Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #6 Porozumienie i przymierze.

autor: Zbigniew Herbert; książka: Labirynt nad morzem; powód czytania: klasyk(a)

Esej to sposób widzenia świata innego człowieka. Oczywiście jest nim i powieść, i wiersz, ale przykryte warstwą metafor i fikcji wyraźnie oddzielają od siebie piszącego i czytelnika. Są  bezpieczniejsze, intymną więź nawiązujemy w nich ze sobą samym, tylko zmienionym wskutek czytania.

W eseju nie ma tej granicy. Między piszącym a czytelnikiem musi istnieć pewna zgodność charakterów, choć to związek raczej mentorski niż partnerski. Powiedz czyje eseje lubisz, to powiem Ci kim jesteś. Ja na przykład bardzo lubię te Marka Bieńczyka o winie.

Ale dziś będzie o Zbigniewie Herbercie. Poeta napisał pięć tomów prozy – esejów podróżnych (proszę wybaczyć uproszczoną charakterystykę) i prywatną mitologię (grecką). Mamy też jako czytelnicy nie-poezji do wyboru  jego listy, w kilku tomach, dziś wydawane przez Zeszyty Literackie, i parę proponowanych przez różne wydawnictwa kompilacji: esejów, wierszy, prozy poetyckiej. 

Ja zapraszam do Grecji, w dwóch odmiennych odsłonach. Na początek:

Labirynt nad morzem

Tytułowy labirynt to ten od Minotaura, z pałacu Minosa, obecnie (jako źródłem mitu) często utożsamiany z pałacem w Knossos. Bo podróż po Grecji ze Zbigniewem Herbertem zaczynamy od Krety: Heraklion i jego Muzeum Archeologiczne, Knossos, Fajstos i jaskinia Dikte. Na kontynencie: Epidauros, Brauron,  Delfy, smutna Sparta, Olimpia, przylądek Sunion, Zatoka Koryncka, Mykeny, i wreszcie Akropol. Potem wyspa Delos i wyspa Samos. Na koniec dwa rozdziały mniej więcej z Italii, napisałabym  rzymskie, ale jeden jest o Etruskach (do Etrusków i ich sztuki wraca też Herbert w Barbarzyńcy w ogrodzie), a drugi o Murze Hadriana.

Usprawiedliwię się z tej wyliczanki. Otóż zawsze przed podróżami szukam lektur, które pozwolą mi cieszyć się bardziej, tym co oglądam. Czasem jest prosto (do Czech zabieramy Szczygła ;), zazwyczaj trudniej. Kiedy wrócę na Kretę, kiedy w końcu pojadę do Grecji, na kontynent, na pewno zabiorę ze sobą Labirynt.

Nie jest oczywiście ten zbiór esejów przewodnikiem. Nie podążamy tu trasą lecz za myślą autora, zatrzymujemy się długo w niespodziewanych miejscach: we lwowskim gimnazjum na lekcji łaciny, przy psychoanalizie i Freudzie w podróży, Peryklesie i jego żonie Aspazji, obok niedostępnego kota Maćka i 1700 lat p.n.e. chcąc objąć wyobraźnią skutki wybuchu wulkanu Thera; poznajemy przyczyny wielkości i błędów sir Arthura Evansa i w XIX-wiecznych Atenach próbujemy zrozumieć ciągłość historii (1833 rok, Turcy opuszczają miasto, Ateny liczyły wówczas trzysta domów i dwa tysiące mieszkańców). Ale przede wszystkim oglądamy. 

 On jest i ja jestem.

 Zdań, które chce się czytać w kółko, jest w tej książce ogrom. To powyższe (i poniższe) to o Akropolu.

Wysoko w górze – on! (…)

Powtarzałem sobie tedy niezdarną formułę: on jest i ja jestem, a ogromna przestrzeń czasu, dzieląca daty naszych urodzin, kurczyła się, nikła. Byliśmy współcześni.

Krajobraz:

Ten, który przyjechał tu z paletą włoskiego pejzażysty, porzucić będzie musiał wszystkie słodkie kolory.

Między światłem i cieniem ostra, diamentem wyrysowana linia, bez całej gamy szarości i półcieni, znanych z krajów Północy. Grecy pokrywali kamienie swoich świątyń malowidłami, aby nie oślepnąć.

Rozkołysany poza granice wyobraźni i daleko poza granice wszelkiego opisu -krajobraz Delf.

I w końcu wcale nie najmniej ważny aspekt tej książki: odpowiedzi na pytanie czym jest sztuka? Dlaczego i jak ją przeżywamy? Odpowiedzi uderzająco skromne. Zdumiewające nas czytelników, którzy przywykliśmy myśleć o Herbercie jako o wielkim poecie. Jeszcze bardziej, nas mieszkańców XXI wieku – miejsca gdzie hałas jest wyznacznikiem sukcesu. Nas chwalących się, gdy tylko mamy powód (Ci pokorniejsi), sobą na facebooku. Ta skromność poety, to nie tylko wskazówka jak odbierać sztukę, niesie ona dziś ze sobą nieoczekiwaną wartość: ukojenie. Dzięki Herbertowi hałas cichnie.

Nie będąc uduchowionym ponad miarę, poszukiwałem zawsze materialnych śladów, aby nawiązać porozumienie i przymierze.

Fakt, że wobec arcydzieł czułem się zawsze niepewnie, uważałem za rzecz naturalną. Jest dobrym prawem arcydzieł, że burzą naszą zarozumiałą pewność i że kwestionują naszą ważność.

Za pokorę i uciszenie dawały mi w zamian „miód i światło”, jakiego sam w sobie nie potrafiłbym stworzyć.

Zbigniew Herbert wspomina, że w muzeach, ich ogromie, często wybierał sobie jeden przedmiot i starał się go zapamiętać jak najdokładniej. Czasem szkicował, uczył się na pamięć: rysunku na wazie, albo płaskorzeźb na sarkofagu. Rezygnował z dodatkowej podróży, żeby czemuś co podziwiał poświęcić jeszcze jeden dzień.

Ja zatrzymam się nad jeszcze jedną myślą poety. Wraca ona do mnie od czasu lektury Barbarzyńcy w ogrodzie. Dotyczy sztuki, literatury, tradycji. Mogłaby być takim, nieco przydługim, mottem, do Lektur uzupełniających. Tłumaczy poczucie obowiązku, które często towarzyszy mojemu czytaniu. Obowiązku wynikającego ze świadomości, że bez wiedzy ponoszę duchową stratę.

Istnieje błędny pogląd, że tradycja jest czymś podobnym do masy spadkowej i że dziedziczy się ją mechanicznie, bez wysiłku (…) A tymczasem, w istocie, każdy kontakt z przeszłością wymaga wysiłku, pracy, jest przy tym trudny i niewdzięczny, bo nasze małe ja skrzeczy i broni się przed nim.

I ta sama myśl w Barbarzyńcy w ogrodzie, podana ciut inaczej. Herbert cytuje T.S. Elliota: Nie można jej [tradycji] odziedziczyć; kto jej pragnie musi ją wypracować ogromnym wysiłkiem. Po pierwsze wymaga poczucia historycznego, które uznać należy za konieczne dla każdego, kto chciałby nadal być poetą po przekroczeniu 25 lat życia.(…)Całokształt literatury Europy od Homera(…) istnieje równocześnie i tworzy równoczesny porządek.

Nie mam ambicji tego porządku, całego, objąć zrozumieniem. Ale lubię go odnajdywać.

Na koniec sprawy historyczne, bo Herbert wspaniale zagłębia się w historię, ożywia ją, wyprowadza niespodziewane związki (i miałam już skończyć z cytatami, ale nie mogę się powstrzymać):

Jeśli nawet przyjąć, że znamy wszystkie istotne fakty z dziejów Etrurii, jakże blada i abstrakcyjna wydaje się opowieść o nich wobec historii Rzymu pełnej krwistych postaci – bohaterów, senatorów, generałów. Ale ten brak okupiony zostaje nowym widzeniem dziejów ludzkiej rasy i wskazuje na biologiczny charakter zjawiska cywilizacji. Historia Etrusków jest jakby historią wymarłego gatunku zwierząt. Wysoki, pozornie nieludzki, punkt obserwacji.

Dodam, że ten sam punkt widzenia poeta przyjmuje opowiadając o Minojczykach i o Katarach (o tych drugich w Barbarzyńcy w ogrodzie).

Informacyjnie: dzisiejszy stan badań i dwa pojawiające się w Labiryncie motywy: wspaniała wilczyca kapitolińska nie jest zabytkiem etruskim, ale pochodzi z epoki karolińskiej – są jeszcze badacze, którzy próbują opierać się tej prawdzie, ale szczegółowa analiza i wyniki badań izotopem węgla wydają się jednoznaczne. Archeologia odrzuca też hipotezę, bardzo zresztą poruszającą, Hansa Georga Wunderlicha, że pałace minojskie mogły być w rzeczywistości nekropoliami.

Agnieszka Ardanowska

Fotografia tytułowa za wikipedia commons Christophe Meneboef Widok na Akropol ze wzgórza Mouseion

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

0 comments

  1. Obecnie zbyt niewielkie mam doświadczenie z Herbertem czy Grecją (ale planuję to zmienić), aby się odnieść do tekstu, niemniej bardzo spodobał mi się pomysł czytania przed wyjazdem książki dotyczącej miejsca, gdzie się jedzie – dziękuję za inspirację, zacznę praktykować podczas tegorocznych wakacji (oby to tylko nie był słomiany zapał).