Type and press Enter.

Postapokaliptyczne Soplicowo – czyli M. Szmajdziński pisze drugą powieść

Grafika inspirowana książką "Czasami nie mamy wyboru" autorstwa Macieja Szmajdzińskiego

Nowa opowieść Szmajdzińskiego „Czasami nie mamy wyboru” to dowód na rozwój warsztatu autora, choć jeszcze nie pełnokrwistą powieść. To raczej literacki eksperyment, w którym postapokaliptyczne tło stanowi wyłącznie pretekst do osadzenia historii-hybrydy – nie w pełni udanego kryminału splecionego z całkiem sprawnym westernem, doprawionym elementami powieści akcji.

Zacznijmy od gorzkiej łyżki dziegciu. Kryminał rządzi się swoimi prawami. To gatunek, w którym wprawiony czytelnik już do połowy książki powinien móc wytypować sprawcę – nie na podstawie intuicji, lecz podsuwanych przez autora tropów. W dalszej lekturze utrzymuje odbiorcę tylko ciekawość świata przedstawionego i rozwinięcia, jak i domknięcia wątków. Tutaj jednak autor w połowie wyraźnie się znudził i zrezygnował z zabawy w „kotka i myszkę”. Zamiast mozolnie prowadzić czytelnika przez sieć fałszywych wskazówek i mylnych tropów, Szmajdziński wyciąga królika z kapelusza i serwuje rozwiązanie w postaci ekspozycji tak topornej, że aż boli. Szkoda – wystarczyło nieco więcej wysiłku i może konsultacji z doświadczonym redaktorem.

Okładka książki "Czasami nie mamy wyboru" autorstwa Macieja Szmajdzińskiego
„Czasami nie mamy wyboru”, Wydawnictwo WarBook, 2025

Motyw zbrodni to jeden z najstarszych w literaturze – już Homer wiedział, że o coś trzeba się zabijać, tutaj ewidentnie widać inspiracje Grekiem. Jednak w tej historii brakuje głębi – autor próbuje pozszywać wątek, dodając bohaterom motywacji post factum, ale wychodzi to niezgrabnie i nieprzekonująco. Do tego dochodzą błędy typowe dla niedopilnowanej redakcji – przesunięte opisy, niekonsekwencje w kolejności rozdziałów. Czytelnik z doświadczeniem zauważy te zgrzyty bez trudu, a co gorsze, zostanie wybity z opowieści.

Na szczęście druga część książki, bliższa westernowi z elementami akcyjniaka, broni się zdecydowanie lepiej. Narracja staje się bardziej spójna, a tempo –naturalne. Choć i tu oko odbiorcy potyka się na ekspozycji: komiczny monolog czarnego charakteru traci impet przez nieudolne i ponowne wprowadzenie motywu zbrodni. Plus za to, że autor odchodzi od narracyjnego chaosu i przeskakiwania między punktami widzenia różnych postaci – choć w tak krótkiej formie nadal odczuwa się brak dystansu do własnej historii. Autor wydaje się wciąż zbyt mocno „zamieszkiwać” świat, który tworzy, i usiłuje wyjaśniać każdą scenę, zamiast zaufać czytelnikowi.

Największy atut tej powieści to kreacja świata – jak na kryminał przystało. Świetnie uchwycono klimat współczesności, z jej pandemicznym cieniem, wszechobecnym lękiem i przaśną turystyfikacją Bieszczad. Widać tu też błyskotliwe, niemal autotematyczne dialogi z psem – przypominające relacje Geralta z Płotką czy detektywistyczne duety z klasycznych procedurali. Ten zabieg działa i bawi.

Zresztą – bawi również świadomość autora w obrębie konwencji. Postapokalipsa bliska (czyli taka, w której apokalipsa wydarzyła się „wczoraj”) zwykle serwuje nam Mad Maxowych bandytów, zdziczałe miasta i zdesperowanych ocaleńców. Szmajdziński idzie pod prąd. Zamiast rozpaczy i mroku mamy tu opowieść o ludziach, którzy – mimo wszystko – chcą żyć dalej. Główny bohater to rzadki dziś typ postaci: silny, milczący, ale niezłamany. Nie wyjęty ze świata, a raczej od niego odseparowany – świadomie odseparowany. Ucieczka z wielkiego miasta służy tu nie tylko fabule, ale też kreacji nastroju – autor snuje coś na kształt postapokaliptycznego „Soplicowa”. Ten trop broni się zaskakująco dobrze. Mamy przecież kapłana, wójta, aranżowane małżeństwo, społeczność żyjącą w niemal utopijnym odcięciu od świata – aż do momentu, gdy historia dobija się do drzwi. Pięknie wybrzmiewa też romantyczne podejście do natury oraz spajająca wszystko klamra kompozycyjna, subtelnie wykorzystana.

Na koniec warto wspomnieć o szeryfie – mitologicznym stróżu pogranicza, którego rola mogła być ciekawsza. Miałem nadzieję, że pozwoli spojrzeć na wydarzenia z innej perspektywy, a może nawet utrzymać w niepewności co do losów głównego bohatera. To mogło podnieść napięcie i jakość fabularną. W kryminale nie wystarczy jedno rozdziałowe wyjaśnienie – trzeba konsekwentnie prowadzić czytelnika przez tropy, nawet jeśli sam bohater ich nie dostrzega.

Nie mówimy tu o opowieści pozbawionej dużych wad, jednak jest to tekst pisany o wiele świadomiej w stosunku do poprzedniej części. Zaskakująco dobrze grająca z konwencją i pokazująca przebłyski dojrzałości autora.

 

Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu WarBook.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *