Type and press Enter.

Dwie uprawy / Robinson Crusoe, Daniel Defoe

Robinson jest sam. Dzień w dzień krąży między plażą, lasem, swoimi zabudowaniami i obowiązkami, znaczy śladami piasek, w trawie wydeptuje ścieżki. Te świadectwa jego przeszłej obecności, są mu przez czas jakiś jedynymi towarzyszami. Trochę jak picie do lustra.

Albo jak te poranki w zimie, gdy wstaję stanowczo za wcześnie i za zimno, gdy ze zwieszoną głową idę przed siebie i wzrok mój znajduje własne moje ślady z dnia wczorajszego. Zatrzymuję się nieraz przy nich, przez chwilę porównuję ślady podeszwy w śniegu, stwierdzam, że są takie same. Jest w tym rozpoznaniu pewna gorycz i rozczarowanie. Wchodzę wówczas w te ślady, jak wagon na tory i jadę do przodu, zastanawiając się, czy jest tu poza mną ktoś jeszcze? Nie ma. To tylko ja z wczoraj.

*

A zatem bezludna wyspa. Robinson Kreutzner siedzi na niej wystarczająco długo, by ją poznać i ujarzmić. Wydeptał ścieżki, wysiał zboże, wybudowawszy dom udomowił zwierzęta (bo jak bez domu udomawiać?), zebrał plon… czegóż on tam nie dokonał? Wyspa, a przynajmniej ta jej część, którą gospodarował, w końcu musiała jednak okazać się terenem zbyt ograniczonym i uległym, by nie wzbudzić w nim pragnienia ujrzenia nowych horyzontów. W końcu zbadał więc Robinson także siebie samego.

Kultura bierze się z ziemi. Proces uprawy, nawożenia jej, czynienia sobie poddaną, posłuszną i uległą, jest przecież bliźniaczy do tego, co rozumiemy przez słowo „kultura”. Czy nie chodzi w niej o to, by w żmudnej pracy, w nawożeniu, podlewaniu i pielęgnacji wyrywać duszę z dzikości natury, a później zrywać owoce owej wyrwanej duszy? Ta dwoistość, to współbrzmienie tego, jak zarazem opornymi i uległymi względem pracy są oba te tereny: ziemia i dusza, są doprawdy zaskakujące! Uprawa. Trzeba to słowo zważyć w ustach, wymawiać trzeba je z pewnym namaszczeniem: mówi się o tajemnicy!

ROBINSON3

Na kartach książki wszystko dokonuje się w rytmie takich oto słów: brudne ręce, odciski na dłoniach, pot na czole, żmudny wysiłek, krew. To, co ważne, tradycyjnie, dzieje się między słowami. A zatem uprawa. Przygody Robinsona Crusoe, spisane przez Daniela Defoe, są opowieścią o uprawie właśnie.

Gdy czytałem o przygodach rozbitka w szkole, będąc dzieckiem, podziwiałem jego zaradność i upór, które pozwalają mu ocaleć. Jako chłopiec, rzecz jasna, splatałem potem fantazje o podobnych przygodach. Gdy czytam go teraz, książka staje się opowieścią o przemianie. Jak każdy w odpowiednim wieku (dopasowywanym do każdego z nas indywidualnie) mam już za sobą swoje rozbicia, swoje burze, próby uprawy i tak dalej… Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że Defoe nie kłamał, i że codzienne wydeptywanie tropów w śniegu prowadzi dokądś więcej, niż same ślady podeszew.

*

I najważniejszy (przynajmniej dla mnie) moment całej opowieści: chwila, gdy po uporaniu się z wyspą, po okiełznaniu ziemi i zdobyciu plonów, wreszcie po owocnej uprawie samego siebie, Robinson wychodzi na plażę i znajduje w piasku odcisk ludzkiej, nie swojej, stopy. Czy więcej tam zachwytu, czy przerażenia? Trochę to rozumiem, bo porównując swoje wczorajsze i dzisiejsze ślady, czynię to z mieszaniną nadziei i niepokoju. Co będzie, gdy okaże się, że jest tutaj jeszcze ktoś inny?

Wasz Paweł M.
Ilustracje pochodzą z wydania książki z 1920 roku i są autorstwa N.C. Wyetha.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *