Type and press Enter.

Lektury uzupełniające # 12. To co przynosimy do świątyni czyli piękno Wieży Babel.

 

Książka: Nazwy; Autor: Don DeLillo; Powód czytania: ulubiony pisarz

Fabuła w książkach DeLillo nie ma kluczowego znaczenia. Nie oznacza to nudnej czy rozmytej prozy, DeLillo jest pisarzem skoncentrowanym, osie fabularne tworzy zawsze intrygujące, czerpiąc z tradycji kryminału, nie uwalnia słów w słowotokach, bez przyczyny, lecz jednocześnie fabułę traktuje jako narzędzie, szkielet, na którym opierają się słowa. W Nazwach jest to podwójnie oczywiste, bo to przecież książka o nazywaniu, przypisywaniu znaczeń i o sposobach w jaki język kształtuje życie. Bohaterowie wciąż coś mówią (dialogi są oczywiście znakomite), piszą, szukają prawdy o świecie w relacji między dźwiękiem a jego zapisem, a nawet w kształcie liter starych alfabetów. Przez słowa i język usiłują się zdefiniować i urzeczywistnić – mocnym, wspaniałym obrazem jest tu skromny pokój Owena Brademasa, wypełniony wyłącznie przedmiotami o silnych, konkretnych nazwach.

Większa część akcji Nazw dzieje się w Grecji. Po latach DeLillo powie: „Nazwy pozostały ze mną z powodu języków, które słyszałem, w których czytałem, których liznąłem i którymi próbowałem mówić, i trochę mówiłem, i z powodu słonecznego blasku oraz żywiołowych krajobrazów, które próbowałem wmieszać w zdania i akapity tej książki.”[*]

Wmieszał Grecję w tę prozę znakomicie. Wspaniałe są już pierwsze akapity o Atenach – „mieście zahartowanym na hałas. Dla Ateńczyków hałas to swoisty deszcz, uwarunkowanie ukształtowane przez naturę (…)Trzydzieści siedem stopni ciepła, czwarta po południu, bezlitosne światło (…) Bezbłędność szczegółu. Tyle właśnie daje nam światło. Przyglądaj się detalom w poszukiwaniu własnej prawdy, własnej radości. Oto grecka specyfika.” Niezwykle sugestywnym było dla mnie odkrycie, że do opisu wrażenia jakie robi Akropol użył Don DeLillo prawie tych samych słów co Zbigniew Herbert w „Labiryncie nad morzem” –  „kłopot w tym, że on tam jest” (DeLillo) „on jest i ja jestem” (Herbert) – obydwaj oddają ten sam zachwyt, lęk i poczucie ogromu, nieskończoności, zaskoczenia istnieniem naraz własnym i tego zawieszonego w czasie miejsca.

Paralelność wrażliwości obu poetów słowa (rzecz jasna DeLillo nie pisze wierszy, a „Labirynt nad morzem” to eseje) widać też w innych refleksjach, na przykład w podobieństwie odbioru kultury minojskiej jako radosnej na sposób współczesny, w opisie dzikości i niedostępności Peloponezu.

Czytając DeLillo można odczuć zmysłową przyjemność, płynącą z obcowania z idealnie dobranym słowem. Nazwy  przetłumaczył Robert Sudół, warto książki DeLillo na liście do przeczytania dobierać według kryterium tłumaczenia, bo nikt inny, nie przenosi na język polski tej prozy równie genialnie.

W filmowo najatrakcyjniejszej warstwie Nazwy są powieścią o dziwnej sekcie i rytualnych morderstwach. Poza Grecją poruszamy się tu trochę po Bliskim Wschodzie, Indiach, Pakistanie – „Brak kawy, brak oleju opałowego, brak części zamiennych do samolotów bojowych. Stan wojenny, czarny rynek, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, Bóg jest wielki”. Główny bohater „dość wysoki facet o inteligentnej twarzy i włosach w kolorze khaki” jest analitykiem ryzyka w wielkiej międzynarodowej firmie. James Axton lata samolotami, zbiera  dane, walczy o utrzymanie rozpadającego się małżeństwa. W ateńskie wieczory spotyka się z przyjaciółmi, podobnymi mu rozbitkami z wielkich korporacji: „Dick i Dot byli naszą ulubioną parą z komiksów. Gdy już opowiedzieli swoje historie, zadowalali się wydawaniem odgłosów w tle, śmiejąc się swobodnie i miło, nagradzając nas w ten sposób za okazaną im tolerancję.” „Czy nadeszła ta chwila wieczoru, kiedy mężowie i żony się odnajdują, dławiąc ziewnięcia, nawiązują kontakt wzrokowy w kłębach dymu? Czas iść, czas przybrać z powrotem nasze mroczne kształty. Tożsamość na użytek publiczny jest znużona własnym blaskiem.”

Bo przede wszystkim jest DeLillo arcyinteligentnym komentatorem codzienności, naszych żalów, radości, pragnień i wyobrażeń. „Rozrywka to nie wytchnienie od rutyny, lecz gorączkowe życie, porządek społeczny postrzegany jako coś tymczasowego.” Co ważne, komentatorem życzliwym. Bo choć poczucie humoru amerykańskiego pisarza opiera się na ironii, jest ona pozbawiona złośliwości i okrucieństwa. DeLillo nie jest twórcą ponurym (z czytanych przeze mnie książek najbardziej ponura jest obciążona strachem „Libra”), podkreślam to nie pierwszy raz, gdyż biorąc pod uwagę tematykę – czyli najprościej rzecz ujmując całkowite zagubienie człowieka w zgiełku świata – jest to fakt zaskakujący. W trakcie czytania każdej książki DeLillo zdarzało mi się śmiać w głos, przy Nazwach kilkakrotnie, choć nadal to „Gwiazda Ratnera” jest królową delillowskiego humoru.

 W Nazwach dostajemy mnóstwo motywów charakterystycznych dla całej twórczości Amerykanina. Spiski i CIA, film (znakomite refleksje o przemyśle filmowym) jako główne medium współczesnego świata, związki międzyludzkie i ich efemeryczność, rozmywanie się indywidualnego istnienia w pozbawionej strefy bezpieczeństwa rzeczywistości, „holdingi – kolekcjonerzy” i „symetria błędnie rozpoznanych tożsamości” (później tak fenomenalnie zobrazowana przez podążających ścieżką DeLillo twórców w podwójnym, filmowym i literackim, „American Psycho”).

Nazwy Don DeLillo napisał w 1982 roku. Wyznaczają one pewną cezurę w jego twórczości. Jak pisarz stwierdza w wywiadzie dla „The Paris Review” wcześniej zdarzało mu się napisać rzeczy, które „nie błagały by zostać napisane (…) Kiedy pracowałem nad Nazwami wymyśliłem nową metodę -przynajmniej dla mnie nową. Kończąc akapit, nawet zaledwie trzywersowy, automatycznie przechodziłem na nową stronę , by zacząć kolejny. Żadnych zatłoczonych stron. To pozwoliło mi zobaczyć dany zestaw zdań wyraźniej.”

Mój egzemplarz Nazw pełen jest podkreśleń i notatek na marginesach. Od przepisania na użytek recenzji połowy książki udało mi się powstrzymać z połowicznym sukcesem. Dlatego teraz mała księga cytatów:

 „Wydaje się, że to idzie w parze: tkanie dywanów i niestabilność polityczna”

„W tym stuleciu pisarz prowadzi rozmowę z obłędem. O dwudziestowiecznym pisarzu możemy również powiedzieć, że aspiruje do obłędu. Niektórym się udało, rzecz jasna, więc mamy dla nich szczególne względy. Dla pisarza obłęd to ostateczne wydestylowanie jaźni, ostateczna korekta redakcyjna. To zagłuszenie fałszywych głosów”

„Wszędzie jeżdżę dwa razy. Raz, żeby doznać błędnego wrażenia, drugi raz, żeby się ugruntowało.”

