Type and press Enter.

Katedra / Dukaj

Mówi się od pokoleń w mojej rodzinie, że jeśli zacznie się rok z Dukajem, to już do końca, do samego grudnia będzie się trafiać tylko na dobre książki (tak mawiał mój pradziadek), a jako, że rodzinne tradycję traktuję poważnie i nabożnie się ich trzymam, już w pierwszych dniach roku po Dukaja sięgam i, miast czytać, dukam. Padło na Katedrę. Bo krótka, bo trafiłem na odrębne wydanie, bo po paru latach chciałem sobie odświeżyć. A teraz coś o niej napiszę (dopisek „edytorski”: w trakcie pisania myśl zmieniła trochę tor i kierunek i tekst nieco się przełamał, ale takim musi już zostać, proszę mi wybaczyć).

Część pierwsza, to jest: moje wspomnienia z Katedrą związane.

Pierwszy mój kontakt z Katedrą odbył się, jak u wielu z nas, za sprawą nominowanej do Oscara animacji Tomasza Bagińskiego. Tak to już jest, że gdy w kontekście gali wręczenia owych nagród pojawi się polskie, albo przynajmniej z polska brzmiące nazwisko, media wybuchają taką euforią, że ma się wrażenie, jakby nasz rodak lądował właśnie na Księżycu i wygłaszał jakąś historyczną mowę o tym, że jeden krok Polaka to więcej niż sto kroków gęsich, albowiem Polacy nie gęsi i tak dalej. Ale to nie szkodzi, ja bardzo się cieszę, że w każdych wiadomościach przez jakiś czas pojawiało się nazwisko Bagińskiego, tak, że wyryło się ono w świadomości naszego pokolenia jako pewien znak animowanej jakości. A Katedra, wtedy, szesnaście lat temu, piorunowała! Jako, że dostępu do internetu nie miałem jeszcze długo po tym, musiałem napawać się wszystkimi tymi skrawkami emitowanymi w TV. A gdy dostęp już miałem, kilka lat później, Katedra nadal robiła olbrzymie wrażenie. Wtedy to, już na studiach, gromadziliśmy się czasem z kolegami przed monitorem i puszczaliśmy sobie film Bagińskiego, traktując go jak przeżycie niemal mistyczne. Wrażenia te potęgowały przyjmowane wówczas skwapliwie napitki; po każdym seansie siadaliśmy przy stole i omawiali sens wszechświata i nasze miejsce w wieczności. Dziś, mimo upływu półtorej dekady i cienkiej warstwy archaiczności którą, niby kurzem się pokryła, wciąż każe się cieszyć i jakąś dumę odczuwać, że w Polsce, już w początkach nowego millenium takie cuda wyczyniano.

Zapisała się zatem Katedra głęboko w naszej pamięci, jako wydarzenie nietuzinkowe. Czasem mówiło się, że to na podstawie jakiegoś opowiadania, książki jakiejś, ale, jako że nie czytało się wtedy prawie wcale (poza podręcznikiem do nauk pomocniczych historii i Tajną Historią Mongołów, które ze wzruszeniem się teraz wspomina), po Katedrę w stałym stanie skupienia się wówczas nie sięgnęło. Błąd ten naprawiłem kilka lat temu, to był 2013, to było gorące lato, ja zaś siedziałem w pociągu do Krakowa i będąc na fali fascynacji książkami Dukaja, ściskałem w ręku zbiór jego opowiadań W kraju niewiernych, zawierający również utwór, o którym dziś mowa. I zaznaczyć trzeba, że będąc już po lekturze Lodu, Innych Pieśni i Extensy, czytałem te opowiadania z wielką czcią. Po Katedrę sięgałem więc podekscytowany nie tyle jej pokrewieństwem z panabagińskim filmem, a właśnie autorstwem panadukajowym.

I wrażenia z lektury były wtedy takie sobie. Neutralne. Odstawiłem na chwilę książkę i pomyślałem sobie: a więc to była ta słynna Katedra? Może chodziło o czytanie w podróży, gdzie skupienie zawsze mniejsze, a może o to, że to był zbiór opowiadań i to jedno, między kilku innymi, nie wyróżniało się jako zjawisko specjalnie wyjątkowe (a należy zaznaczyć, że tam wszystko było dobre)… nie wiem. Z jakichś przyczyn nie zachowałem jej zbyt głęboko w pamięci i sercu, ot kolejna z kilku dobrych, nieco przesyconych gdybaniem opowieści, czytanych w pędzie pośród coraz bardziej pofałdowanego terenu.

Część druga, to jest: tekst właściwy.

A jak wygląda Katedra dziś, czytana na spokojnie, bez towarzystwa innych opowiadań, z herbatą i nieśmiało pojawiającym się za oknem śniegiem? Fantastycznie! Błądzi się po niej trochę, ale przecież to jest Dukaj, więc takimi bzdurami, jak wprowadzenie czytelnika w świat przedstawiony zajmował się przecież nie będzie, zwłaszcza, że na opowiedzenie czeka zagmatwana historia o religii, korporacjach, kosmosie i naszym w nim miejscu.

