Nowa opowieść Szmajdzińskiego „Czasami nie mamy wyboru” to dowód na rozwój warsztatu autora, choć jeszcze nie pełnokrwistą powieść. To raczej literacki eksperyment, w którym postapokaliptyczne tło stanowi wyłącznie pretekst do osadzenia historii-hybrydy – nie w pełni udanego kryminału splecionego z całkiem sprawnym westernem, doprawionym elementami powieści akcji.
Zacznijmy od gorzkiej łyżki dziegciu. Kryminał rządzi się swoimi prawami. To gatunek, w którym wprawiony czytelnik już do połowy książki powinien móc wytypować sprawcę – nie na podstawie intuicji, lecz podsuwanych przez autora tropów. W dalszej lekturze utrzymuje odbiorcę tylko ciekawość świata przedstawionego i rozwinięcia, jak i domknięcia wątków. Tutaj jednak autor w połowie wyraźnie się znudził i zrezygnował z zabawy w „kotka i myszkę”. Zamiast mozolnie prowadzić czytelnika przez sieć fałszywych wskazówek i mylnych tropów, Szmajdziński wyciąga królika z kapelusza i serwuje rozwiązanie w postaci ekspozycji tak topornej, że aż boli. Szkoda – wystarczyło nieco więcej wysiłku i może konsultacji z doświadczonym redaktorem.

Motyw zbrodni to jeden z najstarszych w literaturze – już Homer wiedział, że o coś trzeba się zabijać, tutaj ewidentnie widać inspiracje Grekiem. Jednak w tej historii brakuje głębi – autor próbuje pozszywać wątek, dodając bohaterom motywacji post factum, ale wychodzi to niezgrabnie i nieprzekonująco. Do tego dochodzą błędy typowe dla niedopilnowanej redakcji – przesunięte opisy, niekonsekwencje w kolejności rozdziałów. Czytelnik z doświadczeniem zauważy te zgrzyty bez trudu, a co gorsze, zostanie wybity z opowieści.
Na szczęście druga część książki, bliższa westernowi z elementami akcyjniaka, broni się zdecydowanie lepiej. Narracja staje się bardziej spójna, a tempo –naturalne. Choć i tu oko odbiorcy potyka się na ekspozycji: komiczny monolog czarnego charakteru traci impet przez nieudolne i ponowne wprowadzenie motywu zbrodni. Plus za to, że autor odchodzi od narracyjnego chaosu i przeskakiwania między punktami widzenia różnych postaci – choć w tak krótkiej formie nadal odczuwa się brak dystansu do własnej historii. Autor wydaje się wciąż zbyt mocno „zamieszkiwać” świat, który tworzy, i usiłuje wyjaśniać każdą scenę, zamiast zaufać czytelnikowi.
Największy atut tej powieści to kreacja świata – jak na kryminał przystało. Świetnie uchwycono klimat współczesności, z jej pandemicznym cieniem, wszechobecnym lękiem i przaśną turystyfikacją Bieszczad. Widać tu też błyskotliwe, niemal autotematyczne dialogi z psem – przypominające relacje Geralta z Płotką czy detektywistyczne duety z klasycznych procedurali. Ten zabieg działa i bawi.
Zresztą – bawi również świadomość autora w obrębie konwencji. Postapokalipsa bliska (czyli taka, w której apokalipsa wydarzyła się „wczoraj”) zwykle serwuje nam Mad Maxowych bandytów, zdziczałe miasta i zdesperowanych ocaleńców. Szmajdziński idzie pod prąd. Zamiast rozpaczy i mroku mamy tu opowieść o ludziach, którzy – mimo wszystko – chcą żyć dalej. Główny bohater to rzadki dziś typ postaci: silny, milczący, ale niezłamany. Nie wyjęty ze świata, a raczej od niego odseparowany – świadomie odseparowany. Ucieczka z wielkiego miasta służy tu nie tylko fabule, ale też kreacji nastroju – autor snuje coś na kształt postapokaliptycznego „Soplicowa”. Ten trop broni się zaskakująco dobrze. Mamy przecież kapłana, wójta, aranżowane małżeństwo, społeczność żyjącą w niemal utopijnym odcięciu od świata – aż do momentu, gdy historia dobija się do drzwi. Pięknie wybrzmiewa też romantyczne podejście do natury oraz spajająca wszystko klamra kompozycyjna, subtelnie wykorzystana.
Na koniec warto wspomnieć o szeryfie – mitologicznym stróżu pogranicza, którego rola mogła być ciekawsza. Miałem nadzieję, że pozwoli spojrzeć na wydarzenia z innej perspektywy, a może nawet utrzymać w niepewności co do losów głównego bohatera. To mogło podnieść napięcie i jakość fabularną. W kryminale nie wystarczy jedno rozdziałowe wyjaśnienie – trzeba konsekwentnie prowadzić czytelnika przez tropy, nawet jeśli sam bohater ich nie dostrzega.
Nie mówimy tu o opowieści pozbawionej dużych wad, jednak jest to tekst pisany o wiele świadomiej w stosunku do poprzedniej części. Zaskakująco dobrze grająca z konwencją i pokazująca przebłyski dojrzałości autora.
Za egzemplarz książki dziękuję wydawnictwu WarBook.