„Pojazdy wpadają na nią [ulicę w Lahore] z animowaną werwą przedmiotów obdarzonych ludzkimi cechami, silnie zindywidualizowane, na pozór zdecydowane, żeby wywołać wesołe piekło wśród statecznej pretensjonalności bulwaru.”

„w trakcie tej wędrówki pośród dżinistów, muzułmanów, sikhów i buddyjskich uczniów w Sarnath, ogłuszony raz za razem przez baśniową dynamikę hinduskiej mitologii, zaczął znowu myśleć o sobie jako o chrześcijaninie, po prostu, żeby mieć jakąś fundamentalną tożsamość, połączyć się z codziennym miszmaszem widzianym dokoła.”

„Wszystko w Indiach było listą. Nic nie pozostawało samotne, pojedyncze, bez towarzystwa postaci z panteonu.”

„Wszyscy mówią. Mijam rusztowanie i schodzę po stopniach, słysząc jeden język po drugim, bogaty, chropawy, tajemniczy, silny. To właśnie przynosimy do świątyni, nie modlitwę, nie śpiew, nie zarznięte barany. Naszym ofiarowaniem jest mowa.”

Nie sadzę, żeby poszukiwanie właściwości świata czy choćby silniejszego samourzeczywistnienia przez bohaterów Nazw przynosiło jakieś konkretne odpowiedzi. Kuszące traktowanie sekty (znakomicie wymyślonej i opisanej), jako głównej osi fabularnej książki jest o tyle niebezpieczne, że może zubożyć nam czytanie. W rytualnych morderstwach nie objawia się żadna prawda, choć z pewnością pierwotna intensywność doznań (i przykład humoru z piekła rodem w opisie mlaskania młotków). Sekta jest fabularnym narzędziem do śledzenia mrocznych stron językowych poszukiwań i kolejnych zagubionych dusz. U progu odkrycia tajemnicy, „przedwerbalnych znaczeń” znajdziemy się raczej w ostatnim pokoju Owena, czytając pełne błędów ortograficznych opowiadanie Tapa albo zwiedzając wraz Jamesem Partenon. Do prozy DeLillo warto podchodzić jak do poezji, odejść od pytania, czy zrozumiałem, zastanowić sie nad tym co się czuje.

Może się wtedy okazać, że to wcale nie jest trudny pisarz.

Szukając grafiki, która mogłaby zobrazować tę recenzję, oglądałam głównie alfabety i krajobrazy. Mogłyby na górze strony znaleźć się starożytne inskrypcje, domy wieżowe z półwyspu Mani, jakaś wysepka Cyklad, albo Lahore, jezioro Rajsamand, czy oszałamiający mogolski grobowiec. Stanęło na klasyce – Partenon. Ale jeszcze jeden obraz, bardzo ciekawie wpisujący się w treść Nazw chciałam tu pokazać. Nabrzeże zabudowane schodami prowadzącymi w Ganges czyli ghaty, tutaj z Waranasi. Uderzyło mnie podobieństwo tego kolażu zdjęć (z pewnością nieprzypadkowe) do obrazu Bruegla. Przy całym swoim lingwistycznym opętaniu bohaterowie Nazw nie posługują się ani razu symboliką Wieży Babel. Ale rytualne kąpiele tłumów schodzących z ghatów w rzekę są w Nazwach opisane i z pewnością jest to wielojęzyczny tłum, tak jak z pewnością jest to książka o pomieszaniu języków i szukaniu tego wspólnego.

Także na koniec ghaty w Waranasi i Bruegel (oraz wers z Księgi Rodzaju) 

„Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić.”

varanasi_panorama

640px-pieter_bruegel_the_elder_-_the_tower_of_babel_28vienna29_-_google_art_project_-_edited

 

[*] Wypowiedzi Dona DeLillo o Nazwach pochodzą z wywiadu, udzielonego Adamowi Bagleyowi w 1993 roku, cytat za „Sztuka powieści. Antologia wywiadów z The Paris Review”

Wszystkie zdjęcie za wikimedia commons. Autorzy: Partenon – Harrieta 171; kolaż z Waranasi Mirrormundo; i Peter Bruegel (starszy)

Agnieszka Ardanowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *