Type and press Enter.

Oczy szeroko otwarte / Kamień / Czechowicz

KAMIEŃCzechowicz debiutuje, jest rok 1927, jest Kamień, w środku jest trzynaście wierszy.

Każdy z nich to próba opisu – próba opisu świata, próba opisu siebie i zrozumienia swojego w tym świecie miejsca, już w pierwszej Inwokacji pisze poeta: „liczę 22 piętra / liczę 22 lata / jest nas dwudziestu dwóch”. Jest to jednak zadanie trudne (Jak napisał Miłosz: „Ponieważ istnieć na ziemi to już za dużo na jakiekolwiek nazwanie”) co dość szybko wypływa na powierzchnię: Kamień jest tomikiem ciągłych przemian, a wszystkie obserwacje przynoszą proste wnioski: nie ma jako takiego zrozumienia, wymyka się ono w toku ciągłych przemieszczeń.

Jest to natomiast tomik doskonale umiejscowiony w czasie, dzieje się TU i TERAZ (przy czym pamiętać musimy, że „tu i teraz” dwudziestoczteroletniego Józefa Czechowicza, nie równa się naszemu, dwudziestopierwszowiecznemu „tu i teraz”), przepełniony jest obserwacją otaczającego poetę świata. W pędzie wsiada autor w samochód i mknie przez miasto, a potem z miasta wyjeżdża i wbija się tą bryłą białą w złote pola i przejazd jego wszystko wykrzywia, zaburza… przemienia. W knajpie odwiedzamy nocne miasto, miejsce kolejnych (a jakże) metamorfoz, łaskawie zakończonych światłem nadchodzącego dnia. Tutaj buczą silniki, gwarem napełniają się fabryki a Czechowicz krąży między nimi, zafascynowany maszynami i coraz większym pędem świata, znajduje w tym wszystkim przestrzeń do zdziwień i zachwytów. Odkrywa, że choć świat jest bardziej poukładany, a nasza wiedza o nim usystematyzowana, nie jesteśmy wcale bliżsi poznania i zrozumienia. Nic się nie zmieniło.

Kulminacyjnym dla mnie momentem jest wiersz PRZEMIANY, istny gigant, towarzyszący mi już od dawna przez wykonanie Grechuty, Budzyńskiego i Turnaua, z każdym przesłuchaniem / odczytem mocniejszy, silniejszy, jeszcze bardziej druzgocący. Opis niezwykłego, panicznego wręcz zagubienia. Oto człowiek początku XX wieku, jakże pięknie wdrożony we wszystkie te mechanizmy, jakże przez nie broniony, jak doskonale znajdujący się w świecie (jesteś system mechanicznie doskonały), nagle gubi rytm, wypada z tego obiegu i uczyć musi się świata poza nim (linie proste falują – zamiast kwadratów romby). Otwierają się Oczy Niebieskie, okazuje się, że pewien porządek, w którym żyjemy, myślimy, rozumiemy, się nie sprawdza. Czy nie jest to jakaś przestroga, jakieś pokiwanie palcem, groźba dla nas, tak wygodnie wpasowanych w świat?

W Przemianach osiąga Czechowicz szczyt. To jest czysta poezja! To jest to jasnowidzenie, o którym pisał Rimbaud, to jest ten głos niewiadomy, bezosobowy, o którym pisał Miłosz, to jest Czarodziejska godzina z wiersza Przerwy-Tetmajera! Czechowicz, debiutując, daje nam bardzo dobry tomik, a to jest jego najjaśniejszy punkt, nieprzyzwoicie wręcz dobry, zjawiskowy.

Skąd wszystkie te zdziwienia, skąd baczne przyglądanie się stałej zmienności świata, skąd wszystkie te przemyślenia? Z głodu, tak se myślę, z wielkiego głodu poznania i pojęcia. Najlepiej wyrażają go ostatnie wersy, wciśnięte nam przed oczy wielkimi literami: „WIECZNOŚCI CHCĘ / BEZ DNA / BEZ DNA„.

Dobry jest ten debiutujący Czechowicz, sprawdźcie koniecznie. Miewa kilka momentów, przy których nieco zwolniłem, większość tomiku to jednak rwący i porywający pęd, w którym od czasu do czasu trafić da się na takie wiry, że aż strach!

 

Wasz Paweł M.
Tomik znaleźć można i nieodpłatnie pobrać w dowolnym formacie na wolnelektury.pl, zachęcam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *