Type and press Enter.

„Celny strzał w pustkę” – recenzja książki Rysio Snajper Kurta Vonneguta

Grafika inspirowana powieścią Rysio Snajper Kurta Vonneguta

Czasem po prostu się nie udaje. Czasem życie nie daje drugiej szansy. Ani trzeciej. Czasem uświadamiamy sobie, że strata, którą ponieśliśmy – lub którą spowodowaliśmy – jest nieodwracalna. Nie chodzi tu nawet o zwykłego pecha – w powieści Vonneguta nieszczęście zyskuje niemal metafizyczny wymiar. Jakby los celowo wystawił bohaterów na próbę, której nie mogą zdać. A potem, gdy jest już za późno, ta próba staje się ich codziennym przekleństwem.

Nie tylko trupy padają gęsto – mamy morderstwa, dekapitacje, zamachy bombowe – ale też brutalność policji, przebiegłych prawników, nieudane małżeństwa. Z jednej strony spoglądamy na groteskowy happening śmierci, z drugiej – na studium społecznego nieudacznictwa, które w swojej przeciętności przeraża jeszcze bardziej. A jednak to nie przemoc ani horror dominują w tej opowieści. Jej prawdziwa groza kryje się w nieprzystosowaniu, w utraconym sensie, w niemożności bycia sobą. W świadomości, że nie pozostało już żadne wyjście, poza trwaniem – w zawieszeniu, w oczekiwaniu na ostatnią kropkę, bo czy chcemy czy nie, pozostajemy winni tego, co spowodowaliśmy, nawet jeśli wyłącznie przez przypadek.

Okładki książki Rysio Snajper autorstwa Kurta Vonneguta
„Rysio Snajper”, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2020

Finał tej opowieści czai się także w geopoetyce. Miasto, w którym rozgrywa się akcja, staje się bezwolnie kolebką społecznej impotencji. Każda ulica, każdy dom przypomina skansen przegranej – współczesne Pompeje – Ameryki. Nie jest to jednak miejsce narodzin zła – raczej generator porażek. U innego autora można by się spodziewać występowania potworów – jak choćby w Gotham (które, nawiasem mówiąc, pojawia się w powieści – ale jak, tego nie zdradzę). U Vonneguta rodzą się nie potwory, lecz ludzie złamani. Marginalizowani, nieprzystający do świata. Obnażeni i opisani sucho, jak w aktach sądowych, ironicznie, jak przez wrogów przy piwie, jednak również w sposób nie pozostawiający wątpliwości o absolutystycznym współczuciu twórcy dla swoich bohaterów.

Weźmy choćby tytułowego Rysia – podwójnego mordercę, który unika kary, ale marzy o pisaniu sztuk teatralnych. Kiedy w końcu coś tworzy, jest to żałobna opowieść o wiecznym poszukiwaniu miejsca bez śmierci. Niedoszły artysta zostaje farmaceutą, który musi obserwować coraz głębszy upadek mieszkańców miasta i dokumentować go w formie jednoaktówek.

Formalnie książka jest literackim eksperymentem. Stawia pytanie: co się dzieje, gdy punkt kulminacyjny następuje… na samym początku? Co, jeśli w decydującym momencie życia bohater popełnia nieodwracalny błąd? Wtedy cała dalsza opowieść staje się epilogiem – smutnym, wyzbytym nadziei, bez możliwości powrotu do czegokolwiek, co kiedyś miało znaczenie. Bohaterowie żyją dalej – ale jakby już po wszystkim.

Nie można też pominąć osobliwego humoru tej książki. To być może najdziwniejszy rodzaj „książki kucharskiej”, jaki kiedykolwiek napisano. Przepisów jest mnóstwo – lecz wywołują one jedynie suchość w gardle, nie apetyt. Są jak okruchy dawnej normalności – ironiczne przypomnienie o utracie codzienności.

Utrata niewinności to kolejny klucz do zrozumienia powieści. Rysio ją traci – wraz z nią wszelką szansę na zmianę losu. Tracą ją też jego ojciec, matka i brat. Tracą ją mieszkańcy miasta. A także samo miasto – jako miejsce. To opowieść o przegranej egzystencji, o świecie, w którym szansa została zmarnowana, a czas nie daje możliwości rewanżu.

Sam angielski tytuł – Deadeye Dick – czyli potocznie „mistrz celności”, ma wymiar głęboko ironiczny. Ów „snajper” oddaje tylko jeden strzał. I to wystarczy – ten jeden pocisk staje się nie tylko punktem zwrotnym, lecz początkiem nieodwracalnego upadku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *