez czytelnika i autora zmęczenie materiałem?), powtórzenia, niezręczne sformułowania (podnoszenie sedesu), przedziwnie odmieniane imiona (wiem, to akurat tłumaczka). Abstrahując jednak od błędów, ten sposób uproszczenia języka – będący zamierzonym zabiegiem literackim – powinien czemuś służyć. Na początku sądziłam, że być może jego celem, zresztą osiągniętym w moim przypadku, jest dążenie, żeby duża część tej historii, rozgrywała się nie na papierze, lecz w czytelniczej głowie, niestety, w miarę zagłębiania się w opowieść, cel ten tracił sens, wykrystalizowana Elena stała się postacią zbyt przewidywalną i nudną – nie dało się o niej zbyt wiele pomyśleć.

Natomiast od początku do końca opowieści, większość postaci drugoplanowych przykuwała moją uwagę. Za każdym razem, gdy pojawiały się imiona rówieśników z neapolitańskiej dzielnicy, chciałam ich historii więcej. To niewątpliwie talent autorki: narysowani grubą kreską, często okrutnie, w jej rzeczowości i braku empatii, komentowani przez narratorkę, bohaterowie dalszego planu tworzą niezwykle barwne tło. Zwłaszcza gdy, jak Elena i Lila, pochodzą z Dzielnicy Hiszpańskiej. Oni stanowią serce i koloryt, i tego miejsca, i powieści, z nimi wiążą się najlepsze sceny książki, w tym mój ulubiony pomysł, fenomenalny, intensywny i poruszający układ: Lila, Michele Solara, Alfonso – godny filmu Pedro Almodovara w jego reżyserskiej kondycji z czasu „Wysokich obcasów”. W rezultacie postacie drugoplanowe usprawiedliwiały mi lekturę.

Oczywiście moje nastawienie do książki ewoluowało. O ile przyjemnie czytało się tom pierwszy, (obraz zamkniętej społeczności portowego hałaśliwego miasta, hermetycznej lecz kompletnej, stanowiącej świat w pigułce, przywoływał w pamięci sceny ze wspaniałych „Opowiadań odeskich” Izaaka Babla, a każde porównanie do Babla to wielki komplement – np. wspólny obu książkom jest motyw nigdy nieoglądanego przez dzieci morza, leżącego w krainach zbyt odległych, bo znajdujących się poza dzielnicą), drugi tom wystraszył mnie zakrętem w stronę błahego młodzieżowego romansu, trzeci z kolei, choć powielający najwięcej klisz, był ponownie intrygujący. Ferrante znakomicie opisała, jakim szaleństwem i chorobą jest źle ulokowana namiętność. Jest to też ten fragment opowieści, w którym siła portretu psychologicznego i wnikliwe spojrzenie na ludzkie namiętności (świetny, zaskakująco sympatyczny portret Pietra) naprawdę przywodzą na myśl wielką powieść psychologiczną (Tołstoja, Jamesa czy Flauberta).

Ale żeby nie przesłodzić, całkiem niedawno czytałam okrutnie złą książkę – autobiografię kochanki Pablo Escobara i niestety, nieumiejętność uzyskania przez Elenę-narratorkę choć odrobinę oddalonej od własnego ego perspektywy, połączona z jej nienazwanym okrucieństwem to cechy, które książka Ferrante wyraźnie współdzieli właśnie z tą pozycją.

Wyszła z tego nieprzychylna recenzja. Mimo wszystko mój stosunek do historii Eleny Greco spisanej przez nieistniejącą Elenę Ferrante jest bardziej niedookreślony. Z pewnością uważam za pomyłkę okrzykiwanie tej powieści wielką. I nie sądzę, żeby była to jakaś lektura obowiązkowa dla wielbiciela dobrej literatury.  Niemniej to naprawdę książka pełna znakomitych pomysłów i frapujących scen. A do rzeczy, które wyszły świetnie zaliczyłabym i ukrywanie tożsamości autora – bo to interesujące przekonać się, jak taka tajemnica rozszerza możliwe interpretacje opowiadanej historii, już choćby przez pozostawienie nadziei, że w portrecie Eleny Greco mało jest motywów autobiograficznych i że został on wymyślony, a nie wyciągnięty z własnego wnętrza.

Agnieszka Ardanowska

Na zdjęciu Neapol, Quartieri Spagnoli, autor: Jose Louis, za wikimedia commons

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *