archipelag
A więc żyjemy na archipelagu. Im dłużej żyję, tym wyraźniej to widzę. Niby razem, niemal zawsze jednak obok. Spotykamy innych, widzimy jak wykonują swoje czynności, widzimy ich zwyczaje i działania, ale żyjemy obok. Widzimy sąsiednie wyspy, czasem dostrzegamy unoszące się nad nimi sygnały dymne, łuny ognisk (a może pożarów?), widzimy mrówczy ruch na ich brzegach… Trwa jakaś wymiana, płyną listy w butelkach, trwa jakiś handel. Ale kiedy ostatnio byłem na czyjejś wyspie? Nie umiem powiedzieć.
Tak więc Robinson i jego przygoda stają się bezpośrednią relacją z tego, co spotyka i mnie, być może nas wszystkich, nie wiem. Życie przybiera swoje formy, harmonogramy, zwyczaje. Budujemy więc palisady i zasieki, naprędce organizujemy jakąś ziemię uprawną, co sprawniejsi wypalają garnki, co ciekawsi wystają na skałach z lunetą i przyglądają się z zaciekawieniem innym wyspom. Są też tacy, (najgłupsi i najmądrzejsi zarazem) którzy budują łodzie i chcą płynąć.
Jest w Robinsonie ta niezwykła scena, w której bohater, zorganizowawszy sobie już życie i doszedłszy do pewnej stabilizacji, znajduje rzecz, która wszystko to burzy – odcisk stopy na plaży. Ktoś tu jest!
czuły barbarzyńca
Hrabal w Czułym Barbarzyńcy jest Robinsonem, który znalazł odcisk stopy. Ktoś tu jest!, odkrywa patrząc na przyjaciela, przyglądając się jego gwałtownemu życiu, impulsywnym decyzjom. Ktoś tu jest! Hrabal patrzy na drugiego człowieka tak, jak trzeba patrzeć na drugiego człowieka: z zaskoczeniem i niegasnącym zdumieniem, jak na tajemnicę! Bo to jest niewiarygodne, bo to jest cud, to, że ktoś jeszcze jest obok!
Vladimir Boudnik, bo to jemu poświęcona jest ta książka i to znajomość z nim opisuje Hrabal, jest doskonałym przypadkiem dla rozmyślań o tym, czym właściwie jest spotkanie z drugim człowiekiem. Grafik nie marnuje żadnej okazji, żeby dostarczyć swojemu przyjacielowi i całemu światu powodów do zdziwień. Gwałtowne zachowania, pozornie pozbawione logiki, będące jedną wielką zagadką, na którą najwłaściwiej reaguje kolejny z przyjaciół, Egon Bondy, z szewską pasją, niby zaklęcie powtarzając swoje „kurwa fiks! Znów przez niego nie zmrużę oka!”. Vladimir jest dla autora postacią bez precedensu, postacią, którą najlepiej wyraża zawarty w tytule oksymoron, chodzącą sprzecznością, powodem do zdziwienia i zachwytu.
Spotkanie drugiego człowieka to jest cud i zagadka, dobitnie zdaje się mówić Hrabal. Książkę dostałem od mojej siostry, z zaznaczeniem: „to jest najważniejsza książka mojego życia”. Gdy dostajesz książkę obostrzoną taką uwagą, nie możesz jej ot tak zwyczajnie sobie przeczytać. To były poszukiwania: co ona tam znalazła? I dziwienie się: jest tu ktoś jeszcze! Za czym ona tęskni? Paradoksalnie książka o takim właśnie przyglądaniu się i poszukiwaniach mówi.
złoty wiek
Czytając, myślałem sobie: dlaczego to czyta się tak dobrze? Dlaczego żywot Vladimirka i Bohumilka zdaje się być snem, w którym mijamy tylko dobre miejsca, przeżywamy tylko dobre wydarzenia. Czy to nie jest życie, do jakiego cichcem wszyscy tęsknimy?
Hrabal pisze o swoich wspomnieniach, maluje portret człowieka, któremu nie mógł się nadziwić, z którym przeżył swego czasu rzeczy dziwne i piękne. Czas spędzony z Vladimirem staje się tu swego rodzaju złotym wiekiem. To epoka sielanki i to, co złe i zwyczajne nie ma do niej wstępu, cierpienia i bólu tam nie ma. Są wyprawy na piwo, są podróże na rowerze i motorze, są anegdoty o randkach, jest mur budowany w środku mieszkania, jest jazda pociągiem na grzyby… Tylko i wyłącznie dobre chwile.
Kolejne, chaotycznie rozrzucone anegdoty, z których składa się ta opowieść, zastygają w złocie bursztynu, w którym Vladimir trwa zawieszony jak owad. Pozostaje niewrażliwy na okrutne działanie czasu, zawsze ten sam, jedyny i niepowtarzalny, nieodgadnięta zagadka. Czuły Barbarzyńca, kurwa fiks! Nie będę przez niego spał!