Filmu Kubrika nie widziałem, jest na mojej liście rzeczy które bym zobaczył, ale których nie zobaczę, albowiem delikatna, wrażliwa dusza nie pozwala. Nie miałem natomiast problemów z wysłuchaniem całej powieści w audiobooku, choć i bez ekranizowania jest przeszywająco brutalna i przerażająca. Jak wrażenia?
Burgess maluje dystopię zadziwiająco bliską i namacalną – zaglądając w przyszłość, nie bawi się w wymyślanie wynalazków, albo odkryć, czekających w przyszłości. W przyszłości najbardziej interesuje go spotęgowanie tego, co już teraz mamy, jako społeczeństwo, w zanadrzu. Eskalacja przemocy i bezprawia, połączona ze zwalczającym ją totalitarnym rządem (która strona gorsza, nie mam pojęcia). Ta sceneria to coś, co wcale nie musi dziać się w przyszłości. A może my już żyjemy w tej przyszłości, tylko nie zdajemy sobie z tego sprawy, bo o przyszłości zwykliśmy myśleć w czasie przyszłym, nie teraźniejszym.
Nie musimy umieszczać takich scen w przyszłości, by wydały się nam prawdziwe. Przemoc zawsze jest na czasie, w każdym stuleciu sprzedaje się jak karpie w marketach pod koniec grudnia. I totalitaryzm wyobrazimy sobie bez przeszkód, a nawet jeśli nie totalitaryzm, to system administracyjno-urzędniczy ma w naszym zbiorowym wyobrażeniu chyba na tyle „przyjazną” twarz, że bez problemu, a może nawet z lubością, sportretujemy go sobie jako uosobienie szwarccharakteru.
Dostajemy zatem opowieść o współczesnym świecie (no, może po małym mejkapie) i mogłoby to być rzeczą w tym wszystkim najstraszniejszą, ale wcale nie jest. Najgorsza jest tutaj perspektywa. No bo wszystkiemu przyglądamy się oczami młodego Aleksa – herszta ulicznej bandy, która bez większych przyczyn, jakby misjonarze jakiejś czarnej ewangelii, niesie światu strach i przemoc. Kołaczcie, a otworzą wam! A jeśli nie otworzą, to właźcie przez okno!
Wyrastaliśmy i dorastaliśmy jako dzieci szklanego ekranu. Telewizja, kino, gry komputerowe, wszystko to miało, zdaniem obrońców moralności, uczynić z nas pozbawione sumienia maszyny do zabijania. I z początku wszystko chyba szło zgodnie z planem, bo w oczach starszych pokoleń byliśmy generacją zupełnie zdegenerowaną. Nie należy jednak zapominać, że przecież każde kolejne pokolenie odbiera to młodsze, jako gorsze. Teraz to my mówimy, że w młodości co prawda od czasu do czasu przesadzaliśmy, ale tak źle jak teraz, to chyba jeszcze nie było. Po nas powiedzą tak nasze dzieci. Koniec końców skończyło się tak, że ani ja, ani żaden z moich kolegów mordercą nie został, mimo wszystkie horrory, brutalne kreskówki i jeszcze straszniejsze gry.
Szklana ściana ekranu nie zadziałała jak soczewka lupy, wręcz przeciwnie, oddaliła nas od tego, na cośmy patrzyli. Przemoc stała się dla nas czymś bliskim, ale abstrakcyjnym. Czymś, co owszem – przydarza się – ale przecież nie nam i nie tutaj, prawda? Przywykając do niej, znieczuliliśmy się, oddaliliśmy, wzruszamy ramionami na wieść o kolejnym zamachu albo masakrze. To tutaj mechaniczna pomarańcza jest nam najbliższa – nie tylko w tym, że mogłaby się dziać tu i teraz, ale i w tym, że patrzymy w niej na świat bezpośrednio, oczami bohatera. Pierwszoosobowa narracja i spisanie całej książki młodzieżowym slangiem niby-przyszłości, sprawia, że odczuwamy namacalny, bezpośredni kontakt. Niemal wchodzimy w skórę bohatera, myślimy tak, jak on, ani na moment nie opuszczamy jego punktu widzenia. Wszystko stoi tutaj na głowie. Karygodne rzeczy, które ten, z kolegami wyprawiają, są dla nich powodem do dumy, jakiejś perwersyjnej, odruchowej przyjemności, czerpanej prosto ze zła, bólu i krzywdy.
A że książka napisana jest cholernie dobrze, zatem tak jak sam Aleks w jednej ze scen, nie potrafimy odwrócić od niej wzroku, musimy patrzeć na wszystkie te koszmarne sceny, jakby były czymś pięknym. Bo i piękno znajduje tutaj swoje miejsce. Aleks nie jest bowiem zwykłym bandziorem, drabem z nożem w ręku. Nie – to jest chłopiec wrażliwy, inteligentny i do tego przebiegły. Po tym jak w jednej ze scen zgwałcił pewną niewiastę i skatował jej męża, wrócił do domu i słuchał muzyki klasycznej, a po policzku ciekły mu łzy, bo ta muzyka taka piękna i taka wspaniała i jak ten świat dzięki niej pięknieje! Zatem przemocą para się nie prostak i opryszek a człowiek mądry i wrażliwy, uosabiający pewne cnoty.
Skąd taki kontrast, skąd to wielkie przerysowanie? Może chodzi o to, że wszyscy nosimy w sobie zarówno dobro, jak i zło, i przerysowanie tej przewrotności, to jest być może wskazanie palcem na tę samą sprzeczność, którą mamy we własnej piersi (dzięki Bogu w mniejszej skali)? Wszak książka za wszelką cenę stara się być blisko czytelnika, stara się by ten spojrzał na nią własnymi oczami. I oczywiście trzeba uznać wagę komentarza społecznego, pewnych obaw wynikających z patrzenia w przyszłość i obserwacji coraz to nowych pokoleń, ale dla mnie najważniejszy jest właśnie ten aspekt moralny, osobisty – i to jeszcze sprzed zbawiennej, więziennej kuracji. To noszenie dwu twarzy, z których żadna nie jest maską, każda jest tak samo prawdziwa, jak ta druga! Napisał Różewicz: Widziałem: / Człowieka który był jeden / Występny i cnotliwy. Doprawdy, niezwykłym chłopcem jest nasz mały Aleks.
Wspominałem o języku, którym książka do nas mówi, ten jest niezwykły głównie dlatego, że po prostu się udał. Za każdym razem gdy czytam, i ktoś stara się włożyć w usta młodych ludzi autentycznie brzmiący język, ogarnia mnie zażenowanie, jak wtedy, kiedy ma się szesnaście lat, gra się z kolegami w gry i nagle wpada jeden z rodziców i stara się brzmieć maksymalnie młodzieżowo. To jest złe. A tutaj, jak pisałem, udało się! Nie mam pojęcia, jak to wygląda w oryginale, ale to, co podczas tłumaczenia zrobił Robert Stiller to jest majstersztyk. Mieszanina jakichś rosyjskich i niemieckich zapożyczeń, jakiejś gwary, niedbałego, prostego i wulgarnego języka z ulicy, mnóstwa neologizmów i szczególna kreatywność, jeśli idzie o przekleństwa – to jest mistrzostwo. Dodatkowo napomknąć trzeba, że Stiller Pomarańczę tłumaczył dwukrotnie – raz w wersji rusycyzowanej, raz zahaczającej o zapożyczenia angielskie (w planach były podobno jeszcze kolejne tłumaczenia).
Pozostaje jeszcze kwestia odczytu, również ważna, bo dokonana przez postać dziś cokolwiek rozpoznawalną i znaną – Krzysztofa Zalewskiego – zdaję sobie sprawę, że sama jego obecność przyciągnie wielu do lektury. I bardzo dobrze! Bo książka jest tego zwyczajnie warta. Ale pan Krzysztof pracuje tutaj nie tylko samym nazwiskiem i twarzą błyszczącą na okładce. Książka przeczytana jest po prostu świetnie i ja mu wierzę, ja mu po prostu wierzę, jak z tym rozbawieniem opowiada, jak rozwala staruszce głowę, a zaraz potem słucha koncertów z winylów i, rozczulony i wzruszony, roztapia się nad pięknem muzyki klasycznej. A potem jak przerażony znosi więzienne cierpienia i jeszcze później, jak wyrusza w świat z nowym brzemieniem i chce ze sobą skończyć. Ja mu przez cały ten czas wierzę. Świetna robota!
Jest Pomarańcza sama w sobie rzeczą niezwykłą. Dogłębne i boleśnie bliskie studium ludzkiej natury, przemocy i zła, krytyka bezosobowego systemu, nakierowanego tylko na rezultat, a może też coś o mnie i o Tobie. Nie wiem. Do tego fantastyczny język, oraz wyjątkowo ciekawe opakowanie w postaci interpretacji Krzysztofa Zalewskiego. Cholernie warto!
nieładny p