Škvorecký to pisarz dialektyczny, głęboko czujący ambiwalencję ludzkiego bytowania i pozbawiony złudzeń, jakoby można było przed nią umknąć inaczej niż w sposób najbardziej oczywisty i zarazem ostateczny. To zrozumienie pozwala mu często odwoływać się do humoru, którego natura jest wieloraka, bo też i jego źródła są wielorakie – opisy socrealistycznej rzeczywistości tchną absurdem, fragmenty poświęcone życiu wiejskiemu i małomiasteczkowemu osiągają rejestry ludowe i swojskie; jest wreszcie czeski pisarz mistrzem kuracji śmiechem wedle jednej z najbardziej sprawdzonych recept, czyli zestawienia przeciwieństw.
To wszystko nie powinno nas jednak zwieść. Trzeba pamiętać, że umysły ludzkie radzą sobie z tragedią na rozmaite sposoby. „Cud” to powieść smutna, bardzo gorzka, napędzana rozczarowaniem, i to motywowanym szerzej niż tylko rychła porażka Praskiej Wiosny. Autor konfrontuje tu różne stanowiska wobec reżimu i choć stara się uciekać od oceny – szczególnie że i swoje powieściowe alter ego przedstawia w postaci niekryształowej – nie potrafi ukryć zawodu. Pojedyncze zachowawcze postawy składają się bowiem na społeczeństwo, które daje się naginać, a nawet łamać.
Zawód generuje się jednak nie tylko po jednej stronie kurtyny. Podobnie jak w późniejszych „Przypadkach inżyniera ludzkich dusz”, daje Škvorecký wyraz frustracji postawą tak zwanego wolnego świata. Przeciwstawia sobie ludzi doświadczonych właściwą dla życia w komunizmie schizofrenią oraz tych, którzy znudzeni dobrobytem potrafią podnieść do rangi problemu śmieszną drobnostkę, a z racji oderwania od rzeczywistości najczystszą ideę wykoślawić. Gdy zbiory doświadczeń są tak skrajnie różne, zachodzi absolutny brak możliwości porozumienia. I konstatację tę można czytać szerzej, skoro musimy komunikować się przy pomocy języka, a ten bywa mocno zawodny. Komunistyczna nowomowa unaocznia zarówno niedoskonałość narzędzia, jak i pojęciową schizofrenię.
A przecież ze względu na nasze mocno ograniczone zdolności poznawcze nie możemy całkowicie wykluczyć ewentualności zaistnienia tytułowego cudu. Tyle że z kolei doświadczenie poucza nas, dodaje Škvorecký, że absolutnie nie powinniśmy na niego liczyć. A już szczególnie na to, że zaistnieje w pożądanej przez nas postaci, w pożądanym przez nas momencie. Komunikacja z transcendencją, zdaje się chichotać autor, pozostaje u nas na jeszcze niższym poziomie niż w obrębie ludzkiego gatunku.
Co ciekawe, to ewidentnie powieść z kluczem i choć polskiemu czytelnikowi trudno będzie rozpoznać większość z odmalowanych tu postaci, to najważniejsze, iż są to żywoty z licznymi rysami, bo przecież hagiografie są niewiarygodnie wręcz szkodliwe. Geograficzno-kulturowe ograniczenie w dostępności wierzchniej warstwy tekstu nie jest jednak przeszkodą trudną do pokonania. Jak to bywa z dobrą literaturą, najważniejsze w „Cudzie” jest to, co niewypowiedziane.
utracjusz
Zdjęcie pochodzi ze strony skvorecky.cz i przedstawia autora powieści jako maturzystę.
2 comments
” Jak to bywa z dobrą literaturą, najważniejsze w „Cudzie” jest to, co niewypowiedziane.” – to chyba odnosi się do sztuki w szerokim tego słowa znaczeniu, nie tylko do literatury.
Bardzo dobra recenzja.
Dziękuję.