Całość poświęcona jest pamięci Antonio Gaudiego i nawet pobieżna znajomość jego życiorysu, każe patrzeć na opowiadanie Dukaja w zupełnie innym świetle. Słynny kataloński architekt, należał do Franciszkańskiego Zakonu Świeckich, obecnie jest uznawany za Sługę Bożego, a w jego sprawie toczy się proces beatyfikacyjny. Najmocniej kojarzony jest z barcelońskim kościołem Sagrada Familia, któremu poświęcił mnóstwo czasu, uwagi i życia, w pewnym momencie zamieszkując nawet na terenie jego budowy, po śmierci zaś został w nim pochowany.

Bohaterem dukajowego opowiadania jest ksiądz, który gdzieś, hen daleko, w odległej przyszłości, prowadzi właśnie proces beatyfikacyjny pewnego inżyniera, który dawno temu, gdzieś w kosmicznej otchłani wylądował na małej planetoidzie i poświęcił się dla ratowania swoich współtowarzyszy. Obecnie nad jego grobem kwitnie wielka katedra, odwiedzana przez tłumy pielgrzymów. I słowo „kwitnie” nie jest tu jedynie metaforą, mającą oddać bogactwo i bujność architektury – nie, Dukaj wymyślił sobie architekturę organiczną, która, odpowiednio zaprogramowana, sama rośnie i przybiera rozplanowane kształty. Katedra jest w pewnym sensie odą do architektury, metafizyczną wizją kamiennego żywiołu, pełnego ruchu i życia. Herbert napisał: „architekturo/ sztuko z fantazji i kamienia” i potem, w tym samym wierszu: „wygnaniec kształtów oczywistych/ głoszę twój taniec nieruchomy”. No, Dukaj chyba pisał w tym samym duchu.

W budowanej przez niego katedrze ten taniec jest dosłowny, ramy gatunkowe fikcji naukowej pozwalają mu tchnąć w kamień ożywcze powiewy metafizyki, filozofii, religii i piękna, „estetyka jest najpierwszym językiem religii” napisze w którymś miejscu. I tak Katedra, niejako sama z siebie piąć będzie się w górę, niby roślina, niby grzyb, niezależna, wyswobodzona spod jarzma zamysłu jej twórców. Cóż za fikcja!

Ale czy na pewno fikcja? Czy nie odczuwamy tego jakoś podświadomie, gdy zwiedzamy kolejne miejsca, krążymy wokół kolumn, podziwiamy sklepienia, portale, rozety? Czy nie mamy dogłębnego poczucia obcowania z czymś, co nas przerasta? Z czymś co przerosło, przetrwało, przeżyło swoich twórców i choć tamtych już nie ma, trwa nadal, idzie do przodu, żyje? Popatrzmy na wszystkie te kształty. Zastygłe przed wiekami łuki, nogi kolumn postawione w pewnych krokach tysiące lat temu, bogate bramy i jeszcze bogatsze sklepienia. Wszystkie one powoli, na przestrzeni stuleci zmieniają się i trwają. Pojawiający się w nich człowiek, jest śmiesznie mały i ma się wrażenie, że zjawia się tylko po to, by zrealizować jakiś odgórny plan, o którym sam nie ma pojęcia; by wydąć kopuły, wysmuklić wieże, ozdobić sklepienia.

Herbert widział tu zastygły taniec, Dukaj wymyślił organiczną architekturę. Jedni budują, inni siedzą i patrzą. Sir Roger Penrose zasugerował gdzieś, że matematyka jest być może nie tyle wymysłem człowieka, co rzeczą samoistną, którą odkrywamy, do której się zbliżamy; o, tak napisał: „Jak gdyby ludzka myśl kierowała się w stronę pewnej wieczystej prawdy, która istnieje samodzielnie i którą niektórzy z nas tylko częściowo odsłaniają”. Czy będzie przesadą, jeśli to samo zdanie zastosujemy także w przypadku architektury? My ją tworzymy, czy odkrywamy? Dukaj pozwolił sobie na pokazanie swojej Katedry jako właśnie takiej bryły samoistnie dążącej do czegoś, czego nie widzimy. Wszystko ładnie rozpisane, wcale nie musimy patrzeć z perspektywy tysięcy lat.

Właśnie – to jest opowieść o gonitwie za czymś, czego nie widzimy. Pielgrzymki napełniające Katedrę, dziwny lot planetoid przez kosmos, budynek, jakby z własnej woli sięgający do gwiazd i ten dziwny głód czegoś więcej, przed którym nie chce się uciekać, nawet jeśli ma nas zgubić i pożreć. Skupiłem się na budownictwie, ale, jak widać, jest tego tutaj sporo. Mnóstwo niejasnych tajemnic i to poczucie, że nigdy nie widzimy całości, zawsze jedynie fragment, taka tam zasada nieoznaczoności. Zachęcam do sprawdzania, do osobistej konfrontacji z Katedrą!

nieskładne p

Cytaty:
Herbert, Architektura, Struna światła.
Roger Penrose, Nowy umysł cesarza 

Zdjęcie:
Podkolorowana fotografia Kamila Zubrzyckiego, więcej jego zdjęć tutaj: https://www.pexels.com/@kamilzubrzycki

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *