książka: Opowieść podręcznej; autor: Margaret Atwood
Kłopot z opisaniem wrażenia po lekturze „Opowieści podręcznej” zaczyna się u podstaw – choć czytałam po raz pierwszy, dokładnie wiedziałam czego się spodziewać. Nie oglądałam serialu HBO, natomiast dawno temu widziałam ekranizację z 1990 roku. I czytałam tylko jedną inną książkę Margaret Atwood. Ale to wystarczyło.
Gdybym jednak była owym mitycznym czytelnikiem niewinnym to, sięgnąwszy po tę książkę w ciemno, mogłabym zostać porażona siłą jej wyrazu. Bo „Opowieść podręcznej” jest wstrząsająco sugestywną wizją fanatycznej teokracji. (W 1985 roku, gdy ukazała się po raz pierwszy, można było pisać: osadzoną w niedalekiej przyszłości; dziś jest to raczej alternatywna teraźniejszość.) Atwood, która nie lubi gdy interpretuje się jej twórczość jako literaturę fantastyczną (zastrzeżenia te wydają mi się – jak chyba każdemu wielbicielowi dobrej fantastyki – nieco niezrozumiałe) w jednym z wywiadów stwierdza: Każda powieść opowiada o czasie przed jej powstaniem. Po czym przypomina, że np. w Stanach Zjednoczonych niewolnikom nie wolno było czytać (tak jak kobietom w jej książce). Ale myślę, że dużo straszniejszy jest fakt, że każda książka opowiada też o czasie obecnym. Jakim cudem osoby wypowiadające się bez skrepowania przeciw równości kobiet i mężczyzn mogą nadal pełnić stanowiska publiczne?, jakim cudem instytucje i ugrupowania nie uznające tej równości w swoich podstawach mogą cieszyć się popularnością?, to pytania od których trudno uciec i przez które znowu dźwięczy mi w głowie odpowiedź Brodskiego: człowiek jest z natury zły. (Oczywiście nie jestem syryjską jazydką, moja teraźniejszość to raj.)
„Opowieści podręcznej” to książka okrutna i chciałabym móc z pełnym przekonaniem napisać: zbyt okrutna. Napisać, że nie tyle pokazuje najmroczniejsze strony ludzkiej duszy, co nimi epatuje. Tylko że tak niedawno czytałam choćby „Wspomnienia” Nadieżdy Mandelsztam, tylko że od czasu do czasu czytam prasę. Więc tak naprawdę obawiam się, że to „zbyt” jest jedynie moją naiwną mrzonką.
Margaret Atwood pisze w sposób, który pozostawia niewiele miejsca dla czytelnika. Brak zaskoczeń (linią fabularną, nie pomysłami, poetyką czy głębią spostrzeżeń) wynika nie tylko z kulturowego znaczenia i rezonansu tej książki, ale jest też konsekwencją sposobu pisania. Przy pewnym czytelniczym doświadczeniu po prostu widać drogę jaką będzie szła powieść. Nie jest to też książka którą sami będziemy musieli zinterpretować. Rozleniwiony albo niedoświadczony czytelnik, skupiony na połknięciu fabuły, może przy „Opowieści” w ogóle nie myśleć. U Atwood nie ma przestrzeni niedopowiedzeń. To że mimo wszystko nie poczułam się klaustrofobicznie, jest zasługą warsztatu, tego, że kanadyjska pisarka pisze w znakomitym rytmie. Wyraziście i bardzo pewnie kreśli postaci i sceny. Jej książki czyta się bardzo szybko.
Gdybym spróbowała wymienić wstrząsające sceny z „Opowieści” powstałoby szczegółowe streszczenie książki. Są tu egzekucje, tortury, krwawy samosąd, upodlenie człowieka na wszelkie sposoby. Jest straszne, ciche bestialstwo osób przekonanych o prawach wyższej racji (pozornie niegroźna, łagodnie senna postać Komendanta). Najbardziej jednak zmroził mnie opis ceremonii rodzenia dziecka („Marzyła ci się kultura kobieca. No więc ją masz. Nie o to ci chodziło, ale ona jest. Poprzestawaj na małym.”) A w innym, codziennym wymiarze; bo tu już nie ma hiperboli, jest tylko scena obyczajowa a w niej zrozpaczona żona i zatroskany mąż; warto zwrócić uwagę na fragment w którym mężczyzna mówi do kobiety: „Wiesz, że zawsze będę się tobą opiekował.” Bo nasz język i zwyczaje nadal są pełne takich drobnych przypomnień o nierówności płci. I czasem zwykłe słowa niosą w sobie głuche echo prawdziwego zła.
Przygnębiającym podsumowaniem jest ostatni rozdział powieści, już poza wydarzeniami z życia Podręcznej – na pozór rzetelne spojrzenie na historię Gileadu z dużej odległości na konferencji naukowej, gdzie indziej i dziesiątki lat później. Rozdział tym bardziej przykry im większą mieliśmy nadzieje na końcowe złagodzenie emocji. Nie należy traktować go jako ozdobnika, bowiem spina powieść sugestią, że to co było zawsze może się powtórzyć. (Na konferencji przyszłości wymienieni z nazwiska profesorowie to prawie sami mężczyźni, nadal pokutuje przeświadczenie, że najważniejsze w historii są przetasowania władzy i granic, na dokładkę dostajemy pozornie naukowy a w rzeczywistości protekcjonalny sposób mówienia o Fredzie i próby „obiektywnego” usprawiedliwienia Gileadu.)
Nic dziwnego, że „Opowieść podręcznej” jest jedną ze sztandarowych pozycji literatury feministycznej. To bardzo mocna książka i dokładnie przemyślana wypowiedź na temat praw i wolności kobiet. Czytelnik, podobnie jak fabuła idzie tu dokładnie wytyczoną ścieżką. Ta powieść nie jest rozmową, lecz apelem.
Trudno polecać taką książkę. Tak jak trudno polecać książki o stalinowskich łagrach, faszystowskich obozach koncentracyjnych i wielu innych przejawach ludzkiej aktywności. Czytamy je na własną odpowiedzialność. Nie poczujemy się dzięki nim lepiej. Ale alternatywą jest chowanie głowy w piasek.
Agnieszka Ardanowska