Type and press Enter.

Michał K. Pawlikowski / Dzieciństwo i młodość Tadeusza Irteńskiego

To książka interesująca już choćby ze względu na swą formę, stanowi bowiem autobiografię zakamuflowaną pod postacią powieści, w której młodzieńcze przeżycia autora przypisane są bohaterowi o fikcyjnym nazwisku. Kamuflaż jest mocno umowny, a jednak fikcja Tadeusza Ipohorskiego-Irteńskiego być może odrobinę ośmiela Pawlikowskiego do szczerości, a nawet pewnej niefrasobliwości w odkrywaniu własnych postępków. Albo też, jak zauważa Józef Mackiewicz, indywidualne przeżycia schodzą na drugi plan, gdyż celem powieści było „odtworzenie pewnej prawdy zarówno w geografii, psychologii i czasie”. Trzeba przyznać, że Pawlikowski trafił do celu bez pudła.

Ta książka rysuje obraz litewskiej prowincji, w której ostępach zaszyła się polska szlachta, żyjąca z pracy białoruskich chłopów. Portrety ludzkie są zajmujące, ale rysowane zazwyczaj zbyt grubą kreską; jak gdyby tamte rejony zamieszkiwały sto lat temu same niemal archetypy. Szczególne upodobanie zdradza Pawlikowski do oryginałów, z których czyni mało subtelny dowód na nie tylko kulturalną, ale i genetyczną wyższość starych rodów.

Bo też jest Pawlikowski niewolnikiem klasowych przesądów. Często opisuje rzeczywistość raczej taką, jaką chciałby ją widzieć, niż jaką była istotnie, i wszystko byłoby w porządku, bo to bardzo ludzkie, gdyby nie nadawał tym swoim przekonaniom absolutnego wydźwięku podszytego dydaktyczną nutką. Śmieje się przy tym z ciemnoty ludu, chyba że sam ulega zabobonowi – wówczas zyskuje on pobłażliwe miano duchowej poezji.

Autor był oczywiście dzieckiem swoich czasów i swojego środowiska, więc nie należy go oceniać zbyt surowo ani w oderwaniu od kontekstu. Ale zawsze większą wartość będą miały wspomnienia człowieka, który poza kondycję dziecka swych czasów i środowiska zdołał wykroczyć – albo przynajmniej wywodził się ze środowiska odrobinę mniej w siebie zapatrzonego i zasklepionego. Trudno też wyzbyć się wrażenia, że było to życie puste. Nie gorsze bynajmniej od tego, które sami dziś wiedziemy, ale i – wbrew temu, co sobie romantycznie co niektórzy roją – nie lepsze. Tylko inne i chyba słusznie minione.

A jednak na pewno jest to pisanie własne, odrębne. Czasem ograniczone, czasem mi obce, ale autentyczne. Przekazuje Pawlikowski fascynującą treść informacyjną z pierwszej ręki, brak tu natomiast treści wyższej, duchowej (intelektualnej również). Brak zresztą i wybitnego talentu narracyjnego, przez co z lektury poprzedniego dnia niewiele pamiętałem nazajutrz i przez co nijak się nie zaangażowałem ani nie zżyłem z Tadziem. Owszem, taki Jałowiecki zmyśla, ale jak potrafi czytelnika porwać!

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *