Type and press Enter.

Podarte listy, pęki i prawda / Zwady miłosne / Molier

Cóż to jest za opowieść! Poplątana, pełna pęków i węzłów, jak na tytułowe Zwady miłosne przystało. Rok 1656, zatem Molier wciąż przed-paryski, obficie jeszcze czerpiący i pożyczający, ale błyszczący już jasnym blaskiem humoru, geniuszu.

Poplątanie Zwad miłosnych jest tak wielkie, że w kolejnych wiekach teatr zrezygnował z odgrywania komedii w całości, zadowalając się w pełni dwoma jej aktami. Gordyjskie węzły, przy braku miecza z jednej strony i konieczności żywego ich splatania i rozplatania na scenie z drugiej, okazały się rzeczą zwyczajnie zbyt złożoną. Stałe zmiany planów, postaci uszeregowane w kilka przeplatających się ze sobą na różnych płaszczyznach par… wszystko to, dzięki błogosławieństwu druku, niemal zastyga, pozwalając na dokładniejsze przyjrzenie się w zwolnionym tempie.

Niech o gmatwaninie całości świadczy fakt, że samo streszczenie, zarysowanie fabuły, przywodzi na myśl labirynt. Rdzeniem historii jest opowieść o dziewczynie, chowanej w przebraniu jako chłopiec. Nikt nie wie niczego o jej prawdziwej płci – nawet ojciec i siostra. Owa siostra skupia na sobie uczucia dwu amantów, z kolei jeden z nich jest celem westchnień dziewczęcia w przebraniu, które pod osłoną nocy, podszywając się pod siostrę, ślubuje sobie z tamtym dozgonną miłość, rzucając iskrę na tę górę prochu. Siostra w przebraniu obiecuje bowiem miłość temu, którego tamta nie kocha, stając na drodze prawdziwym uczuciom tego drugiego. Tutaj każdy kogoś kocha, pragnie, nienawidzi, obawia się…

Boy Żeleński, we wstępie jak zwykle niezawodnie wprowadza w utwór, tłumacząc, że motyw dziewczęcia w przebraniu chłopca to stale powtarzający się refren w teatrze włoskim, skąd Molier zapożyczył go niemal w całości. Czy Zwady są zatem zaledwie kalką istniejących już wcześniej komedii z południa? Tak napisze o tym tłumacz i komentator:

Ale ta licha intryga sztuki ginie doprawdy pod obfitością tego, co już Molier daje z siebie: cała ta jego oryginalna, samodzielna część sztuki tętni humorem, werwą, nieraz uczuciem. Ten paradny Kasper (…) ze swoimi monologami; ten Metafrast (…) będący tak artystycznym rozwinięciem „doktora” z pierwszych fars Moliera; to nieporozumienie między dwoma starcami, to już rzeczy kreślone ręką mistrza.

(Proszę zauważyć, że w przytaczanym fragmencie Boy pisze o motywach, o których nie wspominałem wcześniej. Bogata scena pierwszego planu splata się bowiem z dodatkowymi pękami planu dalszego. Pisanie o całości wywołałoby jedynie zamieszanie. Nie bez powodu ponad połowy utworu na scenie zwyczajnie się nie gra.)

Figury już rozstawione, w ruch mogą już iść całe te Zwady miłosne! Nieporozumienia misternie splatane na przestrzeni kolejnych pięciu aktów, spiętrzają się i tylko Molier, czytelnik i kobieta w męskim przebraniu mają w ręku klucz do rozwiązania całego tego galimatiasu! Na moment ten czeka się z niecierpliwością, napięcie stale narasta nieznośnie, mimo że już w pierwszych aktach zdaje się sięgać absurdalnych szczytów. Od początku dobrze wiemy, na co czekamy, nic nas nie zaskoczy. Mieczem tnącym ten węzeł będzie zdjęcie masek, pokazanie prawdziwej twarzy, prawda.

Najlepszą rzeczą w komedii Moliera jest ten cudowny wielogłos: Erast kocha Łucję. Kasper, służący Erasta, kocha Marysię, służącą Łucji. Każda kłótnia między państwem niesie za sobą równoległą kłótnię między ich służącymi. Darcie listów, wypominki, urażona duma i obelgi, powtarzane jak refreny. Pan i sługa wzajemnie utwierdzający się w zapalczywości i gniewie, pokojowa, podsycająca gniew swej pani, jednocześnie dbająca o swą własną zawiść do niedawnego kochanka… Walery, nie rozumiejący, dlaczego Łucja, wcześniej przecież ślubująca mu miłość, teraz wszystkiego się wypiera i nic dziwnego, skoro ona o ślubowaniu niczego nie wie, bowiem podszyto się pod nią… wszystko to dzieje się naraz, napędzane jest wielkim nieporozumieniem, do samego końca zakrytym przed bohaterami. Cudowność!

Chyba jedynie Maskaryl, sługa Walerego, nieborak, chciałby tylko i wyłącznie świętego spokoju – zwłaszcza gdy w grę wchodzą szpady i groźby karalne; jego uniki są doprawdy przekomiczne! To jego za długi język sprawia, że nieporozumienie zatacza coraz szersze kręgi, ani się obejrzy i już – wszystkie ostrza mierzą w jego stronę!

Zwady miłosne, jako swego rodzaju dzieło „przedmolierowskie”, jest nie lada gratką, utworem zabawnym i wcale udanym (mimo wszystkich zawirowań i niejasnych tłumaczeń). Moment, w którym Maskaryl symuluje atak kaszlu, by uniknąć udziału w potajemnej, nocnej misji; moment, w którym para kochanków, do niedawna nie widzących poza sobą świata, czyta na głos listy miłosne, by po chwili ostentacyjnie je podrzeć; moment w którym z twarzy bohaterki spada maska i wszystkie zagadki, przecięte w jednej sekundzie, rozwiązują się…

Mimo że cała sztuka jest wyraźnie niedoskonała, to w wymienionych momentach pobłyskuje już Molier, który pewnym krokiem wejdzie do Paryża, zdobędzie go nie biorąc jeńców i wybuchnie śmiechem, mającym trwać przez wieki. To już ostatni etap jego tułaczki. Kolejny utwór, Pocieszne wykwintnisie, to Paryż, zachwycony król i świat kładący się młodemu, wędrownemu komediantowi do stóp. Zwady i poprzednie sztuki doskonale świadczą o tym, że jest już gotów!

Wasz Paweł M
Ilustracja zdobiąca artykuł to obraz z wydania Zwad Miłosnych z 1682 roku, autor: Pierre Brissart.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *