*
Pod nieobecną gwiazdą rośnie drzewo. Mówi się, że drzewa rosną w górę, ale tak naprawdę bardziej niż w górę, rosną w pustą przestrzeń wokół, w każdą stronę. Rosną rytmicznie, jest w tym muzyka, to werbel świata, którego nie usłyszymy, bo to bicie zbyt wolne na nasze uszy. Nikt nie słyszy jak drzewo pada, nikt nie słyszy jak drzewo rośnie, nawet jeśli przyłoży ucho do kory. Drzewo podbiera trochę światła niebu, trochę wody ziemi, nie spieszy się z niczym, wiosna, lato, jesień, zima. I znów wiosna.
Mam dwadzieścia lat, sadzimy orzech na naszym podwórzu. Mam trzydzieści pięć lat orzech jest wielki, rozłożysty, mieszczą się pod nim dwie ławki, stolik i ja wylegujący się tam z książką przez całe letnie miesiące. Drewniany wybuch, pożar zieleni. Czasem przerywam lekturę, odwracam się i wpatruję w niego, mam wrażenie, że rośnie tak szybko, że jeśli tylko będę wpatrywał się wystarczająco długo, zobaczę jak przelewa się w nowe, puste jeszcze słoje. Ale nie widzę.
Rośnięcie drzewa jest zbyt wolne na nasze uszy i oczy, a życie drzewa jest zbyt długie na nasze życia. Są drzewa, które były tutaj, gdy się tu zjawiłem i są tutaj nadal, donikąd się nie wybierają, trwają zatwardziale w ziemi i gromadzą w swoich słojach historie otaczającego je świata: siedem lat tłustych, siedem lat chudych, dwadzieścia lat nieszczęścia i wszystkie serca, jakie wycinają w nich zakochane chłopaki, milczące dowody niewyznanych miłości. Potem te serca pękają, a chłopaki rosną dalej już bez serca, bez serca siwieją i bez serca idą w ziemię, pod korzenie. Tymczasem serca w drewnie trwają gdzieś tam głęboko i trwać będą już zawsze.
Kiedy patrzysz na drzewo, widzisz tylko drzewo. A drzewo to jest coś więcej niż drzewo. Drzewo to wszystkie lata ukryte głęboko wewnątrz. I chociaż widać tylko tę jedną, trwającą teraz opowieść, to one wszystkie są tam w środku. Wszystkie na raz.
**
Pod nieobecną gwiazdą rośnie człowiek. Człowieka mierzy się i waży się, a potem mówi się: rośnie. Potem od czasu do czasu mówi się aleś ty urósł i inne podobne rzeczy. Ale przecież rośnie się nie tylko w ciele, tu nie chodzi tylko o to, że jest się większym i cięższym, rosną nie tylko włosy i paznokcie.
Człowiek rośnie odwrotnie niż drzewo, rośnie do środka, poza tym wszystko się zgadza, światło, woda i historie świata wokół płyną przez niego, układają się na nim i idą w głąb. Podobno czasem przynoszą perłę.
Potem patrzy się na człowieka i widzi się tylko jego tu i teraz, tylko jego stan obecny. A człowiek to coś więcej niż człowiek, to każda woda która przez niego przepłynęła, każde światło, które na nim się kładło, to wszystko, co robił, mówił i wybierał. Ludzie nawzajem odciskają w sobie swoje historie – jak w korze wycinają w sobie serca, zostawiają je na kimś w przeszłości i żyją już dalej bez serc.
Potem staję i patrzę na siebie w lustrze. I staram się widzieć coś więcej niż ten kształt w który się ostatecznie układam, staram się pamiętać wszystkie kształty z przeszłości, staram się dostrzec je gdzieś w tej gębie, wszystkie naiwności których już nie ma, wszystkie rzeczy, które zostały gdzieś tam daleko. Linie nakładają się na linie, granice płyną powoli, tektonika gęby. Spotkanie z samym sobą jest trudne. A co z innymi ludźmi? Każde z nas przelało się już w wiele nowych słojów, a widać tylko to, co teraz. Skórę, włosy, oczy, podobno przez oczy da się patrzeć do środka i liczyć słoje, ale kto ma tyle odwagi żeby to robić?
***
Te skrawki u góry wykluły się jakoś z przebywania wśród prac Pawła Armaty, którego wystawę właśnie w kaliskim Centrum Kultury i Sztuki organizujemy. Podkarpacki twórca prezentuje dwa cykle – Pamięć drewna i Fastrygi – o tym pierwszym napiszę jeszcze kiedyś, dzisiaj idzie fastrygowanie.
Fastrygi to cykl około dwudziestu prac wykonanych autorską metodą – barwione skrawki papieru, którym rytmicznie odbijane pieczęci nadają niemal namacalną fakturę. Później cięte jest to wszystko i rekonstruowane w nowe kształty, czasem jest to prosta geometria, kwadraty i trójkąty, czasem skomplikowane mozaiki, czasem zaś labirynty, w których poszczególne cięcia poznać można tylko po nagłych, subtelnych zmianach w fakturze pieczęci.
I gdy patrzy się na taką Fastrygę jedną albo drugą, widać tylko ten ostatni kształt, w jaki się ułożyła. Za mną dwie rozmowy z autorem o tym, jak Fastrygi powstają i ta wiedza, ta świadomość bardzo dużo wnosi. Bo pod spodem jest mnóstwo historii, mnóstwo kształtów, mnóstwo etapów, przez które każda z prac przeszła, żeby w końcu wylądować na naszej ścianie. Na przykład postanowienie autora, żeby wszystko, co zrobi, wszystko z czego skorzysta, było jakimś elementem zapożyczonym ze świata, jakąś formą twórczego recyklingu – i tak na przykład Fastrygi układane są na drewnianych fragmentach starych mebli, przykrywane zaś są szkłem ze starych, wyrzucanych okien. Nawet sam papier i wzory na nim przechodzą przez kilka etapów twórczych, tak, by zawsze mieć za sobą jakąś przeszłość, historię, kilka etapów, prowadzących do ostatecznego kształtu.
A ten, który patrzy, widzi tylko to, co jest. I jest tu mnóstwo pracy włożonej w to, żeby każda praca miała swoje słoje, swoje warstwy, których nie widać. Treść układa się w kształty i historie, a potem jest cięta, na nowo układana, zmieniana, czasem subtelnie, czasem zdecydowanie. I są tam gdzieś głęboko wyryte serca, o których nikt nie wie i nikt się nie dowie.
Ale są inne serca, inne historie, które zna tylko ten, który patrzy. Gdy przechodzi się tym korytarzem i mija się tysiące kresek i kropek, one wciąż układają się na nowo, są w ciągłym ruchu, wciąż obrastają nowymi warstwami – ten proces wcale nie kończy się wraz z pracą twórcy. Jak światło słońca kładą się na nich spojrzenia, szumią więc, rosną dalej, biorą w siebie te nasze przejścia, nasze spojrzenia, to, co w nich widzimy. Biorą siebie i przechowują gdzieś głęboko, tam, gdzie nikt nie widzi.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.