Celebrujemy na Statku dzień zakochanych, albowiem bliskie są nam wszelakie oznaki szaleństwa i postradania zmysłów i wszystkie działania w tę stronę zmierzające rękoma i nogami wspieramy! Pierwsza ze składanek już się pojawiła, pora na dokładkę – utwory niesłychanie skoczne, pełne energii, miejscami wręcz euforii, z pewnością usposobią Was właściwie do miłosnych podbojów. Ileż tu żaru, ileż czułości, zachęcamy do słuchania w parach.
1. COLIN STETSON – BRUTE.
Miłość to nie są tylko odczucia łagodne i delikatne. Miłość bywa pełna odcieni gorących, wręcz parzących, przepełnia ją nieraz gwałtowność i ogień, bywa także zmienna, miewa różne natężenia. Zatem Colin Stetson ze swoją muzyką doskonale miłość jako taką obrazują! Gdybym mógł, wrzuciłbym tu cały album To see more light, muzyki jednak jest wiele i żeby wszystko się zmieściło, ograniczyć musimy się do jednej piosenki na wykonawcę. Wybór zatem pada na wspaniały, liryczny utwór Brute. Zwróćcie proszę uwagę na jego zmienność, na to, jak żongluje nastrojami – zaczyna się od szaleńczej galopady – czy nie znamy tej gonitwy na łeb na szyję, tego rajdu za ukochaną/ukochanym, gdy serce samo aż wyrywa się z piersi!? Jakże wspaniale ilustruje to Stetson! Ale tylko przez chwilę – zaraz uderzy bowiem w ciężkie tony – czy i one nie są nam znane? Wszystkie te niepewności, te tęsknoty, ciężarem leżące na sercu, są obecne i tutaj. Ale znów tylko na moment, wszystko stopniowo nabiera tempa i prowadzi do wielkiej euforii, wyrażonej przez pojawiające się w tle okrzyki! Drogie panie! Która z Was nie chciałaby usłyszeć uczuć wykrzykiwanych z podobna pasją w środku nocy pod swoim oknem!? Znajdzie się tutaj taka? Niemożebność!
2. BUDZYŃSKI, TRZASKA, JACASZEK / RIMBAUD – ARMATA.
Czy może być coś bardziej romantycznego niż dziewiętnastowieczna francuska poezja? Szczerze w to wątpię! Podobnego zdania było wyśmienite polskie trio – Tomasz Budzyński, Mikołaj Trzaska oraz Michał Jacaszek, sięgając do twórczości wyśmienitego francuskiego poety Artura Rimbauda, jednej z najznamienitszych postaci poezji XIX wieku! Zwróćcie uwagę na brzmienie saksofonu! Ileż w nim pasji i ognia! Czyż nie to właśnie czujemy, spoglądając w ukochane oczy, ściskając w dłoni dłoń najmilszą? I ten krzyk, niemal opętańczy – tak właśnie winno się miłość wyznawać! Z samego dna serca, gardła, płuc i przepony, z wszystkich sił! A cała ta pasja ogniskuje się w jakże czułym zawołaniu: „Armato! Tarczo włochata!”. I to ponure buczenie w tle, bo i miłość ma swoje tło – codzienność, trudności i problemy, nic jednak nie zagłusza jej brzmienia! Dziś wieczorem chwyćcie ukochaną za rękę, spójrzcie na piękny księżyc i gwiazdy za oknem i wysłuchajcie tego utworu, ognisty wybuch czułości i namiętności gwarantowany!
3. BUDZYŃSKI I TRUPIA CZASZKA – FASZYSTA O GOŁĘBIM SERCU.
Zupełnie zmieniamy kolorystykę, w tle pozostawiamy buczące słodko saksofony Jacaszka i Stetsona, nie odchodzimy jednak daleko, tę propozycję z jej poprzedniczką łączy postać Tomasza Budzyńskiego, obecnego zarówno w projekcie Rimbaud, jak i w Trupiej Czaszce. W którymś z wywiadów muzyk powiedział, że pisać warto tylko o dwóch rzeczach: o miłości i śmierci – i właśnie o tych dwu rzeczach słodko rozbrzmiewa nam drugi album Trupiej Czaszki o jakże dźwięcznym tytule: MOR. To właśnie z niego wyciągamy być może najbardziej miłosny i śmiały z dzisiejszych utworów! Ileż tu ognia ileż namiętności – „CAŁUJ MNIE NA ŚMIERĆ!” – będzie bez końca krzyczał wokalista w gorącym finale piosenki! Nie pozostaje mi nic innego, jak jedynie zachęcić Was do podobnych wyznań, próśb i gróźb kierowanych do Waszych ukochanych!
4. CONTEPORARY NOISE SEXTET – UNAFFECTED THOUGHT FLOW (PART1).
Całość pragnę zamknąć piękną klamrą. Zaczęliśmy od pełnego energii saksofonu Stetsona, także saksofonem chciałbym zakończyć. Zespół Conteporary noise (będący raz kwintetem, raz kwartetem, raz sekstetem, w zależności od tego któremu okresowi twórczości się przyjrzymy) to jazz niezwykle zmienny i w swojej zmienności bardzo odważny. Płyta Pig Inside Gentleman to zbiór melodyjnych acz ponurych melodii, potem jest Theatre play music bardzo folkowa (z braku lepszego określenia), w końcu dostajemy taki oto saksofonowy i hałaśliwy wybuch, wejście w płytę o tym samym, co utwór tytule, prawdziwą eksplozję huku, jazgotu, pisków! Jakże się tej nawałnicy oprzeć! Kto choć raz zadał się z kobietą, dobrze zna tego rodzaju orkany i wichury! Wielkie wybuchy, surowe razy, jeden za drugim i nagle tonie to wszystko w zmysłowym i spokojnym centrum utworu, jak w jakimś słodkim, cichym oku cyklonu… ale trzymajcie się mocno, eksplozja lada moment wybuchnie na nowo!