O autorze.
Gdy patrzę w niebo, wszystkie gwiazdy wydają się być takie same; pewne świecą słabiej, inne mocniej. Koniec kontrastów, pulsujące oczy kosmosu na płachcie czerni. Im gwiazda szybciej miga, tym jest od Ciebie i mnie dalej. Im dalej od nas, tym więcej sygnałów daje radości. Widać, nasze słońce, ludzkie, nam najbliższe, całe zbudowane jest z ciemności, nazywa się radość i jest czarne, dlatego go nie widzimy. Radość jest, im dalej jest. Określa nas nieustanne horror loci, a gdziekolwiek jesteśmy – i tak nieusatysfakcjonowani.
Zupełnie bez powodu. Nikt nie jest wart pamięci, jeśli sam ją pogrzebał. Josif Brodski napisał gdzieś, że „jeśli istnieje jakaś miłość, to jej namiastką jest pamięć”. Kto zawalczył o to, aby go zapamiętano, po prostu zostanie zapamiętany.
Wystarczy zamknąć oczy. Tam zawsze jest trochę naszego najbliższego, czarnego słońca, nic, że ma złamane promienie. A jeśli, za Goethem, uznamy, że „barwa jest cierpieniem światła”, to pamiętajmy, że „jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna”. Nie wiem, może wywołuje go obojętność? Odrzucenie odpowiedzialności, która miała prowadzić do sukcesu, naszej dzisiaj jedynej definiowalnej wartości? Może po prostu, jak Bułhakov, trzeba robić swoje, a czy Bóg przyjdzie czy Szatan, to co za różnica, który z nich powie, że rękopisy nie płoną?
To podważa czytelniczą wiarygodność prywatnej oceny Mistrza i Małgorzaty, ale dowiadując się coraz więcej o jej autorze, cenię tę książkę tym mocniej. Może to niechwalebne, z pewnością nieco naiwne, bo posadzone na opiniach znawców literatury.
Ale najczęściej próba literackiej anatomii tej książki kończy się bardzo płytko. Czytelnik, a później autor eseju czy recenzji ślizga się po powierzchni tekstu, jakby bał się kruchości kartek, które ocalono od pożogi. Hermeneuci są przez współczesnych literaturoznawców traktowani jak starzy stryjowie, opowiadający od lat te same historie. Nie wypada przerwać, a jednak przykro słuchać.
Jednocześnie, ilekroć ich czytam, wydają się najbliżsi tekstu, ponieważ traktują go raz, że autonomicznie a, dwa – osobiście. Swoje o literaturze teksty budują na pamięci – na tym, co działo się podczas odczytywania pierwszego zdania powieści; czyje oczy, rysując się na kolejnych stronicach, gubiły wątek fabularny; kiedy czuli się wobec nich bezradni. Może to brzmieć górnolotnie, ale z czystym sercem mogę powiedzieć, że oni kochają tę literaturę. I wiedzą, że to absurd.
A „jeśli istnieje jakaś miłość, to jej namiastką jest pamięć”.
O powieści.
Niełatwo ją skategoryzować, co jednak czynione jest chętnie (i ciągle mam wrażenie, że bez większego namysłu) na łatwej konstrukcji antynomii – dobro, zło, Bóg, Szatan, miłość, nienawiść. Brzmi za łatwo, wydaje się mylne.
Powieść ta jest ostatnią bronią przeciwko spodlonemu systemowi, który ołówkiem, od linijki, wykreśla zdania „budzące wątpliwości cenzora”; który jest na tyle słaby, że ludzi pióra potrafi zsyłać na daleką, mroźną swojej ojczyzny północ. Bułhakov nie został zesłany, ale był mieszany z błotem, odmawiano mu dostępu do redakcji moskiewskich czasopism, głodował, tułał się i bezdomnił. Odebrano mu nawet w czasie rewizji osobisty dziennik, o którego zwrot starał się kilka lat. Był przytłoczony tym, że pisząc – nic z tego nie ma. Że cholerny szatan panoszy się po ZSRR i kule jakiegoś zdrowego rozsądku się go nie imają.
I w tym wszystkim była jego trzecia żona, pierwowzór Małgorzaty z powieści. Kobieta, która do końca wierzyła w siłę tego rękopisu, która przemyciła za granicę kartki zapisane słowami opowiadania Psie serce. Dzięki której, dla której pisał. Nie ona jedna zresztą w historii rosyjskiej literatury była tak bohaterska (żeby wspomnieć chociażby Nadieżdę Mandelsztam).
Nie, nie określajmy powieści Bułhakova na zasadzie banalnych antynomii. Myślę, że w wypadku Mistrza i Małgorzaty, znając nieco biografię pisarza, hermeneutyka nada się najpiękniej. I nie ma się czego wstydzić.
Znasz tytuł, poznaj historię Jeszui i Poncjusza Piłata, skojarz oczy szatana i odciętą głowę Berlioza. Zmyśl barwę kwiatów, które trzymała Małgorzata. Pocałuj jej kolano.
Cóż z tego, że nie domyślisz się ostatniego sensu tej powieści. Jesteś dla niej, tak jak ona jest dla Ciebie: całkiem naga. Radosna. Czarna. Niezmiernie bliska.
O tym, co myślę o Mistrzu i Małgorzacie.
Bułhakov rozbroił wszystkie myśli, które niosły się po głowie podczas czytania jego książki. Zrozumiałem przy nim, że w pewnym wieku nie trzeba już krzyczeć, aby zostać usłyszanym. Można napisać paraboliczną powieść, której nie sposób wyrozumieć do końca. I patrzeć przenikliwymi oczami; ale najważniejsze – wiedzieć, po cichu, swoje.
Muzyka życia Bułhakova wybrzmiała w jego literaturze. Na jego życzenie nie grano podczas funeralnej uroczystości żadnych pieśni. Pozostały rękopisy i dławiąca cisza jego pogrzebu.
2 comments
Wspaniale się czyta takie głębokie recenzje, niesamowite jest dla mnie, prostaka kierowcy tira, że są ludzie tak do cna rozumiejący co czytają.
I dziękuje że chcecie się tym dzielić;)
Pozdrawiam całą załogę z trasy gdzieś w italii 😉
Cześć ponownie, Ignacy! Dziękuję w imieniu całej załogi za serdeczne słowa.
Ale najmocniej dziękuję za to że czytasz nasze teksty. Wypatruj nowych, ciągle się pojawiają, mimo że nasze morze lodem skute. Do napisania! 🙂