Type and press Enter.

Maynard, czyli A Perfect Union of Contrary Things.

 

life-is-too-short-not-to-create-something-with-every-breath-we-draw-quote-1

Na tym cytacie mogłabym właściwie zakończyć ten artykuł, bo czuję, że wyczerpuje on temat całkowicie. Mimo to, postaram się powiedzieć słów kilka o trzecim facecie mojego życia, Maynardzie Jamesie Keenanie.

Maynard nie jest już młodzieniaszkiem, bo w tym roku stuknęły mu 53 lata, ale mam wrażenie, że starzeje się jak wino, które sam zresztą produkuje. Zapewne wiele osób się ze mną nie zgodzi, zwłaszcza tłumy fanów (bez)skutecznie oczekujących na nową płytę Toola od wielu, wielu lat, ale mój osobisty odbiór jego twórczości na ten moment jest taki, że cokolwiek nowego powstaje przy jego udziale, mogę się tym delektować w nieskończoność. Napisanie tego artykułu akurat teraz ma oczywiście swoje powody, a są nimi pierwszy od lat singiel A Perfect Circle, który niedawno ujrzał światło dziennie i zapowiedź płyty, mającej ponoć mieć premierę w przyszłym roku, a także dość świeży news, że Tool (również ponoć) wchodzi do studia. Piszę „ponoć”, bo oficjalna deklaracja nie jest dla mnie absolutnie niczym wiążącym w przypadku Maynarda. Nowy singiel A Perfect Circle tu (tym, którzy nie słyszeli polecam kilkukrotne wysłuchanie, za każdym razem podoba się bardziej):

 

Skupię się na projektach muzycznych Maynarda, bo wprawdzie innych projektów artystycznych i związanych z produkcją wina jest dużo więcej, ale przyznam, że niespecjalnie mnie interesują. Chociaż tego wina to bym chętnie spróbowała, ale na naszym rynku nie ma. Z najbardziej znanych projektów, w kolejności mojego subiektywnego uwielbienia mamy:
1. A Perfect Circle
2. Tool
3. Puscifer
Nie gniewajcie się, fani Toola, ja po prostu przyznaję, że Toola znam najsłabiej. A Perfect Circle podbiło moje serce tekstami i niesamowitymi umiejętnościami wokalnymi Maynarda. Puscifer natomiast, mimo że całościowo jest bardzo ciężkostrawny, posiada piękne perełki, których wyłuskanie sprawia dużą frajdę.

 

20160531_184503_10285_928893

Bardzo rozbawił mnie wpis o Toolu z Nonsensopedii, więc pozwolę sobie zacytować:

„Prawdopodobieństwo powstania nowego albumu można przedstawić za pomocą wzoru:

P (A) = \frac{{D * P}}{O}
Gdzie
D – rok wydania ostatniego albumu;
P – suma czasu, jaki był między innymi albumami i suma ilości przerw;
O – opóźnienie.”

I takie mam właśnie pierwsze wrażenie, kiedy pomyślę o Toolu: gniew fanów na ciągły brak nowej płyty.
Zespół powstał w 1990 roku, kiedy byłam jeszcze mała, a moja pierwsza styczność z ich twórczością to był dopiero teledysk do „Schism”, który zainteresował i zaniepokoił. Piosenka też zainteresowała i zaniepokoiła, a tekst tak zaintrygował, że ze słownikiem siedziałam i próbowałam tłumaczyć. Łatwo nie było.

Jak określić rodzaj muzyki, którą wykonuje Tool? Opisuje się ją jako pogranicze progresywnego metalu i rocka. Nie przepadam za takimi etykietkami, bardziej trafia do mnie teoria, że im mniej włosów ma Maynard, tym cięższą muzykę gra Tool.

Tool nagrał cztery płyty:
1993 – Undertow
1996 – Ænima
2001 – Lateralus
2006 – 10,000 Days

I to by było na tyle. Po 11 latach ludzie nadal czekają na nową płytę, choć być może to czekanie już wkrótce się skończy. A dlaczego płyty jeszcze nie ma? Członkom zespołu chyba trochę zbrzydło. Bo wokół Toola nagromadziło się mnóstwo prawniczej zawieruchy i różnych dziwnych pozwów. Rozwiązanie tych spraw kosztuje dużo czasu, kasy i energii. Jednocześnie każdy z członków ma mnóstwo innych rzeczy do roboty, pozakładali rodziny i chyba to wszystko zabiło trochę muzyczną kreatywność i chęć ciągnięcia tematu dalej. Wypowiedź Maynarda z lipca tego roku napawa jednak optymizmem:

„Natura grupy Tool jest taka, że jej proces twórczy jest rozciągnięty i myślę, że istnieje wiele powodów, dla których opóźnienie jest takie duże. Chciałbym wydawać płyty częściej niż ci kolesie są w stanie tworzyć. Ich proces jest bardzo analityczny. Może dlatego, że tyle czasu minęło od ostatniej płyty, że muszą pojawić się obawy, czy nowa płyta będzie tak dobra, jak poprzednia, presja jest wielka. To pewnie też ma jakiś wpływ. Ale też Danny, Justin i Adam piszą w bardzo skrupulatny sposób, co trwa długo. Cofają się do napisanych rzeczy, kwestionują je. W ten sposób kładą fundamenty. Nie mogę napisać melodii, jeśli nie ma fundamentów. Nie mogę napisać słów, jeśli nie ma melodii. Nie mogę zbudować ścian i dekorować domu, jeśli nie ma fundamentów. A oni ciągle zmieniają fundamenty. Są świetne, ale je zmieniają. Tak wygląda ten proces.

Ludzie o wyrazistych opiniach, którzy odnieśli sukces – mam tu na myśli także siebie – są zwykle przekonani, że mają rację. Trudno rozmawiać ze mną i z nimi, bo odnieśliśmy sukces. Trzeba się zdystansować i nie brać tych rzeczy do siebie. Dążę do tego, żeby szybciej ukończyć rzeczy, przez co ścieram się z chłopakami z Toola. Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że to nic osobistego, że taki mają styl pracy. Tak muszą robić, a ja muszę to szanować i dać im czas i wrócić znowu, sprawdzić jak idą prace. Jeśli są skończone i mogę zabrać się za melodie i słowa to świetnie. Ale zdarzały się przypadki, że zaczynałem pisać i zanim zebrałem to do kupy, piosenka poszła w zupełnie innym kierunku i wszystkie melodie oraz teksty, które napisałem były teraz bezwartościowe. Mogę z nimi siedzieć w jednym pomieszczeniu, ale pracują tak drobiazgowo, że mógłbym im powiedzieć: „Muszę zasadzić winnicę, wrócę za pięć lat, a wy będziecie dalej w tym samym momencie”. Ale robią cudowne rzeczy, całkowicie ich wspieram. Mogę na nich naciskać, co działa przez chwilę, ale jeśli robiłbym tak codziennie, rosłyby tarcia i nic by nie zrobili.

Teraz to ja powinienem przez 10 lat pisać teksty, ale nie zrobię tego, uchwycę ten moment i moje wrażenia na temat utworów. Jeszcze nic nie zostało nagrane, ukończonych jest kilka piosenek, nad którymi mogę teraz pracować.”

Z ciekawostek: pierwsza robocza nazwa Toola to był Toolshed. Wolę same narzędzia niż szopę z narzędziami. I choć ostatnia płyta nosiła nazwę „10,000 Days” i niektórzy kąśliwie komentowali, że tyle dni przyjdzie czekać na kolejną, spieszę z informacją, że minęło dopiero ok. 4000 dni, więc może nie będzie aż tak źle.

A (nie)cierpliwie czekając na nową płytę posłuchajmy sobie „Schism”, piosenki, która pozwoliła mi poznać i Toola i Maynarda:

No i jak jest Tool musi być „Sober”:


Ivan E. Mendoza Zepeda ® iemz ® Diciembre 7 ®

A Perfect Circle to zdecydowanie bardziej liryczna odsłona Maynarda i to właśnie ta, która najbardziej przypadła mi do serca, chyba przede wszystkim dlatego, że słuchanie większości ich utworów sprawia mi autentyczną fizyczną przyjemność. Bardzo fajne teksty tylko dopełniają całości. Zespół powstał w 1999 roku i nagrał trzy płyty:
2000 – Mar de Noms
2003 – Thirteen Step
2004 – eMOTIVe
Ostatnia płyta to prawie w całości covery piosenek o wydźwięku mocno politycznym, ale takich, które nadają inny wymiar pojęciu „cover”. Przykładowo, „Imagine” Lennona w wersji A Perfect Circle to chyba najbardziej dołująca i destrukcyjna piosenka świata, jaką znam.

Na płycie jest też hipnotyzujący cover piosenki Depeche Mode „People Are People”, niesamowite „Annihilation” czy jedna z bardzo wymownych autorskich piosenek „Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums”.
W 2006 roku Maynard powiedział: „sądzę, że to już skończona sprawa”. Lider i założyciel zespołu, Billy Howerdel, założył sobie inny zespół, Ashes Divide, swoją drogą też dość znośny, inni członkowie się porozłazili po świecie i, ku mojej rozpaczy, wyglądało na to, że projekt po prostu się rozpadł. Potem było trochę reanimowanie trupa, jakaś trasa koncertowa z jedną nową piosenką, jakieś plotki, ale zdawać by się mogło, że wszystko szybciej gaśnie niż się rozpala. Maynard twierdził, że projekt jest wokalne zbyt wymagający, że on już jest za stary, żeby podołać, choć szczerze mówiąc widziałam jeden z tych koncertów i nie zauważyłam, żeby miał jakieś wokalne problemy. Ale teraz mamy kawałek „The Doomed”, który podoba mi się coraz bardziej z każdym kolejnym przesłuchaniem i deklarację wydania w przyszłym roku płyty. Pozostaje tylko trzymać kciuki. Dodam, że moim niespełnionym muzycznym marzeniem jest pójść na koncert A Perfect Circle, ale nie dysponuję wolną gotówką na tyle, żeby wybrać się w tym celu do USA czy też Meksyku, w których dość regularnie koncertują. Gorąco liczę na to, że marzenie uda się spełnić, zwłaszcza, że europejska trasa koncertowa już została ogłoszona. Wprawdzie nasz piękny kraj ominie i chyba już nie ma biletów, ale nie byłabym sobą, gdybym nie myślała, że może jakoś się uda.

Z bardzo wielu fantastycznych piosenek A Perfect Circle i tu, wzorem Toola, wrzucę link do tej, która rozpoczęła moją fascynację tym zespołem. Fascynację, która trwa i ma się bardzo dobrze. Do dzisiaj nie nauczyłam się grać tej piosenki na perkusji w Guitar Hero nawet na poziomie easy. No cóż. Znakomita piosenka i bardzo fajny teledysk:

I dla dodatkowego smaczku, jedna z najbardziej znanych i najładniejszych wokalno-lirycznie piosenek A Perfect Circle:


31SUb76dTML

Puscifer jest ciężki do zdefiniowania, bo zawiera w sobie bardzo wiele różnych elementów, nie tylko muzycznych, ale i komediowych, odzieżowych, kosmetycznych, a nawet spożywczych, a i to jeszcze nie wszystko. Puscifer to chaos. Śpiewa tam nawet Milla Jovovich. Niekoniecznie dobrze, ale śpiewa. Puscifer to znakomity cover „Bohemian Rhapsody”, ale też piosenki country o penisach i waginach. Maynard mówi o nim wprost, że to „plac zabaw dla głosów w mojej głowie”, „miejsce bez jasnych bądź określonych celów” i „gdzie moje Id, Ego i Anima schodzą się razem i wymieniają przepisami na ciasteczka.” I rzeczywiście, kiedyś słuchałam dłuższego wywiadu z Maynardem, w którym mówił, że Tool i A Perfect Circle to zlepek wizji i talentów kilku ludzi, a w Pusciferze jest tylko czysty Maynard. A że jest to niezwykle artystycznie płodny człowiek, od momentu powstania Puscifera w 2003 roku, wydał 3 pełne albumy, 3 epki, 4 albumy z remiksami i 2 koncertowe. Również tu można szukać przyczyny dlaczego Tool i A Perfect Circle mają z płytami takie tyły. Tam musi się po prostu zgrać więcej osób.

Puscifer jest ciężki, kompletnie poplątany i miejscami zupełnie niezrozumiały, ale naprawdę warto dać mu szansę. Jest duża ilość utworów Puscifera, które przesłuchałam raz i więcej razy nie zamierzam, ale jest równie duża ilość takich, do których chce się wracać i to często (nawet ten z Millą Jovovich). W związku z tak dużą muzyczną różnorodnością, polecę aż cztery piosenki Puscifera, a zapewniam, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Od tej piosenki zaczęła się moja przygoda z Pusciferem:

Tutaj mamy kompletny zwrot w stylu. I Millę Jovovich:

A tutaj naprawdę piękny tekst i utwór bardzo liryczny:

Na koniec będzie seksownie, bo nie wiem jak inaczej tą piosenkę określić:

Jak widzicie, jest bardzo różnorodnie i tym z was, którzy nigdy w Puscifera nie wnikali, polecam bliższe zapoznanie się z tą muzyką, bo jestem absolutnie przekonana, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie.

 

rs-187526-GettyImages_86116935

Maynard jest człowiekiem tajemniczym. W przeszłości często występował w okularach, perukach, czasem na koncertach śpiewał tyłem do sceny, unikał świateł, unikał dziennikarzy i rozmów o życiu prywatnym. W którymś z wywiadów powiedział, że robił tak przede wszystkim ze względu na swojego syna, Devo. Dzięki temu mógł spokojnie spacerować nierozpoznany w swoim miejscu zamieszkania (ale bez irokeza) i nie niszczyć synowi życia swoją własną karierą. Publicznie raz go ktoś pomylił z Mobim. Powiedział też, że ponieważ ma problem z jednoczesnym chodzeniem i żuciem gumy, bycie na scenie wśród świateł zawsze było dla niego nieco problematyczne. Obecnie to nastawienie nieco się zmieniło: uwielbia rozmawiać, ale przede wszystkim o procesie powstawania wina. Rok temu wydano autoryzowaną biografię Maynarda: „A Perfect Union of Contrary Thngs”, którą właśnie skończyłam czytać i trochę nie wiem, czy ją polecić. Fakt, jest tam kilka smaczków, ale cała książka napisana jest w taki sposób, w jaki świrnięta nastolatka napisałaby biografię Justina Biebera. Brakuje tylko serduszek na każdej stronie. Spodziewałam się czegoś lepszego – to w końcu biografia człowieka, który miał i ma naprawdę ciekawe życie.

Zostawiając temat samej osoby Maynarda, na koniec chciałabym zwrócić uwagę na jego dwa projekty gościnne, które są naprawdę znakomite. W utworze nagranym z Davidem Bowie i Johnem Frusciante, Maynarda nie słychać zbyt wiele, ale w tym z Deftones jest czego słuchać. Obie piosenki znakomite.

 

I tak oto zakończę moją krótką muzyczną podróż po świecie Maynarda, który dla mnie jest jednym z najlepszych żyjących wokalistów. Więcej w tym artykule muzyki niż tekstu, a w tekście więcej banałów niż myśli odkrywczych, ale głos Maynarda absolutnie broni się sam, a ja tu akurat wcale potrzebna nie jestem.

 

Rozkosznie zasłuchana Betoniarka

 

 

Zdjęcia:
http://www.rollingstone.com/music/news/tool-album-progressing-nicely-slowly-singer-maynard-keenan-says-20150227

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One comment

  1. Bardzo ciekawie.