Type and press Enter.

Lektury uzupełniające #26 Emmy całego świata

autor: Gustaw Flaubert; książka: Pani Bovary

„Panią Bovary” czyta się szybko (miałam ochotę napisać łatwo, ale byłoby to bardzo mylące określenie). Nie jest to powieść długa, ma prostą strukturę, fabułę zwartą i pełną nieszczęść, i nawet fakt, że opowiada raczej stany ducha nie wydarzenia, pozostaje gdzieś na granicy czytelniczej percepcji. Inna rzecz, że żeby ją się tak czytało Gustaw Flaubert cyzelował słowa przez 6 lat (w wyniku czego, warto to podkreślić, „Pani Bovary” to również powieść niezwykle pięknych opisów i trafnych sformułowań, doceni je każdy wielbiciel perfekcyjnie dobranych słów). Ta precyzja sprawia też, że Flaubert stworzył powieść, której czytelnik łatwo może zatracić się w złudzeniu, że dostał produkt gotowy, opakowany i z instrukcją obsługi. (Zwłaszcza czytelnik uwiedziony fałszywym poczuciem bezpieczeństwa, którym mami odległość w przestrzeni i czasie). Nic bardziej mylnego. Powieść Flauberta nie jest zwalniającym z obowiązku myślenia zdjęciem z przeszłości. „Pani Bovary” to arcydzieło.

Czytałam w wydaniu Zielonej Sowy (2004), tłumaczeniu Anieli Micińskiej, z posłowiem Andrzeja Knapika – żenująco słabym w zakresie interpretacji (czytelnik uwiedziony), ale ambitnym i przytaczającym sporo ciekawych faktów o pisarzu i powieści.

W tej historii najważniejsza jest oczywiście Emma Bovary. Samolubna, pełna rozpaczy, niepogodzona ze swą rolą, przeczuwająca istnienie wolności, dokonująca zawsze złych wyborów. Bohaterka tragiczna. Taka, którą chcemy lubić, lecz którą polubić niezwykle trudno.

Jest to książka niewdzięczna, gdyż w uważnym czytelniku wzbudzi grozę. Szczęśliwcy, którzy mogą powtórzyć za Flaubertem: pani Bovary to ja. Mnie paraliżuje myśl, że jestem raczej kimś z jej otoczenia, z tej zadowolonej z siebie drobnomieszczańskiej powszedniości, sportretowanej tu tak wnikliwie. Że jestem typowym przedstawicielem klasy średniej, zamurowanym w swej codzienności, ignorującym całe zło świata, może nie okrutnym, ale obojętnym, pogodzonym z wytyczoną przez okoliczności ścieżką, niezdolnym do szerszego spojrzenia, do wyjrzenia za róg, do zmiany poglądów, do prawdziwej dobroci i do buntu. Że pogodziłam się z piekłem, w którym, według Flauberta, mieszka większość z nas (w powieści jest tylko jeden bohater, którego można z całą pewnością nazwać pozytywnym: występujący w epizodach doktor Lariviere, mający rysy ojca pisarza). Bo choć Flaubert portretuje prowincję – miejsce tak bezbarwne, że cech szczególnych nie ma tu ani krajobraz ani język – w powieści nie brakuje przypomnień, że inne środowiska nie są wcale lepsze. Pokonany przez czas Knapik pisze w posłowiu, że zawsze rodzić się będą panie Bovary – i dla mnie, jest to sformułowanie zdumiewające nieuzasadnionym poczuciem wyższości. Bo gdy Flaubert mówi „pani Bovary to ja” z pewnością nie chodzi mu o to, że Emma wymaga szczególnego napiętnowania. Nawet nie o to, że Emma wyróżnia się charakterem, czy zachowaniem. I raczej o coś więcej niż utożsamienie ze sfrustrowaną seksualnie gospodynią domową. Osobiście nie nazwałabym nawet „Pani Bovary” powieścią psychologiczną i to mimo znakomicie narysowanych postaci wszystkich planów. Flaubert jest moralistą i rozstawia elementy fabuły tak, żeby dobrze pokazywały dużo bardziej złożony i dużo ogólniejszy problem. Nas.

Niemniej fakt, że Emma się buntuje jest unikalny. Nadaje jej życiu wartość. Nie wynika z niego prawie nic dobrego [„prawie” bo jako coś dobrego zaklasyfikowałabym ucieczkę Justina, wychowanka aptekarza], ale to Emmy rozdmuchane kiepskimi powieściami marzenia, jej „niedosyt życia”, sprawiają, że w ogóle zauważamy zło otoczenia. Emma staje się zwierciadłem, jedynym moralnym probierzem w swoim miasteczku. Bez niej małe piekło nie doczekałoby się żadnego sądu. Wszystko, co chcielibyśmy przegapić, oswoić, całe ciche okrucieństwo (aptekarz i jego powszednie złe uczynki), którego na co dzień przezornie nie nazywamy, bez niej – bez Emmy – bez przeszkód udawałoby dobro.

Dlatego dopada nas uczucie grozy. Bo to nie powieść o innych, ale o nas.  „To przerażająca książka” – powiedział zdaje się Dumas -syn. Egoizm Emmy nie zna hamulców. Czytelnik może próbować kumulować odrazę na lichwiarzu Lheureux, ale ten tylko prezentuje najłatwiejszą, oczywistą stronę zła. Jakże potworną postacią jest dobroduszny aptekarz Homais – awatar okrucieństwa w koronkach. Straszni są kochankowie Emmy: Rudolf i Leon – pospolici, żałośni, całkowicie niezdolni do wyjścia poza schematy. I jeszcze Karol Bovary: miły, spokojny, uległy. Fatalny lekarz, którego żaden pacjent nie powinien spotkać na swej drodze. Tak uszczęśliwiony posiadaniem pięknej żony. I posiadanie jest tu właściwym słowem, bo przecież Karol Emmy ani nie zna, ani nigdy poznać nie próbuje. To zresztą genialny zabieg pisarski, że właśnie Karola poznajemy najpierw, jako chłopca, zmuszeni przez Flauberta do naturalnej sympatii do osamotnionego dziecka. W tej sympatii ma źródło litość, jaką wzbudza pod koniec książki, gdy po raz pierwszy w życiu zaczyna zauważać prawdziwy świat. Bo same uczynki stawiają go w jednym rzędzie z resztą bohaterów piekła.

Teraz byłby dobry moment, żebym napisała, jakie remedium na naszą naturę proponuje nam Flaubert. Zamiast tego przypomnę tu akapit z Brodskiego: Zła strona prozy niebędącej sztuka polega na tym, że kompromituje życie , które opisuje, i spełnia hamującą rolę w rozwoju jednostki. Ten rodzaj prozy ofiaruje człowiekowi skończoność, tam gdzie sztuka ofiarowałaby mu nieskończoność, wygodę zamiast wyzwania, pociechę zamiast werdyktu. „Madame Bovary” jest modelowym przykładem sztuki. Nie dostaniemy rozgrzeszeń i odpowiedzi.

Pisanie o „Pani Bovary” jest trudne – wymaga pokory i zdecydowanie za dużo autorefleksji. Także teraz po prostu postawię kilka dodatkowych pytań.

Na ile „Pani Bovary” jest powieścią feministyczną? Czy gdy napisałam, że jest to bohaterka, którą chcemy polubić, nie reprezentowałam przede wszystkim czytelników kobiet? Ale jeśli jest to powieść feministyczna to dlaczego? Jakie dokładnie schematy burzy? (Emma oczekująca dziecka pragnie, żeby to był syn. Bo urodzi się wolny. To oczywiście typowa dla niej egzaltowana przesada, ale jednocześnie jest to przecież prawda; porównajmy jakie wykształcenie odebrał tępy Karol, a jakie pojętna Emma).  Kim byłaby sama Emma dziś?, albo dokładniej: kogo uczyniłby Flaubert bohaterem swojej powieści w XXI wieku? I czy znam Emmy w literaturze współczesnej? (Pierwszy przyszedł mi na myśl Silny z „Wojny polsko-ruskiej” Masłowskiej, choć, trzeba to powiedzieć, Silny jest zdecydowanie sympatyczniejszym bohaterem, nie skrzywdził przecież żadnego dziecka – ale jego bunt, poszukiwania, potrzeby, których nie umie nazwać, czynią go bardzo do Emmy podobnym).

I to już koniec. Niespodziewanie (dla mnie) zabrakło w tej recenzji samej Emmy. Może po prostu Flaubert powiedział o niej wszystko co trzeba. Ja z pewnością sięgnę po kolejne, mniej kanoniczne książki Flauberta i na pewno będę jeszcze sięgać (wracać) do kanonu literatury światowej. A Państwa gorąco namawiam do lektury tej „przerażającej książki”.

Agnieszka Ardanowska

 

tytułowa ilustracja pochodzi z francuskiego wydania z 1885 roku (autorstwo niepewne Alfred de Richemond albo Albert Fourrie), źródło: commons.wikimedia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *