Type and press Enter.

Viva la insensée révolution! – o wzniosłości, melancholii, posępności i komizmie

Motłoch, a raczej masa to kolejne ciekawe zagadnienie – najskuteczniejszy z zabójców! To masa dyktuje modę… I jest to doprawdy krwawa spirala, mordująca to co dla tłumu niedostępne, zastępując to swoją „rozrywką”. Nietzsche miał rację postulując moralność niewolników, tłumacząc na jej przykładzie sukces Chrześcijaństwa. Rozszerzył bym jednak to pojęcie do hasła „mentalność niewolników”, panosząca się wśród tłumu Śmierć. Ta oto kostucha zamordowała wiele cywilizacji i kultur, sztukę wysoką, paradygmaty antropologiczne, wzniosłe idee, systemy polityczne, czy nawet jednostkę! Ta dzika rewolucja mknie w stronę przepaści, która unicestwi wszystko… A raczej chciałbym by tak było, bo wygląda to zgoła inaczej. Jest to wiecznie głodny wąż, który pożera własny ogon. Nigdy jednak nie dojdzie do głowy, chyba że nadejdzie wybawienie z zewnątrz – większy wąż, który z czasem również zadowoli się własnym cielskiem… Nie ma dla nas ratunku! 

Drastyczny pogląd na kulturę masową, ale co pocznę? Ktoś zarzucił mi niegdyś, że tkwię w romantycznych ruinach, nie akceptując nowego ładu. Owszem, jestem jak Lem „koneserem staroświeckich zup”, nie akceptuję i odrzucam owy ład, wewnętrznie dążąc do przywrócenia dawnych obyczajów, ze świadomością, że jestem Syzyfem w każdym calu, przeklętym reliktem, bez szans na ratunek, istny homo sacerViva la insensée révolution!

(Najpiękniejsze epoki, to właśnie epoki dominanty – targane ciągłymi perypetiami, nie dającymi wytchnienia. To wtedy zmysły są zajęte, bez ani małej chwili, by popaść w bezproduktywne szczęście, błogość leniwego, niedzielnego popołudnia. Ma to nawet podparcie w psychologii, która uznaje mnogość uczuć negatywnych, zmuszających do działania i tylko dwie pozytywne, nie motywujące do niczego, by stan został zachowany… Czysta stagnacja. )

***

Zdarza mi się podczas spożywania alkoholu, że wypiję trochę za dużo. Organizm musi się wtedy oczyścić – rzygając. Zdarza mi się także przesadzić z melancholią, wtedy też musi się wyrzygać, metaforycznie. Tym spazmatycznym skurczem metafizycznego żołądka jest właśnie pisanie, czy raczej (w myśl Zappfego) sublimacja. Nadmiar melancholii, na tyle dostateczny, bym chwycił za pióro, kałamarz i kartkę, rodzi się we mnie tylko podczas kryzysów egzystencjalnych… Jednak kryzys kryzysowi nie równy. Miewam kryzysy płodne i bezpłodne… Podczas płodnych odczuwam w sobie boski pierwiastek, autoteistyczną moc sprawczą, pozwalającą mi tworzyć wszechświaty poprzez wyrażenie siebie. Dlatego tak bardzo lubię się umartwiać – zadręczać niespełnionymi planami, nieudanymi miłościami… Doprawiając oczywiście alkoholem i minorowymi kompozycjami romantycznych mistrzów, potęgującymi efekt. Boski masochizm…

Melancholia jednak nie zawsze powoduje ten metafizyczny odruch wymiotny. Jest ona jedną z dwóch sił rządzących estetyką, obok wzniosłości. Jeśli miałbym ubrać te moce w instrumentalną metaforę, melancholią byłyby skrzypce – małe i delikatne, zaś wzniosłością organy – największy i najpotężniejszy instrument jaki widział świat. Cztery struny naciągnięte na pudełko mieszczące się w rękach, zestawione ze stosem piszczałek wielkości budynku! I tak, od jednego z nich drżą katedry i gmachy filharmonii, od drugiego zaś – serca. I tak mieszają się te dwa żywioły, tworząc Sztukę. Czasem jedno przeważa nad drugim, czasem drugie nad pierwszym. Nawet estetyka jest odwieczną grą żywiołów, z której to rodzi się posępność i komizm…

Posępność – groźna i zimna jak demoniczna wyrwa w ziemi, z której słychać się zdaje krzyki umęczonych dusz. Odczuwają ją głównie poeci, stojący na linie rozwieszonej nad otchłanią wszechrzeczy. Linoskoczki, obawiający się nie upadku, nie zerwania liny, ale straty. Najmocniejszy rodzaj wierszy to właśnie epitafia, bo za każdym razem traktują o czymś straconym. Dlaczego to Treny zdobyły największy posłuch z dzieł Kochanowskiego? Epitafia przez swą prawdziwość, emanują najwyższą wzniosłością, budząc w odbiorcy poczucie posępności, wprawiając w osłupienie nawet najbardziej niewrażliwą duszę.
Posępnością przepełniają również góry. Nie rozumiem chodzenia po górach wiosną, w blasku słońca. Ludzie, którzy tak spędzają czas, nie rozumieją fenomenu meta-nagości wśród kamiennych kolosów. Otóż właśnie — rolą gór jest przytłaczać, napawać małością i dobić swą posępnością, a to można poczuć dopiero deszczową i ponurą jesienią.

Zaś komizm, rodzący komedię, nosi znamiona performatywu, jak sztuka. Istnieje np. kategoria żartów z niepełnosprawnych, które (o zgrozo) rażą najbardziej ludzi „pełnosprawnych”. Czyż nie lepiej byłoby popracować nad dystansem pewnych grup społecznych do siebie, a nie nad tym, co je obraża? Niedługo żarty z kogokolwiek zostaną zabronione tylko dlatego, że są w kogoś wymierzonńe. Dowód anegdotyczny może tutaj nie przystoi i nie powinienem, ale sam byłem długo obiektem żartów, aż nauczyłem się z tym żyć, co też polecam każdemu. Śmiała teza, ale napiszę: żartujmy ze wszystkiego! Z grup społecznych, przemocy, niedoskonałości itd, bo to ŻART. Rozumiem piętnowanie złośliwości z premedytacją, ale ważne są tu też okoliczności. Wypowiedziane przy piwku „jaka jest różnica między ludźmi a zwierzętami? Morze śródziemne!” jest czymś innym niż gdyby to powiedziała głowa państwa w orędziu do narodu.

Leopold Relikt

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *