Bo ja, proszem paniom, to na polskim w szkole spałem i teraz, wstyd przyznać, o Mrożku wiem niezbyt wiele. Tak tak, Tango było, było. Nawet na kasecie oglądaliśmy, pamiętam dobrze, bo to fajna lekcja była; poczuliśmy w końcu tę słynną, od lat obiecywaną edukację XXI wieku, nowoczesne i atrakcyjne metody i zacinający się magnetowid, który jednak podołał swemu zadaniu i co mieliśmy obejrzeć, obejrzeliśmy. Zatem mimo że w szkole spałem, to wtedy najwyraźniej nie spałem, albowiem seans pamiętam.
A wczoraj, szesnaście lat po tej pamiętnej lekcji, wybrałem się na zakupy. Miałem sobie kupić mrożonkę – konkretniej szpinak, nie ma bowiem większego dobrodziejstwa niż szpinak, może za wyjątkiem poezji XIX i XX wieku, oraz syntezatorowego popu z lat osiemdziesiątych tego drugiego – miałem więc kupić mrożonkę, a wyszło na to, że przez pomyłkę ze sklepu wyszedłem z Mrożkiem oraz brokułem, bynajmniej nie mrożonym. Po powrocie do domu, czem prędzej wziąłem się za lekturę.
Wesele w Atomicach, dzięki swojej postrzępionej, epizodycznej strukturze, zyskuje pewien dezorientujący charakter. W każdą z historii zmylony i ogłuszony czytelnik wkracza z zaskoczenia, nie odtajawszy jeszcze po historii poprzedniej. Biorąc pod uwagę tempo, z jakim toczą się kolejne opowiadania, trudno uciec przed skojarzeniem z biegiem na orientację, bo po pierwsze biegnie się, po drugie zaś, orientować trzeba się błyskawicznie, bowiem kolejne teksty zdają się kończyć z jeszcze większym pośpiechem, niż ten, towarzyszący ich zaczynaniu się. Trzeba więc mieć się na baczności, może się bowiem okazać, że „koniec bajki i bomba a kto czytał ten trąba” i mimo przeczytania, wie się niewiele. Szczęśliwie istnieje ratunek w postaci re-przeczytania.
Opowiadanka Mrożka są absurdalne i groteskowe. Bardzo często rządzą się własną logiką, sprawiająca niespodzianki nie tylko czytelnikowi, ale i bohaterom, którzy często nie wiedzą jak zareagować na zastaną sytuację. W oczy kole jednorazowość wszystkiego: zasady które przyjęliśmy w jednym z punktów, lada moment okazują się być już nieaktualne. Nie ma czasu, trzeba improwizować! Improwizuje bohater, improwizuje czytelnik (biegnąc na przełaj), zgaduję, że improwizować musiał także sam autor. Pięknie!
Wszystko to są zwykłe i codzienne historie, powyginane w jakichś dziwnych krzywych zwierciadłach. Znajomy, spotkany w niespodziewanym miejscu, zwykłe zdarzenie w niezwykłych okolicznościach. Jak ten sen, gdy znów jestem w szkole i nie mam pojęcia, co dzieje się wkoło i lepiej dla mnie, żebym jak najszybciej wszystkiego się domyślił.
Z czymś mi się to kojarzy, myślę sobie. Z życiem mi się kojarzy. Życie jest koniec końców aktem jednorazowym i niepowtarzalnym, co powinno nas z jednej strony bezgranicznie cieszyć, z drugiej zaś, bezgranicznie przerażać. W życie, podobnie jak w utwory Atomicowe, wkraczamy zdezorientowani i ogłuszeni. Kolejne podobieństwo: również istnienie nosi znamiona biegu na orientację. I im lepiej i szybciej zaczniemy się orientować, tym korzystniej dla nas, nie ma tutaj bowiem czegoś takiego, jak ponowna lektura. Jednorazowość wszystkiego, czyni wszystko groteskowym, nas zaś bezradnymi i oszołomionymi. Trzeba improwizować!
Wypływa tu jeszcze jedna rzecz. Obcowanie z rzeczami coraz to nowymi, ciągłe zdziwienie i odkrywanie wszystkiego na nowo. Czyż nie jest to nieprzebrane źródło radości i dobrodziejstw? Bycie, to w pewnym sensie niekończący się, stale powtarzany pierwszy wdech! Pobrzmiewa, pobrzmiewa ta radość u Mrożka. Bierzmy ją więc, pamiętajmy o niej i idźmy w świat! Już czas, pora biec!