Tytuł: Obrazy Włoch. Rzym; autor: Paweł Muratow
Tom rzymski „Obrazów Włoch” ma cechy samego Rzymu. Zostawia z wrażeniem pewnego chaosu, nakładających się na siebie, trudnych do rozróżnienia warstw. Po krótkiej lekturze, albo po krótkim pobycie, w pamięci niewspomaganej, zapisują się i tomik, i Rzym jakimiś fragmentami, z których można skleić co najwyżej kolaż kubisty. Potem rozróżnimy w nim tylko to, co dobrze znane. Ale nie jest to krytyka tylko specyfika. Muratow jak zawsze romantyczny, wzniosły, zakochany w sztuce i w Rzymie, cudownie spostrzegawczy, błyszczący erudycją.
Rzym jest też chyba włoskim miastem (z tych opisywanych przez Rosjanina), które w ciągu stulecia zmieniło się najbardziej. U Muratowa: „Połączenie wsi i miasta stanowi niezwykłą i bardzo pociągającą cechę Rzymu.”. Zniknęły z obrębu miasta winnice, zielone nieużytki, czy niespieszne prowincjonalne tempo życia (choć targ na Campo de’ Fiori zachował dużo uroku).
Ale i podobieństw do Rzymu sprzed wieku (albo wieków) nie brakuje. To nadal, po 500 latach, montaignowskie „miasto wyłatane cudzoziemcami”. I każdy zainteresowany sztuką wyodrębni z tej książki mnóstwo turystycznych wskazówek (choć czasem trudno się odnaleźć – w Rzymie pałace i muzea lubią zmieniać swoje nazwy).
Ja zapamiętam strony o Muzeach Watykańskich. Rozbawiło mnie, rozdzielone stuleciem, podobieństwo doświadczeń. W moim prywatnym rankingu muzeów najbardziej nieprzyjaznych pragnącemu oglądać sztukę turyście zajmują one niezaszczytne pierwsze miejsce. A Muratow sto lat temu pisze tak o tłumach w Muzeach Watykańskich: „Zjawisko to ma w sobie coś dziwnego, ponieważ zwiedzanie sal Muzeum Watykańskiego nie może chyba nikomu sprawić przyjemności.”
„nie kończące się rzędy białych rzeźb, symetrycznie rozstawionych pod ścianami, wprawiają w rozterkę, niemal w rozpacz (…) w jednostajnym martwym świetle zacierają się wszelkie różnice”
„Rzeźba wymaga światła i cienia, rozległego obszaru nieba i całej kontrastującej z nią zielenie, a może również kropel deszczu i gwaru toczącego się wokół życia.”
Fenomenalne są opisy Kaplicy Sykstyńskiej : „KS może oczywiście zaspokoić wszelkie pragnienie niezwykłości. Na całym świecie nie ma tak niewątpliwego cudu sztuki jakim jest jej sklepienie.” To idealny przymiotnik ten „niewątpliwy”, tak dobrze pasuje do ambiwalencji uczuć bezradnego widza ściśniętego jak sardynka, słuchającego szumu rzeki turystów i dodatkowo irytujących pokrzykiwań księdza oddelegowanego do beznadziejnej pracy uciszenia tłumu. Turysty usiłującego ignorować ból karku i dojrzeć te wszystkie cuda, które mógł tak wygodnie i tanio oglądać w domu, w albumie. Muratow: Osiągnięcie w takich warunkach tak wspaniałych wyników upoważnia nie tylko do mówienia o cudzie, lecz także o rozwiązaniu osobliwego paradoksu. Któż nie zgodzi się z Wölfflinem, który mówiąc o sklepieniu Kaplicy Sykstyńskiej, określił je jako „niedorzeczność, torturę dla malarza i widza?”
I dalej: „Znużony karkołomnym oglądaniem (…) podróżny kieruje wzrok na ściany pokryte freskami malarzy XV wieku. Cudowni mistrzowie Toskanii i Umbrii są tu nie do poznania. Na progu nowego wieku quatrocento w jakiś dziwaczny sposób zgromadziło tu wszystkie wady i słabości. Jakże tu wszytko poplątane, jak trudno rozpoznać motywy i rozróżnić kolejność scen, ileż tu rzeczy zbytecznych i cóż to za dziecinna cecha aby zabawiać się drobiazgami, zapominając o tym, co najważniejsze. Urok pojedynczych postaci nie jest w stanie osłabić wrażenia chaosu, które sprawiają freski Botticellego. Ghirlandaio, Signorelli, Pinturcchio wcale nie są od niego lepsi. Jeden tylko Perugino namalował tu fresk w istocie znakomity. Patrząc na jego „Oddanie kluczy św. Piotrowi” można wreszcie wypocząć po ciasnocie i nieładzie innych kompozycji, a może nawet po nadludzkiej sztuce Michała Anioła. (…) Jedyna możliwa do osiągnięcia w Kaplicy Sykstyńskiej chwila spokoju mija nam tu właśnie, przed tym freskiem.”
To zawsze mnie zachwyca w Muratowie, mimo niemalże egzaltowanego uwielbienia dla sztuki, wielkiego szacunku nie tylko dla artystów ale i dla krytyki, ogromnego oczytania, potrafi wszystko przepuścić przez indywidualny filtr. Jego zdanie jest jego zdaniem, zachwyt nigdy nie jest bezmyślnym echem. Choć absolutnie nie byłabym w stanie, a dodatkowo nie miałabym odwagi (czy właściwie przy mojej wiedzy bezczelności) sformułować wniosku o słabości fresków Botticellego i reszty, to przeżyłam tę chwilę wytchnienia przed freskiem Perugina. (Warto dodać, że malarstwo freskowe jest wśród sztuk plastycznych numerem jeden „Obrazów Włoch”, o nim pisze Muratow z najbardziej zapadającym w pamięć znawstwem i z największymi emocjami.)
Ażeby zrównoważyć wrażenia z rzymskich muzeów, to u Muratowa i dodatkowo u Parandowskiego („Mój Rzym”) powtarza się zachwyt dla starożytności wystawianych w Muzeo Nazionale Romano – dziś główna ekspozycja mieści się we wnętrzach Palazzo Massimo alle Terme.
Muratow zawsze jest odrobinę autorytarny, ale ta pewność sądu wynika nie z chęci ograniczenia naszej wolnej woli lecz z wielkiej miłości do niektórych twórców. Tym razem artystą, którego stanowczo każe nam na zawsze powiązać z Rzymem jest Melozzo da Forli.
Najciekawsze charakterystyki dostaną dwie epoki: dojrzały renesans i barok (podejście Muratowa do antyku jest czystym zachwytem sztuką ale istnieje poza dziejami, w tym jednym przypadku jego interpretacja sztuki nadal nie opowiada czasu).
Renesans:
„Klasycyzm stanowi ów punkt, w którym dążenie i osiągnięcie równoważą się ze sobą. Kiedy cel dążeń jest widoczny wtedy najłatwiej można się przekonać, czy osiągnięto doskonałość. Dlatego właśnie w epoce dojrzałego renesansu pojawiło się tyle dla każdego zrozumiałych dzieł, których doskonałość nie budzi w nikim wątpliwości.”
„Kto bada epokę dojrzałego renesansu, ten zbiera obfity plon wrażeń czystych, bezinteresownych, poważnych i skłaniających do głębokiego namysłu. Niezmienna powaga sztuki owego okresu wynika z jej zasadniczej jak gdyby oziębłości.”
i odrobina Rafaela:
„Najistotniejszą cechę Szkoły Ateńskiej stanowi jej tło wypełnione architekturą. Wydaje się, że lekkie, a zarazem ogromne łuki, które biegną gdzieś w nieskończoność nad głowami Sokratesa i Platona, są właśnie owym czynnikiem, który rozstrzyga o niezwykłym uroku tego malowidła. Głęboka perspektywa portyku sprawia, że otwierająca się przed nami scena jest rozległa i pełna powietrza. Piękne, szlachetne kształty architektury doskonale harmonizują z proporcjonalną miarą postaci, co sprawia, że widz lepiej odczuwa urodę i duchowy arystokratyzm tej sztuki.”
Rafaelowskiego „nienagannie trafnego poczucia proporcji”, „genialnego podziału przestrzeni” łatwo jest doświadczyć w gęsto obwieszonych salach muzeów, bo już z daleka, gdy w szeregu płócien widzimy raczej kształty niż szczegóły podchodzi się do tych właśnie obrazów. Harmonia nieodparcie przyciąga.
Barok:
„Wszędzie trwał nadmiar przesadnych wzruszeń, które niszczyły wszelki spokój i naruszały wszelką równowagę. Wszędzie istniała zbyt wielka skłonność do przepychu, która burzyła zarówno porządek linii w architekturze, jak życiorysy. (…) Śmiech komedii mieszał się z chórami Palestriny. Poprzez gadatliwą pobożność i uroczystą obrzędowość przebijała ironia.”
„Barok przyjął jako zasadę krańcowa emocjonalność, umiłowanie paradoksów, niechęć do wyodrębniania poszczególnych układów. Walczył z nieruchomą linią prostą i pozbawioną cieni powierzchnią.” [cytat mocno pocięty]
„Był nie tylko stylem architektonicznym, a nawet nie tylko nową zasadą w sztuce. To cała epoka w historii obyczajów i wzajemnego ustosunkowywania się ludzi, to zjawisko nie tylko estetyczne lecz także psychologiczne.”
Barok Muratow najpełniej charakteryzuje poprzez niezwykłą postać królowej szwedzkiej Krystyny. Ten kobiecy portret to także idealny przykład zadziwiającej ponadczasowości rosyjskiego pisarza – w jego interpretacji bardzo trudno dostrzec 1910 rok.(A że jedna lektura prowadzi do następnej, to polecę od razu równie interesującą i równolegle w czasie pisaną, pokrewną choć całkowicie inną, także dlatego, że zdecydowanie noszącą znamię swoich czasów książkę Kazimierza Chłędowskiego „Rzym. Ludzie baroku”. Tego cudownie plotkarskiego polskiego autora recenzował już na Statku Utracjusz. Muratow i Chłędowski wspólnie sprawili, że zaczęłam widzieć mnóstwo analogii między barokiem a współczesnością.)
Poza tym w tomie dokładniej opisani zostali: Borromini, Bernini, Lorrain, Piranesi. Trochę rzymskiej Kampanii i Lacjum (Nie wszystkie opisywane miejsca znalazłam na mapie, mocno ją zmienił XX wiek.)
Wydaje mi się, że poetycznych uniesień jest w „Rzymie” nieco więcej niż w innych częściach „Obrazów”, chwilami przesłaniają konkret. Bardzo też lubię Muratowa piszącego o literaturze i tego elementu mi zabrakło. Wieczne Miasto nie ma swego Dantego czy Casanovy (choć Krystyna, zwłaszcza tego drugiego, zastąpiła godnie).
Oczywiście gorąco polecam.
Agnieszka Ardanowska