1923 – 1929
Edwin Hubble, na podstawie dokładnych obserwacji, potęguje rozmiary znanego nam do tej pory wszechświata do niewyobrażalnych niemal wielkości. Okazuje się, że nasza galaktyka jest tylko jedną z niezliczonej liczby podobnych i w kosmosie nie znaczymy najprawdopodobniej zupełnie nic. Jakby gargantuiczny rozmiar samej Drogi Mlecznej nie był dla naszego ego wystarczającym upokorzeniem.
W 1929 Hubble dokonuje kolejnego odkrycia. Dzięki obserwacji galaktyk i zjawisku przesunięcia ku czerwieni, dowodzi, że wszechświat znajduje się w ciągłym ruchu i że ruch ten jest ciągłą ucieczką, rozszerzaniem, puchnięciem.
Do tej pory kosmos cieszył się opinią bytu wcale statecznego, z którego można by brać przykład i naukę odnośnie stałości, pewności i niezachwiania. Figa z makiem. Wszystko tańczy, wszystko się oddala. Powstaje, do dziś uznawana za wiążącą, teoria Wielkiego Wybuchu. Wszechświat nie jest odwieczny. Jak wszystko inne miał swój początek. Rozszerza się, odległości ulegają zwiększeniu, oddala nas od siebie, nie mówcie, że tego nie odczuwacie.
2004
Chodzę do liceum, szykuję się do matury. Wszyscy jesteśmy w mniejszym, lub większym stopniu przegrywami, jak to się teraz mówi. Wszechświat się rozszerza, a my tego jeszcze nie odczuwamy.
„A” po szkole chodził na dalszy przystanek, bo wsiadała tam pewna dziewczyna. Chodził więc z głębokim postanowieniem tego, że któregoś dna zagada do niej i jakimś błyskotliwym żartem przekona, że świetny z niego koleś (co było i pewnie nadal jest prawdą). Gdy w końcu zagadał, błyskotliwości wystarczyło na zapytanie, czy Trzynastka już jechała.
„B” przez dwa lata mówił pewnej mijanej na korytarzu piękności „cześć”. Nigdy nie powiedział jej nic więcej. A ona albo mu na to „cześć” odpowiadała, albo patrzyła się nań dziwnie, jakby próbowała sobie przypomnieć, czy go zna i skąd. Od tej reakcji każdorazowo zależało jego samopoczucie danego dnia.
„C” – to ja. Całe miesiące kochałem się to w jednej, to w drugiej, zawsze ktoś się znajdował, jakaś „X”, „Y” albo „Z”. Nie miałem żadnych problemów z gadaniem z nimi, prędzej czy później stawaliśmy się kumplami (czy można być „kumplem” dziewczyny, zwłaszcza, gdy ma się siedemnaście – osiemnaście lat?), ale to wszystko. Granice nie były przekraczane (skojarzenie z Mojżeszem, który granicy nie przekroczył), a ja naiwnie sądziłem, że doskonale swoje westchnienia ukrywam…
Tak więc my byliśmy przegrywami, a wszystkie dziewczyny, przynajmniej te, na których nam zależało, przegrywów do siebie nie dopuszczały. Wszystkie natomiast, jak jedna, spotykały się z chłopakami już starszymi, tak że nieraz zamiast „mój chłopak” mówiły „mój facet”. Uznaliśmy, że to jedna z reguł rządzących światem. Że dostęp do takich maturzystek ma się dopiero mając lat ponad dwadzieścia, jawiło nam się to jak jakieś niezmienne prawo i wartość, jak prawa dynamiki i prędkość światła w próżni. Nie próbowaliśmy tego zmieniać. A przesunięcie ku czerwieni już trwało.
2017
Siedzę w autobusie, słucham Swans, czytam Updike’a (to od niego kradnę myśli o rozszerzaniu się wszechświata). Naprzeciwko siedzi jakaś ona, rzut oka określa – maturzystka – jedna z tych, do której przystępu nie mieliśmy, bo przed nieco ponad dekadą wszystkie pobiegły za starzymii kolesiami. Okazało się, że nasza kolej w tej, jakże pięknej sztafecie, wcale nie nadeszła. Gdy mieliśmy po dwadzieścia, dwadzieścia kilka lat, żadna z maturzystek się nami nie interesowała.
Siedzę więc i myślę, że znów chciałbym być młody, nie przez jakieś przerażenie wynikające z przepływu czasu, nie przez zawalone dawno sprawy, które można by naprawić podchodząc do nich po raz drugi, a właśnie przez te wszystkie dziewczyny. W naszych czasach takich nie było. A teraz są, one i te ich zbyt wyraźne makijaże, mające sugerować, jakoby były bardziej groźne i bardziej zepsute niż są w rzeczywistości. Palą papierosy, mówią brzydkie słowa, czytają pesymistyczną poezję i prozę, wydają się być dziwnie zadowolone ze swojego pędu ku przepaści. Zdają się krzyczeć „zjem twoje serce” i choć groźba to naiwna i zapewne nieprawdziwa, zdarza się, że zjadają je, zjadają!
Więc siedzę w tym autobusie i wygrażam w myślach Edwinowi Hubble i jego odkryciu rozszerzającego się wszechświata. Bo nagle odczuwam, że sam to samo przesunięcie odczuwam, czuję znienacka jak wszystko jest dalsze. Osiemnastoletni ja, z tej odległości jestem już niemal niewidoczny. Mimo wytężonego wzroku, ledwie się rozpoznaję. Dalej jestem też ja dzisiejszy. Ale najdalej jest ona, ten zepsuty i groźny cud z naprzeciwka, któremu ochoczo rzuciłbym serce na pożarcie.
Gdzieś w międzyczasie nastąpiło to przesunięcie ku czerwieni, wszystko zdarzyło się w mgnieniu oka, niemalże tego nie zauważyłem. I nagle już wiem – za daleko, nie przeskoczę tej przepaści. Ani tej, ani żadnej innej. Może rok temu, może w grudniu, może nawet pół godziny temu, zanim całe to przesunięcie miało miejsce. Może wtedy by się udało. Ale teraz już nie. Teraz już za późno.