autor: Olga Tokarczuk; książka: Bieguni
Poszczególne historie tego zbioru (bo powieść ta składa się z wielu oddzielnych opowiadań ) łączy watek podróży, raz będzie ona poszukiwaniem sensu, kiedy indziej ucieczką, zawsze sposobem życia, drugi ważny wątek, to ludzkie ciało, martwe i traktowane przedmiotowo, rozbierane na kawałki (Filip Verheyen – odkrywca ścięgna Achillesa i sekcja własnej stopy). Między kolejnymi historiami swego rodzaju spoiwo stanowi postać podróżującej pisarki, w której łatwo dopatrywać się rysów Olgi Tokarczuk.
Pojawiają się nawet na kartkach książki mapy czyli rysunki skomplikowanych labiryntów (w czytanym przeze mnie wydaniu dodatkowo niewyraźne z przyczyn druku). Ludzkie ciało (kolejny labirynt) i podróż miały tu być swoimi metaforycznymi odzwierciedleniami, albo przynajmniej odniesieniami. Moim zdaniem to się nie udało, intelektualnie Olga Tokarczuk nie nadążyła za pomysłem, bo sama intuicja analogii to zwyczajnie za mało. Podobnie podejrzliwie postrzegam poszatkowaną narrację, która oczywiście jest zabiegiem celowym, odzwierciedleniem szumu w którym żyjemy. Niestety jest to jednocześnie danie, w które wrzucono za dużo składników, bez procesu selekcji. Męczy skłonność do obiegowych mądrości wynurzająca się na powierzchnię powieści regularnie i często, w rezultacie zamiast filozoficznie (filozofująco) bywa nudno i niepotrzebnie. Słów jest za dużo, co i raz jakieś strony proszą się o pominięcie i zbyt często myślałam o tym, że Olga Tokarczuk powinna pisać tę książkę dwa razy dłużej, i skreślić w niej dwa razy więcej.
Narzekam tu na interesującą książkę, z kilkoma świetnie napisanymi wątkami, choć – znowu duże zastrzeżenie – wielokrotnie miałam wrażenie, że historia nie wybrzmiała jak powinna – na przykład tajemnica z wyspy Vis, albo podróż profesora. Za to opowiadanie o Annuszce wydaje mi się wręcz znakomite, a moment kiedy bohaterka czyta gazetę i płacze to fenomenalny i mówiący coś bardzo ważnego o nas w świecie fragment.
Sam motyw ludzkiego ciała, zbiorów osobliwości (zapadają w pamięć listy zrozpaczonej kobiety do cesarza Austrii Franciszka I ) jest pokłosiem tych wystaw anatomicznych (w książce na wystawy chodzi pisarka, a jednym z bohaterów jest naukowiec zajmujący się technika plastynacji), które mieszkańcy dużych miast zachodniego świata mają szanse regularnie oglądać (w Warszawie choćby w tym roku). Trudno otrząsnąć się z szoku przed eksponatem z dokładnie spreparowanego ludzkiego ciała, to widok który narusza w nas bardzo głęboko zakorzenione tabu, żywe ludzkie ciało traktowane przedmiotowo jest czymś, co oswoiliśmy dużo bardziej. I ten nastrój pomieszania z wystaw (byłam na takiej w 2009 roku), wraca gdy czyta się niektóre opisy u Tokarczuk , wraca z tym właśnie pytaniem: dlaczego? co usprawiedliwia ten bolesny naturalizm? Zapewne znajdzie się wielu czytelników, którzy uznają go za interesujący i już choćby przez to usprawiedliwiony, ja balansowałam na cienkiej linie i bałam się, że nastąpi moment w którym odczuwana przeze mnie przykrość zwycięży wszystkie potencjalne czytelnicze korzyści. (Historyczny wątek holenderski – Verheyen uczeń Spinozy – ma wiele wspólnego i w nastroju i tematyce z „Żywym srebrem” Neala Steaphensona – w moim odczuciu książką zdecydowanie lepszą od „Biegunów”, na której jednak jako czytelnik odpadłam po opisie wiwisekcji psa). Taki konkretny moment w „Biegunach” nie nastąpił, ale pozostało wspomnienie stąpania po zbyt cienkim lodzie.
W rezultacie „Bieguni” to piękny, rozłożysty patchwork, który niestety zbyt dobrze naśladuje powierzchowność naszej codzienności.
Agnieszka Ardanowska