Type and press Enter.

1/10 – wspomnienia z Auschwitz – „Ludzie w Auschwitz”

Dziś będzie poważnie. Moim ostatnim prezentem gwiazdkowym było to:

okladka_box_polski,oHuCn6impHCVqcKHZpY

Prezent jak najbardziej udany, ponieważ wciąż żywo interesuję się okresem II Wojny Światowej, a tematyka obozowa jest dla mnie szczególnie ważna. Każdego roku staram się czytać przynajmniej jedną pozycję tego gatunku, żeby wciąż i wciąż przypominać sobie, do czego są zdolni ludzie. Wszystkie 10 książek zostało napisane przez byłych więźniów obozu Auschwitz i każda stanowi inną perspektywę. Kolekcja została wydana przez Muzeum Auschwitz i z tego, co się orientuję, tylko tam można ją kupić.

Słów kilka o samym wydaniu. Pozycje znajdują się w grubym, solidnym, tekturowym pudełku. Same książki mogłyby być wydane ładniej: zamiast twardej oprawy mamy sztywny karton, a książki są klejone, nie szyte. Trochę szkoda, ale zdecydowanie wnętrze jest tu ważniejsze niż wygląd. I właśnie o tym wnętrzu chciałam dzisiaj opowiedzieć.

 

„Ludzie w Auschwitz” – Hermann Langbein

Kilka słów o autorze. Hermann Langbein byl Austriakiem, co, jak sam przyznał, znacznie poprawiło jego sytuację w obozach, w których przebywał i prawdopodobnie pozwoliło mu przeżyć. Przed wojną był aktorem. Umieszczono go kolejno w obozach w Dachau, Auschwitz oraz Neuengamme, z którego udało mu się uciec podczas ewakuacji – wyskoczył z pociągu. Znacznie przysłużył się rozpowszechnianiu prawdy o obozach, dążył do ukarania winnych – wraz z kilkoma innymi byłymi więźniami obozów koncentracyjnych doprowadził do Procesu oświęcimskiego we Frankfurcie nad Menem i uczestniczył w nim jako świadek. Zmarł w 1995 roku.

 

GERlangbein1

 

„Ludzie w Auschwitz” to 734 strony faktów, bardzo bolesnych i szokujących, suchych, podpartych własnym doświadczeniem i wieloma innymi źródłami. Sam autor przyznaje, że byłemu więźniowi na pewno ciężko o obiektywizm, dlatego chętnie podpiera się wypowiedziami innych, żeby nie przekazać zafałszowanego obrazu wydarzeń.

„Jako pisarz w różnych szpitalach obozowych otrzymałem wyrazistą lekcję poglądową:  w Dachau mówiliśmy o złym dniu, jeżeli meldowano dziesięciu lub więcej zmarłych. W Auschwitz dniem i nocą pisaliśmy na siedmiu maszynach wyłącznie akty zgonu.”

Pierwsza część książki to tak naprawdę zlepek setek historii o ludziach: tych, którzy byli zwykłymi więźniami i tych, którzy osiągnęli w obozie jakąś pozycję. Co ważne, książka traktuje o ludziach każdej narodowości. I tu tkwi jej największy fenomen, bo doskonale pokazuje, że absolutnie nie da się określić, że jedni byli ofiarami, inni byli katami. Rzeczywistość obozu Auschwitz, a pewnie i każdego innego obozu koncentracyjnego to absolutnie nie jest czerń i biel, a setki odcieni szarości. Mamy Niemców, którzy więźniom pomagają, mamy również Żydów, którzy swoich pobratymców katują i to nie bez przyjemności, mamy Polaków, którzy pomagają Polakom, a do całej reszty więźniów odnoszą się z zagorzałą nienawiścią. I każdy przypadek jest inny.

„Ludzie w Auschwitz” z pewnością nauczyli mnie jednego: nie oceniać. Realia obozowe były tak ciężkie, że nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, jak sami zareagowalibyśmy, będąc postawieni w takich okolicznościach. Utkwił mi w głowie przykład lekarki, która miała pod opieką jakichś dwustu pacjentów i na rozkaz Niemców miała wyselekcjonować pięćdziesięciu z nich do gazu. W tzw. szpitalu więźniarskim do dyspozycji miała kilka aspiryn i jakąś namiastkę bandaży, nic więcej. Mogła odmówić selekcji. Efektem byłoby zagrożenie jej własnego życia za odmowę Niemcom i to, że oni sami losowo wybraliby, kogo zabić. Mogłaby wybrać osoby najciężej chore, które i tak nie mają szans na przeżycie, ponieważ nie ma dla nich żadnych leków. Efektem byłyby ciężkie wyrzuty sumienia, bo jednak sama skazałaby na śmierć konkretnych ludzi, ale taka decyzja mogłaby dać szansę na przeżycie tym zdrowszym. Który wybór będzie tu najlepszy?

W drugiej  części książki poświęconej w całości załodze SS, autor przywołuje wiele wspomnień byłych więźniów, które w większości łączy to, że ludzie widzieli oficerów SS jako młodych, przystojnych, eleganckich, o zimnym, nieczułym spojrzeniu. Konfrontacja ze zdjęciami tych ludzi pokazuje jak skrzywione są to wspomnienia. „To nie diabły utrzymywały w ruchu machinę zagłady w Auschwitz. To byli ludzie”. Skrzywione wspomnienia mogą być również tłumaczone tym, że więźniowie przeważnie musieli patrzeć w dół, więc najmocniej w pamięci utkwił im obraz oficerek, a twarzy swoich oprawców często nie widywali prawie w ogóle.

Autor długo rozpisuje się o tych, którzy nie godzili się z polityką Adolfa Hitlera, a realia obozowe starali się naginać, żeby ułatwić więźniom życie, nawet pomagając im w ucieczkach. Niektóre z tych historii naprawdę chwytają za serce. W czytelniku budzą się pozytywne odczucia wobec ludzi, którzy nie stanowili wprawdzie przyczyny tych wydarzeń, ale byli ich olbrzymią częścią. Na koniec rozdziału autor pozbawia nas złudzeń: „W tym i poprzednim rozdziale wymieniono wielu strażników, którzy pomagali więźniom. Ich czyny, a zwłaszcza ich liczba, mogą robić wrażenie. Następujące wyliczenie powinno jednak przywrócić proporcje, które przez te opisy mogły ulec zachwianiu […] w obydwóch rozdziałach opisano postawę sześćdziesięciu ośmiu esesmanów, co stanowi mniej więcej jeden procent załogi Auschwitz. Jak już wspomniano, więźniowie dobrze zapamiętali okazaną im pomoc. Wymieniono tu wszystkie znane przypadki. Na temat pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu procent oddziałów wartowniczych nie można powiedzieć nic pozytywnego.”

Ostatnia część książki poświęcona jest już czasom powojennym i jest to pod pewnymi względami najsmutniejsza część tej historii. Oto ludzie, dla których całymi latami największym marzeniem i szczytem szczęścia było opuszczenie obozu, nie potrafią się już odnaleźć w normalnym świecie (o tyle, o ile powojenny świat może być nazwany normalnym) ani cieszyć się odzyskaną wolnością. Wielu więźniów szybko zaczynało odczuwać poczucie winy, że oni przeżyli tylko dlatego, że zginęli inni, że oni w jakiś sposób w obozie mieli lepiej, kosztem innych współwięźniów. Częste były przypadki depresji, zdarzały się nawet samobójstwa, byłym więźniom ciężko było ułożyć sobie życie na nowo, mając tak silne obciążenia psychiczne. U byłych więźniów często obserwowano przedwczesne fizyczne starzenie się, a żaden z nich nie był wolny od psychicznych zaburzeń.„Dręczyciele zniknęli, lecz udręka pozostała”.

A jak to wyglądało z drugiej strony? Część esesmanów popełniła samobójstwo po śmierci Hitlera, pewnie nie z powodu wyrzutów sumienia, raczej wiedząc, że już ich nic nie ochroni. Bardzo wielu oprawców nigdy nie stanęło przed sądem, wielu uciekło do Ameryki Południowej, inni zostali w Europie pod zmienionymi nazwiskami. Nie wszystkich udało się znaleźć. A ci, którzy przed sądem stanęli? Twierdzili, że o niczym nie wiedzieli, że tylko wykonywali rozkazy, że ich podwładni ich oszukiwali, że rozkazy przez nich podpisane tak naprawdę nie miały z nimi nic wspólnego. Kiedy okazywało się, że są świadkowie ich czynów, potrafili nawet powiedzieć, że rozstrzeliwali więźniów w akcie łaski, bo ci byli schorowani i nie mieli szans na przeżycie, a najczęściej zasłaniali się wymówką, że byli żołnierzami i musieli wypełniać rozkazy, nie było innego wyjścia. Prawie każdy chciał uciec z Auschwitz, ale uniemożliwiał to lęk przed karą za niesubordynację. Nikt raczej nie wychylał się już z narodowosocjalistycznymi przekonaniami. Ale nikt nie przejawiał również wyrzutów sumienia. I prawie nikt nie czuł się odpowiedzialny za swoje czyny. Wręcz przeciwnie, słuchając ich wypowiedzi ma się wrażenie, że są zdziwieni, że nikt im nie współczuje. „Niemcy nie zagłuszali w sobie poczucia winy – w większości przypadków po prostu go nie odczuwali. Stworzenie symbolu wroga uwolniło ich od tego. W międzyczasie poczyniono wystarczająco wiele badań, które dowodzą, że Niemcy w równie małym stopniu poczuwali się  do winy jak amerykańscy żołnierze w Wietnamie, którzy traktowali swoich wrogów jak wszy, półmałpy czy podludzi – zupełnie tak samo jak Niemcy Żydów.  Dzięki temu całe to brutalne przedsięwzięcie można było realizować pod hasłem tępienia robactwa. Stąd też nie ma większego sensu odgrzebywanie, rzekomo wypartego poczucia winy: ono po prostu nie istniało”.

Żyje coraz mniej świadków historii Auschwitz. Mimo że minęło już tyle lat, uważam, że nigdy nie wolno zapomnieć o tym, co się tam stało. A pamiętać trzeba przede wszystkim o tym, że odpowiedzialność ponosi niemiecki narodowy socjalizm, bo to on stworzył Auschwitz. „Tylko system totalitarny, który stara się zrównać wszystkich ludzi, jest w stanie, w przerażająco krótkim czasie, stworzyć warunki dla precyzyjnie zorganizowanego  nie zamaskowanego ludobójstwa”. I choć miała to być przestroga dla całej ludzkości, by nigdy tego nie powtórzyć, gdy patrzę na nasz dzisiejszy świat, mam coraz więcej wątpliwości, czy ta ważna lekcja nie została już trochę zapomniana. Świat milczy choćby w kwestii obozów pracy w Korei Północnej. Ze swojej strony zachęcam wszystkich do wracania do tej historii. Nigdy nie są to łatwe lektury, ale są potrzebne. Każdemu człowiekowi.

Ten cykl będzie się składał z dziesięciu części. Każda z nich będzie poświęcona jednej z książek z kolekcji „Wspomnienia z Auschwitz”.

 

Betoniarka

 

 

Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Ludzie w Auschwitz”

Zdjęcia:

http://spartacus-educational.com/Hermann_Langbein.htm
http://auschwitz.org/ksiegarniaprodukty/karta-produktu/wspomnienia-z-auschwitz,306.html#1
https://www.smithsonianmag.com/history/can-auschwitz-be-saved-4650863/

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *