Wartogłów, czyli zawsze nie w porę, to Molier wciąż przedparyski. Molier francuskiej prowincji, wędrowny aktor, autor, sztukmistrz, o tym, co ma przyjść, pewnie jeszcze nie śniący.
Wartogłów zaś, jest dziełem ważnym, choćby przez wzgląd na swoją pięcioaktowość – to pierwsza „pełna” komedia Moliera. Pierwotnie przedstawiona w Lionie w 1653 roku (choć część źródeł mówi o roku 1655), ponownie zaś w Paryżu, w tryumfalnym roku 1658. Jean-Babtiste Poquelin to nie jest nagłe zjawisko, pojawiające się znikąd i znienacka w Paryżu (choć większości paryskich elit właśnie kimś takim musiał się jawić). Droga do Paryża była długa i ciężka, o czym wiemy, znając historię wzlotów i upadków poety. Ale droga do Paryża i do sukcesu to nie tylko droga samego Moliera ale także molierowskiej komedii, która od prostych form farsy, przez pokrewieństwa z komedią włoską i hiszpańską, przez liczne naśladownictwa i zapożyczenia, przez hybrydy i chimery, koniec końców wiedzie do gwałtownego wybuchu śmiechu, mającego brzmieć przez kolejne wieki.
We wstępie, jak zwykle niezawodny Boy, wymienia źródła i inspiracje sztuki z 1653 roku. Molier łączy kilka motywów z ogrywanymi wcześniej włoskimi komediami, przyprawia całość Cervantesem (Piękna Egipcjanka). Wartogłów to swego rodzaju pole ćwiczebne, na którym autor ostrzy swoje pióro i myśl; tak forma, jak i fabuła są tu w sporej mierze zapożyczone, elementem autorskim jest z pewnością treść przepełniona najprzedniejszą komedią. Co ciekawe, owych prób autor dokonuje będąc już po trzydziestce, wieku w którym często największe talenty świecą już wysoko na niebie. Może w tym tkwi jego niezwykłość? W tym, że jego apogeum zapłonie nie tyle młodzieńczym ogniem wyobraźni, co nieco już dojrzałym, znającym upokorzenie i pokorę ogniem prawdy… Ale to nieważne, to dopiero w Paryżu, to dopiero za kilka lat! Wróćmy do Wartogłowa.
Mimo że do powstania molierowskiej komedii charakterów jest jeszcze daleko, to wspaniały duet, nakreślony już tutaj, Maskaryl i Leliusz, zdaje się przejawiać pierwsze oznaki posiadania własnych, prawdziwych osobowości. Tutaj, w tym duecie tkwi cała historia, cały humor, cały sens tej opowieści. Otóż Leliusz, młody szlachcic kocha się w Celii, niewolnicy. Rzecz jasna ojciec bohatera nie chce słyszeć o podobnym mezaliansie, szykuje już dla syna inny, lepszy związek. Jedynym ratunkiem okazuje się Maskaryl – rezolutny hultaj, sługa młodzieńca. Za pomocą kolejnych podstępów będzie on wyprowadzał w pole kolejnych adwersarzy, tak by utorować swemu panu drogę w ramiona wybranki. Młody szlachcic to postać cokolwiek naiwna, wyposażona w szlachetne intencje, nie mająca jednak szczególnych oporów, gdy w grę wkraczają nieraz i niegodziwe podstępy. Boy opisze to tak: „Doskonale jest tu uwydatniony kontrast człowieka, który myśli leniwo, nieściśle i na krótką metę, gdyż życie go do tego zmusza, a tego Maskaryla, który zawsze oglądał świat od dołu, drogo kupił wiedzę życia za cenę kijów i upokorzeń, i który szelmostwo swoje pielęgnuje jako artyzm.”
I cały dowcip polegać będzie na tym, że we wszystkich tych zmaganiach największą przeszkodą będą… działania samego panicza! Ilekroć biedny Maskaryl ustawi intrygę, rozepnie sznurki i zacznie za nie pociągać, w drogę będzie mu wchodził Leliusz, przekonany, że czyni jak najlepiej. I tak, gdy sługa znajdzie pośrednika, który wykupi dlań niewolnicę, pan, nie wiedząc niczego o podstępie, przepędzi tamtego, a potem jeszcze pójdzie się pochwalić, jak dzięki niezwykłej przemyślności ocalił ich sprawę… Cała sztuka jest sztafetą takich właśnie scen, coraz to śmieszniejszych, bo przecież wszystkie te zniweczenia powtarzają się jak refreny, na które czytelnik w pewnym momencie zaczyna czekać. Gdy kolejny plan wchodzi w życie, dobrze wiemy, co zdarzy się lada moment. Maskaryl, również te przeczucia podzielający, jako pierwowzór późniejszego, wspaniałego Skapena, jest w tych intrygach fantastyczny!
Kończy się, jak to często bywa u Moliera, na nagłym i niespodziewanym, szczęśliwym rozwiązaniu akcji. Ale to nie zakończenie jest siłą komedii, tylko wszystkie drogi doń wiodące. W przyszłości, gdy Poquelin będzie poruszał zagadnienia ciężkie, mogące równie dobrze służyć za podstawę komedii jak i tragedii, rozładowujące napięcie pojawienie się deus ex machina będzie elementem niezbędnym, by sztuka nie wybrzmiała tragicznie (jak głośno zabrzmi to w Świętoszku!). Tutaj rozwiązanie takie wymusza maksymalne poplątanie wszystkich wątków – intrygi Maskaryla, a raczej przedsięwzięcia Leliusza, sprawiają, że finalnie wyjścia z sytuacji, przynajmniej wyjścia szczęśliwego dla głównego bohatera, już nie widać. Pozostało albo długie i żmudne rozplątywanie, albo cudownie spadające z nieba nożyce, rozcinające ten supeł. A komedia to nie kryminał, ma bawić a nie zaskakiwać zmyślnie splątanymi rozwiązaniami i wątkami.
Młody Molier, na kilka lat przed wzięciem szturmem Paryża, mimo archaicznej i zapożyczonej formy, mimo podebranych, oklepanych już motywów (para kochanków z zakazem na miłość…), nie zawodzi! Na czele stawia tę parę przeciwieństw, stale wchodzących sobie w drogę i niweczących swoje plany (mimo wspólnego celu) pana i sługę. Pierwsza pełna sztuka Moliera to rzecz z pewnością piękna i, co więcej, pięknie śmieszna!