Ojciec Goriot to rzecz o dwu zagadnieniach: to galeria postaci i galeria rozczarowań (rozczarowań owych postaci, nie czytelniczych!).
Wielki i piękny Paryż pierwszej połowy XIX wieku mieści w sobie dwa, zupełnie obce i wrogie sobie światy. Jest miejscem rosnących kontrastów społecznych. Żyć w Paryżu znaczyć może równie dobrze: wieść żywot półboski jak i psi żywot. To samo miejsce, ten sam czas, dwa różne światy. Jeden od drugiego oddalony o długość kilku ulic i chodników. Przejść sobie ot tak, z jednego miejsca w drugie, jest jednak rzeczą niełatwą.
Cała opowieść zaczyna się w tym pierwszym, niskim świecie, w ubogiej oberży wdowy Vauquer, w której pokoje wynajmuje i stołuje się pewna gromada. Lokal to raczej obskurny, toteż i jego mieszkańców zaliczyć w poczet wysokich klas się nie da. Jest tu młoda panna bez posagu, jest student medycyny, jest podejrzany awanturnik, jest wreszcie tytułowy starzec, z tajemnicami tak w przeszłości, jak i w teraźniejszości.
Na Paryż patrzymy jednak z perspektywy młodego człowieka, ubogiego studenta prawa, Eugeniusza de Rastignaca. Umiejscowienie go w centrum narracji, czyni Ojca Goriot opowieścią o próbach przebicia pewnej niewidzialnej granicy, próbach dostania się do wysokiego, niedostępnego świata paryskiej elity. Stąd, z ubogiego przybytku pani Vauquer, widok roztaczający się na francuską stolicę, jest doprawdy beznadziejny, zwłaszcza dla kogoś, komu serce i ambicje, bez względu na cenę, nakazują dostać się na same szczyty.
Z samego dna na sam wierzchołek, daleka droga i nawet największe kroki nie czynią celu bliższym. Natkniemy się po drodze na wyśmienitą scenę, w której ubogi student wyżebrze u swej rodziny astronomiczną dlań kwotę półtora tysiąca franków. Wzbogacony o tak wielką fortunę, patrzy w górę bez kompleksów, wie, że świat stoi przed nim otworem, że nic już go nie powstrzyma. Ale oto zjawia się Vautrin, awanturnik i łotr (postać przy tym niezwykle ciekawa i budząca sympatię, przynajmniej u piszącego te słowa), człowiek bądź co bądź mądry i znający życie. Zjawia się i oznajmia młodemu Eugeniuszowi, że bez miliona, jest nikim. Uświadamia mu, że jedna suknia kobiety, do której wzdycha, warta jest wielokrotność jego fortuny. Ze swoim półtora tysiącem franków, jest młodzik zaledwie kroplą, w tym morzu bogactwa, jakim jest Paryż.
Czy da się zatem przekroczyć ową niewidzialną granicę? Czy da się wedrzeć, dowolnymi sposobami: słowem, siłą, gwałtem, wpływami, w świat, do którego się nie przynależy? Okazuje się, że da się. Wszystko to za sprawą kilku czynników: pokrewieństwa, szczęścia, oraz tajemnic, krytych przez jednego z mieszkańców przybytku wdowy Vauquer. W szczegóły, bez zdradzania sporej części opowieści, wdać się nie da, trzeba zatem, nakreśliwszy tę myśl, porzucić ją. Tak czy inaczej, Eugeniusz trafia wreszcie w ów jasny, skrzący się brylantami i szczęściem świat.
I w tym momencie, pytanie JAK się tam dostać?, zastąpione zostaje innym: CZY WARTO wchodzić w to towarzystwo? Balzac, mistrzowsko malując kolejne postaci (kilka z nich przerysowując), dokonuje jednocześnie krytyki współczesnego sobie społeczeństwa. Z jednej strony nieugaszone pragnienie wyjścia z niskiego stanu, choćby i po trupach, choćby kradnąc, choćby oszukując… Z drugiej zaś zepsucie i próżność owej wysokiej i jasnej elity, mającej przecież żyć w istnym raju na ziemi!
W to imadło stanów ciska Balzac swojego młodego, naiwnego bohatera. Czy serce studenta będzie na tyle silne, by w drodze na szczyt zachować sumienie? I czy będąc już na szczycie, okaże się na tyle odporne, by nie przesiąknąć tamtejszym zepsuciem?
Na tym poprzestanę. Opisywanie losów samego Ojca Goriota zbyt wiele zdradzałoby z przebiegu całej powieści. Trzeba zmilczeć o rzeczach ponurych, o samotności, odrzuceniu i zapomnieniu, o poświęceniu nie spotykającym najmniejszej choćby wdzięczności. Wszystko to nierozerwalnie wiązać się będzie z losami owego starca, będącego kluczem łączącym dwa światy.
Pisanie o Vautrinie, który być może najbardziej godny jest tutaj opisu, zepsułoby z kolei czytającym te słowa, możliwość osobistego poznania go. Napiszę tylko, jak, ustami jednego z bohaterów, opisał go Balzac: „Powiadają, że wszyscy ludzie z rudymi włosami, muszą być albo dobrzy, albo źli”. Wspaniałe! Błyskotliwa humoro-rama! O, i tego tutaj nie brakuje!
Na koniec kilka słów nieprzemilczanych o tym, co najlepsze: jest coś niezwykłego w przytłaczającej ciszy ostatnich scen Goriota. To jeden z tych momentów, gdzie literatura wspina się na tę niebotyczną wysokość i mówi już tylko czystą prawdę. W prostych scenach, w kilku barwach, w milczeniu bohaterów, w ich zwieszonych głowach. Ojciec Goriot wybrzmiewa niemalże hucząc w tej ciszy.