ja kontra Karpowicz
Dziwne są moje doświadczenia z Ignacym Karpowiczem. Mam w głowie podwójny jego obraz. Pierwsza jego połowa wypłynęła po przeczytaniu Sońki, jednej z moich ukochanych powieści ostatnich lat. Wzruszyła mnie, połamała i zachwyciła. I zachwyt ten trwa do dzisiaj. Z drugiej jednak strony stoją Ości, po które czem prędzej po wzmiankowanej lekturze sięgnąłem. Ości to jedna z dwu książek, których w ostatnich latach nie doczytałem. Niemalże wyleciały na śmietnik.
Ości to tak zwany wielki świat, wielkomiejskie środowisko LGBT, wielkie korporacje, romanse i zdrady (także wielkie). I wszechobecna pogarda, obrzydzenie każdym przejawem „zacofania”. Sońka z kolei leży na drugim biegunie. Zapadła wschodnia wioska i młody człowiek sukcesu, spotykający prostą, prowadzącą na łańcuchu krowę staruszkę. Cicha opowieść o małym odchodzeniu i o przemianie jaka dokonuje się pod wpływem tej skondensowanej dawki życia i śmierci…
Nie byłem, dosłownie nie byłem w stanie uwierzyć, że obie te opowieści napisał i na przestrzeni dwu lat wydał ten sam człowiek, istne rozdwojenie jaźni! Toteż tłumaczyłem sobie, że Ignaś z Sońki to nie kto inny jak sam autor, dopuszczający czytelnika do najgłębszych zakamarków swojej duszy. Literatura na wielkim poziomie!
Jako zagorzały fan Sońki, jąłem tedy z uwagą wyglądać kolejnej karpowiczowej powieści. Miała ona ostatecznie wyjaśnić: czy książka sprzed kilku lat była zwrotem w twórczości, czy też jednorazowym skokiem w bok? I oto jest! Oto się doczekałem. Trzymam w rękach stalowobłękitną książkę z czarnymi literami, oznajmiającymi na okładce: MIŁOŚĆ Ignacy Karpowicz. Zamknąwszy jedno oko (by z tego podwójnego obrazu widzieć tylko lepszą połowę) biorę się do lektury.
o walorach miłości
Miłość jest powrotem do tematyki homoseksualizmu, co nie ucieszyło mnie zbytnio; chodzi tu raczej o pewne okrojenie możliwych interpretacji, niż o jakiś homosceptycyzm. Pełen obaw czytałem kolejne strony i mimo raczej umiarkowanie przychylnego nastawienia, muszę przyznać, że sama tematyka, jak i jej ujęcie, wyszły Miłości na dobre. To nie są Ości, które na temat seksualności krzyczały, były wulgarne, pełne jadu. To jest miejscami dość ciężki traktat o byciu sobą. O byciu sobą nie tylko w społeczeństwie, między ludźmi, ale też o byciu sobą przed sobą samym. Seksualność dotyka tu kwestii egzystencjalnych, dotyczących nas wszystkich. Strach przed brakiem akceptacji, strach przed rozczarowaniem, klęską i niepowodzeniem. Brak akceptacji z zewnątrz, przechodzący w brak wewnętrzny, w bycie swoim własnym wrogiem. Oto treść najdłuższej, podzielonej na trzy części historii. Ciężko nie docenić tej intymności i wyczucia z jakimi autor pisze o ludzkich wnętrzach, o naszych zderzeniach ze światem.
Poza tym głównym wątkiem składa się Miłość także z trzech uzupełniających ją opowieści. Pierwsza to oniryczna wizja powojennego dworku, w której żywi i zmarli, sen i jawa przenikają się nawzajem. Druga jest opowieścią o dystopijnej wizji Polski, w której to konserwatywny rząd przejął na stałe władzę i poddał obywateli stałej inwigilacji. Trzecia to bajka o dwu chłopcach – książęciu i chłopięciu, złączonych przyjaźnią. Te poboczne historie mają w pewien sposób dopowiadać, dodawać barw głównej opowieści, obrazować alienację wśród bliskich, w społeczeństwie i wewnętrzne zmagania. I jest to krok cokolwiek ciekawy, opowieść toczy się dynamicznie, na kilku poziomach można ją rozumieć, to jest naprawdę dobre.
o bolączkach miłości
Druga z historii, opowiadająca o Polsce przyszłości, jest komentarzem do obecnej sytuacji politycznej w naszym kraju. Komentarzem, zdaje mi się, niepotrzebnym. I mierzi mnie ten obraz Polski. To przeświadczenie, że oto jesteśmy MY i ONI. W Ościach owi „oni” byli zacofanymi, nieświadomymi, półinteligentnymi mieszkańcami zacofanej prowincji, z których można się było jedynie śmiać i nimi gardzić. W Miłości zaś to „oni” są na górze. Bestialskie rządy i likwidowanie każdego, choćby podejrzanego o homoseksualizm. W Ościach to banda prymitywów, w Miłości zaś, zakłamani i bezduszni totalitaryści u władzy. Ja jestem przerażony i uciekam przez okno z krzykiem!
I nie chodzi mi tutaj o to, że Miłość jest szkodliwą książką, nie. Ja Karpowiczowi nie zarzucam kłamstwa, wielu ludzi rzeczywiście może się tak czuć, dla wielu dyskryminacja przybiera zapewne jak najbardziej namacalne i bolesne kształty. Miłość może więc być ważnym głosem w dyskusji. Cały problem w tym, że książka zakłada, że po drugiej stronie stoi bezosobowy, okrutny tłum, z którym dyskusje wydają się tak samo zasadne jak z zacofaną tłuszczą w Ościach.
Autor umieszcza tę opowieść w dziale, który nazwał Prawdą. Nie, panie Ignacy, to nie jest Prawda. Prawda jest taka, że po drugiej stronie (bez względu na kierunek patrzenia) są ludzie. Ludzie tacy sami jak my. I to że nazywają się oni nawzajem zboczeńcami i prymitywami, doprawdy w niczym nie pomaga. Pokrzyczeliśmy sobie i poprzezywaliśmy się trochę, ale czas z tym skończyć, serio. To już przekroczyło granice polityki i powoli staje się problemem społecznym, kulturowym. To trzeba zwalczyć i ani pogarda (w Ościach), ani strach (w Miłości) w tym nie pomogą. Dobrym remedium byłaby właśnie miłość.
Trzymam w rękach Miłość, i sam nie wiem. Z jednej strony świetnie poprowadzona opowieść o człowieku stającym w prawdzie przed sobą samym. Zewnętrzne i wewnętrzne naciski, otwarcie obolałej duszy. Z drugiej zaś strony ta wizja stale podzielonego świata, wizja krzywdząca, na którą zgodzić się nie mogę. My naprawdę nie pójdziemy do przodu dopóki z takim zapałem będziemy pielęgnować wzajemną wrogość. Pogłębianie granic to jest ostatnia rzecz, która pomoże w ich zniknięciu! Koniec końców nie jesteśmy na Solaris i chyba jakaś możliwość dialogu istnieje (tutaj teatralnie wzdycham do Sońki, tęsknię). Obraz Karpowicza wciąż mam podwojony, pozostaje czekać na kolejne książki!