Type and press Enter.

Astrofizyka dla Ciebie?

Ilekroć Neil deGrasse Tyson wylicza sto miliardów galaktyk, a w każdej z nich po sto miliardów gwiazd, moje skojarzenia biegną do stu atletów, z których każdy zjada sto kotletów. To z kolei każe wyobrażać sobie wszechświat, jako wielką, toczącą się przed siebie lokomotywę. Dobrze być na pokładzie.

Tyson jest obecnie jednym z najsłynniejszych popularyzatorów nauki jako takiej (z szczególnym uwzględnieniem astrofizyki właśnie). Patrząc na niego, widzę jednocześnie naukowca, internetowego celebrytę, postać przewijającą się w setkach materiałów różnej jakości: od programów popularnonaukowych, po dziesiątki wątpliwej jakości memów, zalewających różnorakie portale… Jak poradzi sobie na polu książkowym?

Główny zamysł książki: zwięzłe przekazanie garści informacji z bardzo rozległej dziedziny w możliwie przystępny sposób, zostało w stu procentach wypełnione. W charakterze pobudzającej ciekawość miniaturki, książka jest wręcz wyśmienita. Ale jak wypadnie, gdy spojrzymy na jej inne walory? Tutaj odczucia mam już mieszane.

Jest pewien humanistyczny, poetycki, rzec można, pierwiastek w Astrofizyce. Wyraża się to głównie w tematyce i rozkładzie kolejnych rozdziałów. Na Ziemi jako i w niebie, to przebicie się przez epoki odkryć i myśli. Opis tego, jak człowiek przechodzi od pełnego fascynacji patrzenia w niebo, w stopniowe rozumienie rządzących nim mechanizmów, jak w końcu staje się niebieskim podróżnikiem… Piękny jest zachwyt z jakim Tyson stwierdza jednakowość praw dla całego wszechświata, zaiste, jako w niebie tak i na Ziemi!

Kolejne działy są niezwykle różnorodne. Odwrócenie perspektywy w tekście o egzoplanetach, zabawne rozdziały – wyliczanki, dotyczące Układu Słonecznego i różnych pierwiastków, stale towarzyszą nam przyjemne zmiany tempa. Książka nie toczy się ociężale, co wielu mogłoby kojarzyć się z naukami ścisłymi; opowieść Tysona to raczej pełen podskoków, wesoły marsz przez ogrom kosmosu!

Pora na owe wspomniane wcześniej mieszane odczucia. Jeśli w momencie chwytania książki w mniejszym lub większym stopniu siedzi się z nosem w gwiazdach, istnieje spore prawdopodobieństwo, że nie znajdzie się w niej nic nowego. Jest to zatem raczej Astrofizyka dla laika. Jeśli czyjaś wiedza o wszechświecie kończy się na wyliczeniu wszystkich ośmiu planet i Plutona (w czym nie ma niczego złego), książka Tysona może rzeczywiście spowodować prawdziwy wybuch ciekawości i fascynacji. Dla osób z tematem obeznanych, będzie to „jedynie” ciekawe i zręczne usystematyzowanie znanych faktów.

Po drugie. Humor. Rzeczy, które sprawdzają się wyśmienicie w charakterze internetowego memu i żarty brzmiące zabawnie w popularnonaukowym programie telewizyjnym, niekoniecznie muszą zachować wszystkie swoje walory przy zmianie nośnika. Okazuje się, że przeskakując na papier gubią większość z nich. Uwagi autora, owszem, bywają zabawne, ale zazwyczaj ograniczają się do dziwnych porównań z rzeczywistością.

Poza tym Tyson zdecydowanie przesadza z tą formą. Ja naprawdę jestem sobie w stanie wyobrazić płaski dysk galaktyki bez pisania o naleśniku, również Saturn, spłaszczony na biegunach nie wymaga porównania do hamburgera. Ja wiem, że to jest BESTSELLER NR 1 W USA (książka oznajmia to już na okładce, nad tytułem), ale bez przesady. Nasza wyobraźnia spokojnie jest w stanie podnieść pewne wizualizacje bez kulinarnych porównań! Astrofizyka dla wygłodniałych?

Szkoda, wielka szkoda, że ta całkiem rzetelna (choć w większości podstawowa) treść, przedstawiona w naprawdę niezwykłym i ciekawym rytmie, w dodatku pełna głębszych wyobrażeń i myśli, tonie w tej formie, która (wraz z postępem lektury) bardziej i bardziej przypomina popularnonaukowe show, z wymienianiem coraz to nowych ciekawostek i prostych porównań.

O tym, że książkę rejestruję jako zjawisko dodatnie, ostatecznie przesądza rozdział ostatni i zawarta w nim świetna, głęboka myśl. Nagły humanizm i empatia między skróconymi wykładami astrofizyki. Twarde stąpanie po ziemi, czy chodzenie z głową w chmurach?

Kiedy przystaję i rozmyślam nad naszym rozszerzającym się wszechświatem, jego gnającymi byłe dalej od siebie galaktykami zanurzonymi w rozciągającej się bez końca, czterowymiarowej tkance czasu i przestrzeni, czasami zapominam, że po tej Ziemi chodzą niezliczeni ludzie, głodni i bez dachu nad głową, i że wśród nich jest nieproporcjonalnie dużo dzieci.

Astrofizyka dla… Zamykając ten potok myśli, trzeba podsumować: dla kogo ta astrofizyka? Dla zabieganych, owszem, tytuł nie chybia. Krótkie rozdzialiki, spisane lekkim językiem i podane w przyjemnej formie, zwracają uwagę i pozostają w pamięci, nawet jeśli przyjmuje się małe dawki lektury. Z przyczyny prostoty i pewnych podstawowych sfer (nie mylić z brakiem rzetelności!), w których porusza się autor, tytuł może okazać się lekkim rozczarowaniem dla czytelnika patrzącego w gwiazdy, wymagającego wiedzy ciężkiego kalibru. Z kolei prosty język i jeszcze prostsze zasypujące nas gradem porównania, mogą okazać się przeszkodą dla ludzi szukających dodatkowych walorów narracyjnych i językowych (proszę jednak pamiętać: różnorodność i pomysłowość nadganiają). Czy jest to zatem Astrofizyka dla Ciebie?

Wasz Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *