Type and press Enter.

The Slip / Nine Inch Nails

Bycie fanatycznym fanem Nine Inch Nails przed dziesięciu laty, było jednym z najbardziej opłacalnych doświadczeń w moim muzycznym życiu. Obfitość drugiej połowy minionej dekady, do dziś wydaje się zadziwiająca. W 2007 roku pojawiła się YEAR ZERO, płyta, na którą czekaliśmy zaledwie dwa lata, świetna i dobra, tak jak wszystkie poprzednie. Nie zdążyłem się nią jeszcze nacieszyć i nasłuchać, gdy w marcu 2008 Trent Reznor oznajmił znienacka, z dnia na dzień, że właśnie wydaje nowy album. Album składający się z 36 utworów instrumentalnych, podzielony na cztery części, z których pierwszą można sobie było legalnie i za darmo pobrać z oficjalnej strony zespołu. Ghosts, album samych instrumentali, jasno komunikował: idę w kierunku cichszej, poważniejszej muzyki (chwilę potem Reznor zaczął komponować ścieżki dźwiękowe do filmów Finchera i już po trzech latach trzymał w rękach Oscara za najlepszy soundtrack roku, pokonując między innymi Zimmera z jego arcydziełem w Incepcji).

A potem, po mniej więcej dwu miesiącach, piątego maja, na stronie zespołu pojawiła się… kolejna nowa płyta. Pełnoprawny, dziesięcioutworowy krążek, zajmujący do dziś słuszną pozycję w dyskografii zespołu – The Slip. „Ten jest na mój koszt”, oznajmił Reznor. W przeciągu roku dostaliśmy trzy płyty i to płyty dobre, wyraźnie różne, złożone, charakterystyczne.

Pierwszą rzeczą, która rzuca się tutaj w oczy jest absolutnie fenomenalna okładka, na której biała, widmowa ręka wyłania się z ciemności i chwyta anonimową postać za ramię. Wszystko jest białe i czarne, na wysokości oczu przecięte czerwoną linią. Do dziś nie mogę się napatrzyć. Rob Sheridan odwalił wielki kawał dobrej roboty w całej oprawie graficznej płyty. Każdy z dziesięciu utworów został wyposażony we własną grafikę, w niezwykle prosty sposób odnoszącą się do ich treści. Proste bryły, matowa faktura, ręcznie kreślone linie, łamiące jakieś granice, szarość cięta czerwienią… to wygląda świetnie.

Wygląda świetnie i świetnie brzmi! Album zaczyna się od podwójnego utworu: 999 999, płynnie przechodzącego w 1000000. Pierwszy to półtorej minuty ambientowego, rytmicznie narastającego buczenia, drugi zaś to prawdziwe święto prostej, agresywnej rytmiki! Perkusja w utworze jest wręcz prymitywnie mocna i ostra, dopełniają ją postrzępiona gitara i jazgocząca elektronika. Całość zamyka tekst mówiący o wypaleniu, o tym, że niczego się już nie czuje: skakałem z każdego dachu, tak wysoko, tak daleko spadałem, zwierza się podmiot liryczny, a mimo to nie czuje nic, jakby był stale oddalony o równy milion mil.

Zdecydowanie najmocniejszym punktem płyty jest Discipline, w całości poddane lekkiej, popowej rytmice, wypełnione jednak całkiem nie-lekkimi gitarami, klawiszami i dudnieniem i przede wszystkim, mocno przygniatającym, pesymistycznym (może nawet trochę perwersyjnym?) tekstem o relacji, o jakimś rodzaju miłości i więzi. Będzie tutaj Reznor śpiewał w refrenach: potrzebuję twojej dyscypliny! Potrzebuję twojej pomocy! Dobrze wiesz, że jeśli zacznę, sam się już nie powstrzymam! W tekście jest mnóstwo grubo rysowanych linii, zbawiennych zasad i ludzkiej natury, która chce przez wszystkie te granice przeskakiwać, choćby i na końcu czekała zguba.

Echoplex to trochę taka oda do odosobnienia. Sterylna elektronika, bezwzględnie wyznaczająca rytm wszystkim instrumentom świetnie domyka ten hymn dla eskapizmu. Między tymi ścianami słychać już tylko echa, słyszymy w refrenie. W opozycji do tego, całkiem przyjemnego i lekkiego utworu, stoi kolejny: Head down, poszarpany, wtłoczony w prostą i brutalną rytmikę, w niskie buczenie gitary i basu, w wykrzykiwany krótkimi komendami wokal zwrotek z chwilą wytchnienia – melodyjnym, przyjemnym refrenem, który koniec końców i tak ląduje w połamanym zgiełku. To przeplatanie się melodyjności i zgiełku, robi z Head down doprawdy świetny numer.

Obowiązkowym komponentem każdej kolejnej płyty NIN jest smutna ballada grana na klawiszach. I tutaj nie mogło jej zabraknąć. Lights in the sky dobrze wykonuje swoją pracę. Jest odpowiednio smutne, odpowiednio dołujące i melodyjne, wszystko pasuje! To jeden z moich ulubionych „smutasów” w całej dyskografii zespołu. Tak będzie śpiewane w refrenie: patrzę jak toniesz, płynę za tobą i przy tobie zostaję. Światła na niebie machają na pożegnanie, a ja zostaję przy tobie. Zaprawdę, łzy po dupie ciekną, że się tak wyrażę, ale ja takie rzeczy chyba lubię, przynajmniej od czasu do czasu. Całość jest nieustannie monotonna, przez co tych kilka dodatkowych, jakby nietrafionych nut, wygrywanych w refrenach, robi olbrzymie wrażenie i absolutnie mnie kupuje!

Potem są dwa, przydługie instrumentale, mocne echo wydanych dwa miesiące wcześniej Ghosts. Długie buczenia, elektroniczne piszczenia, wygłuszone, słyszane jakby przez ścianę gitary i dudniący bas. Lubię te utwory, choć sporo czasu musiało upłynąć, zanim weszły na dobre. Całość wieńczy mocno elektroniczne Demon seed, przy którym proszę zwrócić szczególną uwagę na połamaną rytmikę, na gitarę i na absolutnie przefantastyczne: I have been trying to t-t-t-t-t-t-tolerate you!

No, tak to wygląda. Dziesięć utworów, niezwykle spójnych, niezwykle mocnych, szalone tempo, lekko zwalniające gdzieś w 3/4 płyty, teksty ponure, ale nie gówniarskie. I fakt, że płyta jest prezentem i swego rodzaju eksperymentem: powstała w ciągu trzech tygodni po sesji nagraniowej Ghosts. Niech to świadczy o tym, w jakiej formie byli ci kolesie. Mimo szalenie krótkiego czasu tworzenia, nagrywania i produkcji, dostaliśmy płytę, która wcale nie jest ubogą krewną swoich poprzedniczek, którą pamiętam do dziś i to pamiętam dobrze i wspominam z uśmiechem i przyjemnością.

Wasz Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One comment

  1. Ale czemu było to opłacalne, bo nie złapałem? Dlatego, że została udostępniona za darmo?
    Jestem fanatycznym fanem nin od …(nie, nie napiszę tego liczebnika, to zdecydowanie za dużo lat). Jestem fanem od momentu, kiedy wydano „broken”, ale opłacalne nie było to nigdy, bo żeby kupić płytę trzeba było sprzedać nerkę albo uprawiać nierząd.