Tak se myślę. Myślę se o science fiction i o baśniach. Myślę se, że to w zasadzie jest jedno i to samo, przynajmniej na niektórych płaszczyznach.
Jakiś czas temu w rączki mi wpadła i spore w głowie zamieszanie poczyniła książka Bruno Bettelheima Cudowne i pożyteczne: o znaczeniach i wartościach baśni. Książka z jednej strony bogato opisująca psychologiczne znaczenie baśni dla rozwoju dziecka, z drugiej przyglądająca się baśni samej w sobie, baśni jako takiej. Z lektury tej wynotuję zaraz kilka cech tego gatunku i roli, jakie cechy te odgrywają w rozwoju młodych czytelników.
Baśń jest, według Bettelheima pewnym narzędziem, mającym ułatwiać dziecku budowanie relacji ze światem. Ma podsuwać pewne wyjaśnienia, ma służyć do rozładowywania pewnych napięć, wspomagać zdrowy rozwój emocji i wyobraźni. Robi to za pomocą całego szeregu swoich elementów składowych.
Złudne odległości.
Baśń zawsze dzieje się w odległym, nie do końca określonym miejscu. Często słyszymy więc słynne „za siedmioma górami, za siedmioma lasami”, albo inne wprowadzenie sugerujące, że historia toczyć się będzie daleko stąd. Czasem bywa to „pewien ogród”, „czarny las”, „pewne miasteczko” – miejsce niedookreślone.
Podobnie ma się sprawa z bohaterami baśni. Często nie poznajemy ich imion, są to jednak postaci archetypiczne, które łatwo poddać podobnemu, uogólniającemu wyobrażeniu. Stary ojciec i jego trzech synów. Zła macocha i niesprawiedliwie traktowana pasierbica. Brat i siostra. I tak dalej i tak dalej. Są to zawsze postaci jednowymiarowe. Źli ludzie są źli, dobrzy są dobrzy i tak dalej. Jedyną postacią ulegającą przemianie, jest główny bohater. Treść baśni jest polem dla tej przemiany.
Kolejnym, ważnym elementem świata przedstawionego w baśniach, jest magiczne nacechowanie świata, w którym toczy się akcja. Mówiące zwierzęta, wiedźmy, czary, wszelakiej maści potwory, wymieniać można by długo. Czytelnik nie może mieć żadnych wątpliwości: miejsce, bohaterowie i treść baśni nie ma z nim nic wspólnego. I o to chodziło!
Chytra sztuczka.
Jako, że wszystkie elementy składowe baśniowego świata są wyraźnie oderwane od rzeczywistości, problemy na jakie natrafiają ich bohaterzy, wydają się być zaskakująco ludzkie i konkretne. Po dokonaniu pewnych uproszczeń dostrzegamy, że postaci dziewczynek często muszą stawić czoła niesprawiedliwym i okrutnym macochom i wiedźmom, chłopcy natomiast walczą z postaciami dość jasno uosabiającymi męski pierwiastek brutalnej siły – smoki, olbrzymy, wszelakiej maści potwory. Bohaterowie niepozorni, najmłodsi z rodzeństwa, najmniej przystosowani do podjęcia życiowych wyzwań przechodzą przemianę i swoimi działaniami zawstydzają starszych konkurentów. Często poruszane są też problemy zagubienia, samodzielności, znalezienia pokarmu…
Bettelheim w swojej książce szczegółowo i dobitnie dowodzi, że problemy, na które napotykają bohaterowie baśni i czytające baśnie dzieci na kolejnych etapach swojego rozwoju, to tak naprawdę te same problemy. Stosunek do rodzica, niepewność związana z wyzwaniami stawianymi przez społeczeństwo i szeroko pojęty świat, wszystko to znajduje odbicie w opowieściach jakie spotykamy w większości baśni.
Dziecko, borykające się z pewnymi problemami, zauważa, że bohaterowie jego ulubionych baśni muszą się zmierzyć z wyzwaniami cokolwiek podobnymi. Rodzi się pewnego rodzaju więź, przeniesienie swoich bolączek na bohaterów z którymi się utożsamia. Poza tym lektura przynosi szereg wyobrażeń, w których dokonuje się rozładowanie napięć za sprawą towarzyszących opowieści fantazji i emocji. Wszystko to dzieje się na bezpiecznym gruncie – przecież baśń przekonała już swego czytelnika, że dzieje się „daleko, daleko stąd” i „dawno, dawno temu”. Polem dla wyrzucenia gwałtownych emocji i napięć staje się fikcyjna przestrzeń.
Chłopiec niepokojony negatywnymi odczuciami względem swego ojca (Bettelheim przywołuje tutaj fazę edypalną), nie może sobie pozwolić na otwarte przyznanie się do nich i zmierzenie się z nimi w rzeczywistości. Baśń daje mu możliwość ubrania ich w szaty dzielnego rycerza walczącego ze złym smokiem i zbudowania wokół nich całego szeregu fantazji, w których emocje zostaną bezpiecznie rozładowane. Cóż za wspaniały mechanizm, prawda?
Ciąg dalszy nastąpi.
Tutaj wypada mi postawić kropkę, a raczej wielokropek, bo tekst ma jeszcze przecież drugą część, w której to okaże się, skąd w dłoniach Czerwonego Kapturka znalazł się pistolet laserowy… Bo przecież o podobieństwach między baśnią o fikcją naukową mieliśmy tutaj mówić. I mówić będziemy, lada moment do tematu powrócę! Czuwajcie!
0 comments
[…] Kontynuacja poprzedniego tekstu, dla złapania ciągłości, zalecam zajrzeć tutaj: https://statekglupcow.wordpress.com/2017/05/23/o-tym-jak-czerwony-kapturek-zlaserowal-zlego-wilka-1-… […]