Zechciał Balzac w Kobiecie Trzydziestoletniej przyjrzeć się życiu i duszy kobiety w skali makro, w całości. Kolejne rozdziały przeskakują na następujące po sobie sceny, zaś osią tego korowodu jest tytułowa kobieta, którą spotykamy w różnych, decydujących momentach jej życia.
Po raz pierwszy spotykamy pannę Julię, gdy jest jeszcze młódką, zabraną przez ojca na napoleońską defiladę, w której to największą uwagę zdobywa pewien młody, zasłużony już jednak w bojach oficer. Ojciec stara się wybić jej z głowy owe fascynacje, dobrze wiedząc, że wybory w których serce jest doradcą, to często wybory najgorsze. Jednym monologiem prorokuje wszystkie, mające dopiero nadejść wydarzenia.
Scena defilady kończy się i w kolejnej kamera pokazuje już jadącą francuską prowincją karetę i dwie zasępione postaci w środku. Ona i on. Niepostrzeżenie minął rok. Zatroskany ojciec nie żyje już od jakiegoś czasu, panna Julia zaś postawiła na swoim i przestała być panną Julią – odtąd jest już panią d’Aiglemont. I choć lektura dopiero co się zaczęła, a i bohaterka bieleje jeszcze młodością, dobrze już wie, że słowa ojca były prawdziwe, dobrze rozumie, co to znaczyło – pójść za pożądaniem i podjąć wiążące na całe życie decyzje. Dobrze już wie, a dowie się jeszcze lepiej, co to znaczy nie kochać.
Od tej pory Balzac będzie skakał z planu na plan, co i rusz wydzierając kartki z kalendarza i w kilku skokach dodając bohaterom po kilka, kilkanaście lat. Każda z tych scen przypomina rozstawianie figur na szachownicy. Każda staje się punktem wyjścia dla kolejnej. Więc gdy wkracza się w kolejne rozdziały, rozumie się je właśnie przez bagaż doświadczeń, jakie bohaterowie wynoszą ze stron wcześniejszych.
Kobieta trzydziestoletnia to jest studium duszy. Od naiwnej dziewczęcości, przez młodzieńczy fatalizm, romanse, złagodzoną rozpacz, aż po długo trwającą oziębłość i starość, w której ze sporym spóźnieniem pojawiają się zrozumienie i mądrość. Ostatnie rozdziały muszą być dla bohaterki lustrem w którym przygląda się samej sobie. W międzyczasie następuje odwrócenie ról – dostrzega siebie w swoich dzieciach. W ich decyzjach w ich życiu, tak podobnym do tego, które sama w młodości wiodła. A teraz ona, z mądrością wszystkich swoich lat, będzie musiała na nowo mówić słowa, które już kiedyś mówił jej ojciec. I będzie musiała tkwić w tej samej co on bezsilności.
Ta epizodyczna, postrzępiona struktura decyduje o charakterze całej opowieści. Dostajemy nie tyle kolejne rozdziały, co osobne opowiadania, z różnymi miejscami i innym czasem, spięte kilkoma przewijającymi się przez nie postaciami. Często zmienia się też charakter opowieści. Od sielanki na prowincji, przez bujne życie towarzyskie wielkiej stolicy, aż po zamorskie wyprawy. Pojawia się nawet pełen akcji epizod korsarski w jednym z ostatnich rozdziałów. Są tu małe niespójności, a niektóre zrządzenia losu wydają się być doprawdy wydarzeniami naciąganymi, wielce nieprawdopodobnymi. W sukurs powieści i czytelnikowi przychodzi tłumacz, Boy, w swoim świetnym (jak zawsze!) wstępie. Wyjaśnia on, że początkowo powieść była tylko zbiorem opowiadań, nie posiadających wspólnego bohatera. Dopiero później Balzac połączył kolejne, gotowe już historie, aranżując je tak, by stały się jedną, spójną opowieścią. Epizodyczna i skoczna struktura całości, szczęśliwie maskuje wszystkie powstałe przy zmianie fasonu zgrzyty i całość czytać można nie martwiąc się nimi.
Czy możemy uchronić nasze dzieci przed naszymi własnymi błędami? Czy młodość nie ma tego przywileju, by móc o sobie decydować, by móc się mylić i nie przyjmować nauk? Ma, zdaje się, że ma. I ten zamknięty krąg wydaje się być pointą powieści Balzaca. Krąg dający dobrze poznać, co jest bezsilność. Ta gorycz przypomina trochę ostatnie sceny Ojca Goriota. Cichy pogrzeb i milczenie wobec niesprawiedliwości świata. Nic z tym nie zrobimy, poniesiemy błędy swojej młodości aż do końca, a tych, co po nas, nie uchronimy przed ich powtórzeniem. Komedia ludzka.