Type and press Enter.

APOKRYFY ŚWIĘTYCH I CZARTÓW POLSKICH, XSIĘGA PIERSZA

Żyli przecież w mrokach podziemnych aniołowie strąceni z nieba i milczeć o nich nie można. Jako wśród ludzi, tak i u nich znajdziemy postaci przemyślne jak diabli, które nawet najbogobojniejsze persony na złe ścieżki prowadzić umiały sobie tylko znanymi metodami. Trzeba nam wiedzieć, że często były to osoby za życia należące do znamienitych rodów, które po śmierci wybrały żywot nieprzystający duchom świątobliwym, lecz wsobnym łachmaniarzom, którzy miast Panu Bogu hosanna wołać dzień po dniu, aż do nieskończenia świata, wybierali dziewczętom zaglądać pod spódnice i wołać do złego awanturników o mięśniu napiętym.

Ale i czasem zdarzył się niewypał, pomiot jakiś czarci, wypluty na świat z ohydnego łona wiedźmy, kurwiszcza portowego albo złodziejki, która dała się namówić na figle niepochlebnej proweniencji łajdakowi. Takiego diabli werbowali już za życia, ofiarując mu jako taki znośny żywot. I jednym z takich właśnie czartów stał się sierota Asmodeusz, któremu wszystko jedno było, czy panu ciemności, czy panu światłości służy.

Niewiele osądzając tego sympatycznego przecież jegomościa i zarazem nie chcąc wyrządzić mu nieprzyjemności, musimy powiedzieć: był nieużyty, szpetny, kulawy, śmierdziało mu z ust jak z beczki kiszonej kapusty, brodaty jakbyś w gówno zapałek nawbijał, a także bał się wysokości i przestrzeni, pierdział bez zażenowania nawet wśród dam nowo poznanych i czytywał kiepską poezję. Długo więc zbór czarci debatował nad wanną gorzały, gdzie by go posłać. Wybrano wioskę maleńką, na końcu świata, w krainie Polską zwaną, gdzie lud mieszkał naiwny, a proboszcz ufny i dobry. Tam sobie Asmodeusz poradzi, mówiły diabły, niech tam zło czyni. Pięć lat go przyuczali formuł i zaklęć wikariuszowskich, aż w końcu jako tako pojął, kiedy amen, kiedy alleluja wołać zza ambony i w stroju księdza ruszył na pomoc.

Wielka radość w wiosce była, bo roboty mnóstwo, grzechów do wysłuchania nieskończone jeremiady i – bo chłopy lubiły chędożyć, a baby chłopów do siebie garnęły – dzieci do wychrzczenia całe czeredy. Asmodeusz miał przykazane: „sraj w rabaty!” – a tam, gdzie gacie w dół opuszczał i załatwiał sprawę, kwiaty strzelały do góry piękne; mówili mu diabły: „w księdze parafialnej imiona nasze pozapisuj” – ale gdy zasiadał do pisania, zaraz stary proboszcz herbaty i pajd chleba masłem nasmarowanych przynosił, co Asmodeusza serce rozczulało i posłusznie pisał, co stary dyktował. W końcu diabły uradziły – „Jest tam przesąd, że chłopy na febrę chore porzucają kożuchy w polu po zmroku, aby chorobę odegnać. Zbieraj te szmaty infektyczne i rozdawaj ubogim, aby zdychali prędko”. Jako chcieli, tak uczynił, a że diabli czasem jak i przesądy głupi, więcej tym ubogim ciepła dał, aniżeli kiedykolwiek za życia od pobożnych krześcijan zażyli.

 W końcu Asmodeusz tak zła pragnąc, ale zawsze kota ogonem przewijając na odwrót, zaniepokojony gniewem Lucypera, usilnie szukał schronienia. Gdzie by diabli nie weszli, aby go zawlec ku niemu? Myślał, myślał, aż wskoczył do wielkiej baliji z wodą święconą, w której ludzie ręce maczali przy wyjściu z kościoła. I, choć to dawno było, po dziś dzień ludzie trochę szatanów w dom naniosą i chcąc nie chcąc zło czynią, kuszeni przez kulawego diabła.

psubrat Marcin

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *